Ludzie w obliczu wydarzeń ekstremalnych zachowują się w różnoraki sposób. Zazwyczaj dzielą się na trzy typy; pierwszy to ten, który od razu wpada w panikę, drugi jest niewzruszony, a trzeci daje się ponieść fascynacji i podnieceniu. Ja należałam do trzeciego rodzaju dlatego tylko stałam wpatrując się w płonący przede mną namiot. Na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech, ponieważ ognisko nadal trwało. Tyle, że już nie z drewnianych patyków.
— O mój Boże — krzyknął ktoś z namiotu, którego zajął ogień już w połowie powierzchni.
Obok mnie coś nieznacznie się poruszyło. Spuściłam wzrok dostrzegając Ornana Kenyona, który leniwie wychodził z namiotu. Przetarł oczy, ale kiedy zobaczył że coś płonie od razu podbiegł w stronę Kaleba, który ostatkiem sił próbował wydostać się z pułapki. Nie szczędził przy tym przekleństw w moją stronę.
— Co się stało? — Zapytał spokojnie Ornan próbując zniwelować szkody. Ze smutkiem wpatrywałam się jak gasi ogień moim, a raczej jego ulubionym kocem.
— Nie wiem, spałem i nagle zrobiło się gorąco — zakaszlał Kaleb sięgając po butelkę wody. Kilka razy przetarł oczy, jakby nie dowierzając co się właśnie stało.
— Safira? Jak długo stałaś i patrzyłaś jak płonie? — Zainteresował się Ornan ugaszając ogień na dobre.
Zauważyłam, że już wszyscy wyszli z namiotu dopytując co się dzieje. Przełknęłam ślinę kiedy spojrzenia wszystkich skierowane były w moją stronę.
— Co? — Kaleb wstał z ziemi powolnym krokiem podchodząc do mnie. Zmarszczył brwi patrząc na mnie zszokowany.
— Wyszłam chwilę przed tobą — pokręciłam głową, aby odgonić niepożądane myśli związane ze spalonym ciałem Kaleba Tokera.
— Nieprawda. Wyszłaś co najmniej pół godziny temu — stwierdził Ornan rzucając koc na ziemię. Z namiotu zostało tylko kilka wystających części, których zadaniem było utrzymanie go w ryzach.
— Co? To nie.... — zaczęłam, ale Ornan znalazł się tak blisko mnie, że dosłownie mnie zatkało.
Co niby miałam powiedzieć skoro wszystko mąciło mi się w głowie? Nie mogłam odróżnić rzeczywistości od realu i to nie tylko po narkotykach. Moje problemy sięgały wyżej i wyżej, a kiedy docierały do punktu kulminacyjnego winda pełna rozpaczy i depresji spadała w dół powodując silny uścisk w klatce piersiowej.
— Co zrobiłaś Safiro? — Krzyknął Ornan, a wszyscy podskoczyli w miejscu nie spodziewając się tak gwałtownej reakcji chłopaka.
Ja tylko stałam wpatrując się w klatkę piersiową Ornana, ponieważ podniesie wzroku na jego oczy wywołałoby lawinę niepewności.
— Nic nie zrobiłam — odpowiedziałam jak zahipnotyzowana.
— Czekaj co tu się właśnie odwaliło? — Zainteresował się Asaf Lee marszcząc brwi. Wzrokiem latał od spalonego namiotu po Kaleba i kończąc na mnie.
Wiedziałam, że Ornan wbija we mnie mordercze i zaniepokojone spojrzenie nawet wtedy kiedy ja nie patrzyłam na niego. Westchnęłam cicho kiedy chłopak zaczął się do mnie przysuwać. Odzywałam się jak w amoku uważając na wszelkie patyki i wypukłości.
— Gdzie w takim razie byłaś? — Zapytał Ornan podnosząc jedną brew. Przełknęłam głośno ślinę, ponieważ nie widziałam co powiedzieć.
Jak mogłam odpowiedzieć na to pytanie skoro sama nie znałam odpowiedzi?
— Daj już jej spokój. Przecież nie byłaby zdolna podpalić namiotu — odezwała się Suzie podchodząc do zdenerwowanego Ornana. Nikodem dotrzymywał jej kroku cały czas stojąc obok niej. Ornan nawet się nie odwrócił.