Tego dnia mecenas Dziurowicz nie wrócił już do kancelarii, ale paradoksalnie zmotywowało mnie to do jak najszybszego uporania się z przepisywaniem jego bazgrołów. Chciałam zrobić to rach-ciach, żeby jak najwcześniej móc się skupić na tym, co, w przeciwieństwie do wypełniania obowiązków sekretarki, mogło mieć realny wpływ na moją dalszą karierę. A tym czymś było dokładne przyjrzenie się sprawie zaginięcia Igi Sztern.
Według przekazów medialnych Jan Iwański nie został o nic oskarżony, ale przypuszczałam, że policja upatruje w nim godnego uwagi kandydata na podejrzanego. Póki co przesłuchiwali go w charakterze świadka, ale gdyby nie miał niczego na sumieniu, to chyba nie wzywałby swojego prawnika. I to w dodatku takiego, który nie znosił prowadzenia szumnych spraw. Zaangażowanie Dziurowicza w coś tak głośnego wciąż wydawało mi się nieco dziwne, ale nie miałam zamiaru narzekać. Dzięki temu sama mogłam zabłysnąć.
Jeden z wykładowców od prawa karnego często powtarzał, że aby ułożyć dobrą linię obrony, należy skrupulatnie zbadać wszystkie aspekty sprawy – poszkodowanych, świadków, biegłych, okoliczności popełnienia przestępstwa oraz wszelkie powiązania między tym wszystkim i dokopać się do czegoś, czego nie chciało się szukać oskarżycielowi i policji. Trzeba mieć jak najpełniejszy obraz sytuacji. No i nie dopuścić do tego, aby klient robił cię w bambuko, udając niewiniątko lub zatajając część prawdy. Dobry karnista musi wzbudzać zaufanie i przekonać klienta, że ten musi być z nim absolutnie szczery, bo inaczej tylko sam sobie szkodzi. Nie chodziło jednak o to, żeby te wszystkie informacje wykorzystać w sądzie. Wręcz przeciwnie – o niektórych obrońca nie powinien pod żadnym pozorem mówić głośno, jeśli nie chciał pogrążać oskarżonego. Lepiej jednak, żeby zawczasu wiedział o ewentualnych komplikacjach, których chciałby uniknąć, a które mogłyby zostać wyciągnięte na światło dzienne przez prokuraturę. W przeciwnym wypadku zazwyczaj całą linie obrony szlag trafiał.
Biorąc pod uwagę fakt, że naszym (to znaczy Dziurowicza) klientem był Iwański, to jego pierwszego powinnam wygooglować. Stwierdziłam jednak, że bardziej przydatne będzie poszperanie w życiorysie zaginionej aktorki. Skoro chirurg tak szybko zgłosił się do mojego patrona, to prawdopodobnie całkiem nieźle się znali i podstawowe informacje o nim nie zrobią na Dziurowiczu żadnego wrażenie. Przypuszczałam jednak, że może go zaciekawić to, co znajdę na temat Igi i jej męża. Jakoś nie wyobrażałam sobie, aby ten stary gbur przemierzał otchłanie Internetu w poszukiwaniu tego typu rzeczy. O czym ja mówiłam, przecież on nawet nie miał komputera! Na pewno nie pochyli się nad tym, aby przeprowadzić małe śledztwo w sieci. A to niedobrze, bo w dzisiejszych czasach z czyjegoś Facebooka czy Instagrama można dowiedzieć się więcej niż z osobistej rozmowy z takim delikwentem. Patrząc jednak na to, w jakim świecie zdaje się funkcjonować Dziurowicz, to pewnie zupełnie nie docenia on siły social mediów. A nawet jeśli, to i tak zrzuciłby tę robotę na mnie. Ale ja będę szybsza. Może wreszcie zrozumie, że kobieta też może myśleć samodzielnie i przydać się do czegoś więcej niż tylko wypełniania poleceń z góry.
Nie chcąc tracić cennego czasu, otworzyłam przeglądarkę i wpisałam imię i nazwisko tej zaginionej aktorki. Wyskoczyło mi oczywiście multum wyników, głównie linków do portali plotkarskich wszelkiego rodzaju. I już po kilku tytułach mogłam stwierdzić, że niezbyt przejmowała się ukrywaniem swojej prywatności. Być może to był najprostszy sposób, aby jakkolwiek zaistnieć w medialnym świecie. Postanowiłam jednak zacząć od Wikipedii, mając nadzieję, że znajdę tam podstawowe informacje na jej temat.
Nie było tego jednak zbyt wiele. Podana data urodzenia sugerowała, że w tym roku miała skończyć dwadzieścia siedem lat, ale wiadomo, że z metryką u celebrytów bywa różnie, więc nie ma co brać tego za pewnik. Zazwyczaj w życiorysach takich osób widniało kilka zdań o latach dzieciństwa, skończonych szkołach i tego typu rzeczach, ale w przypadku Igi niczego takiego nie znalazłam. Wszelkie informacje odnosiły się do jej marnej kariery i małżeństwa. Pierwszy raz na ekranie pojawiła się cztery lata temu i, tak jak już wspomniałam, wzięła się tam właściwie znikąd. Wygrała casting do reklamy jednego z lekarstw na przeziębienie, gdzie miała do powiedzenia aż dwa niezbyt elokwentne zdania. Jakimś cudem jednak tak spodobała się producentom reklamówek, że dostała angaż do trzech następnych. A potem do serialu. I to właśnie na jego planie poznała Dawida Parysa, który grał w nim główną rolę, a ona jakąś niemal epizodyczną. Nie stanowiło to jednak przeszkody dla ich uczucia. Serial nie spełnił oczekiwań widzów i został zdjęty z anteny zaledwie po dwóch sezonach, ale za to miłość Igi i Dawida rozkwitała w najlepsze. Zaręczyli się zaledwie po pół roku znajomości, a kilka miesięcy później byli już małżeństwem. W międzyczasie oboje zaczęli dostawać coraz to większe, poważniejsze role. I o ile Parys faktycznie zaczął się wybijać także na dużym ekranie, o tyle Sztern mimo większej ilości tekstu do wyrecytowania wciąż pozostawała w kręgu miernych serialików. Przełomem miał być dla niej film sensacyjny, w którym miała zagrać u boku męża. W obecnej sytuacji chyba jednak będą musieli się wstrzymać z produkcją. No chyba że znajdą jakieś zastępstwo.
CZYTASZ
To dla mnie Pestka! (Pestka #1)
General FictionAnastazja Brańska od zawsze wierzyła, że ciężka praca i upór to podstawowe składniki przepisu na sukces. Dlatego też wybierając kancelarię prawną, w której miała odbyć aplikację, nie wahała się ani chwili. To musiała być Karlicki&Lubczynko - najleps...