Fragment "Zapachu Ciszy"

30 5 5
                                    

Nie przywiązujcie się do imion, dobrze?

Są jeszcze na etapie testów, więc będę wdzięczna za informację, czy nie wydają się Wam zbyt skomplikowane, brzydko brzmiące itd.

Czas przejść do fragmentu!

– Jesteś jakiś zamyślony... – nieśmiało zauważyła Canitea.

Nie była pewna, jak daleko mogła się posunąć z pytaniami, aby nie zrazić do siebie niedawno poznanego blondyna. Już i tak miała wrażenie, że za nią nie przepadał. Czy była to wina tego, że jako pierwsza, i to w dodatku przypadkiem, odnalazła smocze jajo, którego on poszukiwał już od lat? Bała się, że drążeniem tematu może go spłoszyć; mimo że – jak się domyślała – to raczej on myślał o sobie jako o wytrzymalszym, który od tego momentu będzie musiał chronić jej.

Jednak jego przygnębiona mina, błękitne oczy niemrawo wpatrujące się w kufel jeszcze nietkniętego piwa oraz kciuk powoli przesuwający się po czarnym materiale zakrywającym obojczyk sprawiały, że wiedziała, że coś było nie w porządku. Choć znali się krótko, zdążyła poznać maga na tyle, aby zauważyć, że był osobą, która nie zachowywała się tak bez powodu.

Cisza się przeciągała. Cristover nie kontynuował lekkiej rozmowy, nic nie odpowiedział na jej komentarz. Kobiecie nie dawało spokoju, że jeszcze przed chwilą rozmowny mężczyzna zawzięcie milczał podczas postoju w karczmie.

– Coś się stało? – zapytała z wahaniem, szybko dodając: – Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.

Cristover westchnął, przestał przesuwać kciukiem po materiale, napił się piwa, a smutnymi oczami spojrzał na kobietę.

– Znasz to uczucie, kiedy mówisz komuś: „do zobaczenia", a potem już nigdy więcej się nie widzicie?

Canitea zmieszała się. Oczywiście, że znała to uczucie, nie była małą dziewczynką. Dopiero co pożegnała swoją matkę. Jednak nie wiedziała, do czego zmierzał mag, o jak bliskiej osobie mówił, jaka historia się za tym kryła.

Dlatego nieznacznie skinęła głową, ale nic nie powiedziała.

– Kiedy to nie jest osoba szczególnie bliska, widujecie się raz do roku dzięki wspólnemu znajomemu, czasami rzadziej, a czasami częściej. Nigdy więcej... – Spojrzał na nią uważnie, a po chwili znów opuścił wzrok. – Toczy się między wami miła rozmowa, ani szczególnie sztuczna, ani szczególnie porywająca, dlatego nie utrzymujecie kontaktu poza tymi spotkaniami ze wspólnym znajomym. Ale zawsze mówicie sobie na jej zakończenie „do zobaczenia".

Postukał palcami o blat.

– A co jakiś czas wspominasz tę osobę, to, o czym rozmawialiście, tembr jej głosu, jej słowa; myślisz sobie, że zobaczycie się za rok, za pół, za trzy miesiące. Że będziesz mogła powiedzieć: „Wiesz, ta książka, o której ostatnio wspominałaś... A czy wciąż pracujesz jako... A pamiętasz jak...".

Canitea już wiedziała, ku czemu zmierzał. Gdy słyszała jego spokojny, pełen melancholii ton, serce się jej krajało. Ale cóż mogła poradzić? Cóż on mógł poradzić?

– I wtedy ten znajomy, przy okazji, gdy pytasz się go o coś zupełnie innego, mówi ci, że ta osoba zginęła. On wciąż się nie może pozbierać, ta osoba była mu bliska. Tobie niby była obojętna – nie znałaś jej. Ale jednak coś rozrywa ci serce od środka, gdy słuchasz o jej śmierci... – zamilkł, aby po chwili dodać: – Znasz to uczucie? – Podniósł oczy i spojrzał na towarzyszkę podróży.

Canitea obracała w dłoniach swój jeszcze ciepły kubek i cichym głosem odpowiedziała:

– Nie znam dokładnie takiej sytuacji. Znam wiele podobnych. Parę zupełnie innych. I... – Wzięła głębszy wdech. – Wiesz co, rozumiem cię. To nic dziwnego ani złego, że ci przykro.

– Dzięki. – Cristover westchnął. – Po prostu to miejsce mi o tym przypomniało, to tutaj spotkałem się z przyjacielem, którego siostra dopiero co zginęła, jeszcze nie potrafił się pozbierać. A dla mnie było to takim szokiem, że nie potrafiłem go odpowiednio wesprzeć...

– Coś mu się stało, przyjacielowi? – zapytała z przestrachem Canitea.

– Nie. – Mag pokręcił głową. – Na szczęście dał sobie z tym radę. Ale kiedy tu rozmawialiśmy, nie był jeszcze sobą. Był całkowicie rozbity, a po tym, jak mi o tym powiedział, ja również. Mimo że nie znałem jego siostry zbyt dobrze.

Kobieta skinęła ze zrozumieniem.

– Każdy z nas kryje w sobie parę podobnych historii.

Po chwili ciszy, Canitea lekko podniosła się z ławy i nachyliła się nad stołem, aby położyć dłoń na ramieniu maga.

– Dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś. Jeśli mamy teraz razem podróżować i wychowywać małego smoka, musimy się lepiej poznać i sobie zaufać – spróbowała rozluźnić atmosferę.

Cristover posłał jej smutny uśmiech, który szybko zniknął z jego twarzy. Tym razem chwycił naczynie z pewnością i silniejszym głosem, ale nie takim, aby wszyscy dookoła słyszeli, oznajmił:

– Sama prawda. Dość tego mazgajenia, jeśli mamy wychować smoczątko, musimy się brać do roboty! Przede wszystkim powinniśmy ustalić plan działania.

Literki z ketchupemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz