Część XIV

159 11 0
                                    

Patrzę na leżącego na podłodze nieprzytomnego strażnika. Zauważam, że przy pasie ma przypięte klucze do cel, więc schylam się by je podnieść.

- Choć - mówię do księcia z kluczami w dłoni i kieruję się w kierunku głąb więzienia.

Nad nami cały czas słychać odgłosy walki i wygląda na to, że chwilowo rebelianci wygrywają. Zaglądam kotem oka do każdej z mijanych cel wypatrując mojego wspólnika, który udawał lokaja. Mijamy kilka nieciekawych opryszków, aż w końcu zatrzymuje się przy naszym celu. Książę zagląda mi przez ramię, a w celi siedzi mafioza, którego oczy się rozszerzają na mój widok.

- Co ty tu robisz? - pyta mnie podejrzanie.

- Ratuje ci tyłek, a nie widać? - mówię zgryźliwie.

- Nikt nie powinien nas ze sobą powiązać!

- Teraz to już bez znaczenia! Potrzebna mi pomoc by skontaktować się z innymi z mafii.

Mój wspólnik patrzy na mnie uważnie i dopiero teraz zauważa księcia u mego boku na co mruży niebezpiecznie oczy.

- Vanessa, co on tu robi? - mówi powoli i dokładnie jakbym była niespełna rozumu.

- Dłuższa historie, nie mamy na to czasu - zbywam jego pytanie i mówiąc to otwieram jego cele.

Mafioza wychodzi z więzienia, nie spuszczając wzroku z księcia, kiedy on próbował udawać, że się nie boi, ale widziałam jak pod spojrzeniem lokaja przeszły go ciarki

- Nie rób mu większej krzywdy, mamy umowę i przyda nam się żywy w naszym palnie pokonania rebelii - mówię do hardo wspólnika.

- Umowę? Z księciem? Którego miałaś zabić? - kpi lokaj.

- Nie wyciągnęłam cię z tej zapchlonej dziury na darmo, weź się na coś przydaj i skontaktuj się z mafią bo mam pewien plan - syczę przez zaciśnięte zęby.

- Są już w drodze, będą tu za kilkadziesiąt minut - mówi spokojnie.

Książę przygląda się uważnie mafiozie i wzdryga się na słowa, że będzie nas jeszcze więcej.

- On nas wyda - mówi grobowym głosem lokaj wskazując na księcia.

- Niby jak i kiedy? - pytam nie patrząc na żadnego z nich i ruszając w stronę wyjścia. - Cały czas mam go ba oku i w każdym momencie mogę go zabić. On zdaję sobie z tego całkowicie sprawę, więc zachowuje się grzecznie i posłusznie. Tak więc może przestań gadać bzdury i rusz swój zadek zanim znów będzie trzeba znokautować strażników.

Mafioza rusza za mną do wyjścia i dopiero w świetle lamp z korytarza widzę jaki jest posiniaczony i poraniony. Kiedy go zdemaskowali nie poddał się bez walki, ale był bezsilny wobec całej armii królewskiej, więc swój opór przypłacił kilkoma paskudnymi bliznami. Książę ewidentnie nie ufa nowemu towarzyszowi i trzyma się bliżej mnie. Co za ironia, zaśmiałam się w duchu, jest większe prawdopodobieństwo, że to ja go zabije pierwsze, bo z każdą chwila bardziej działa mi na nery. W trójkę wychodzimy z więzienia na pałacowy korytarz.

- Mafia ma wejść od strony północnej bramy, pójdę tam by otworzyć im drzwi od środka by mogli wejść bez większego szumu - mówi wspólnik. - Spotkamy się przy stajniach za około pół godziny, wtedy obmyślimy plan i taktykę działania z resztą mafii. Do tej pory ty przypilnuj, by twój księciunio nas nie wydał, choć moim zdaniem lepiej żeby był martwy, choć może masz rację mówiąc, że przyda nam się w naszym planie - mówiąc to odchodzi nie patrząc na mnie więcej.

Krzywię się. Ciężko być najmłodszą z mafii, cięgle ktoś mną dyryguje i nie docenia moich pomysłów. Mam nadzieje, że po tym wszystkim w końcu zyskam trochę w ich oczach.

- Już myślałem, że nigdy sobie nie pójdzie - mówi z ulgą książę.

- Nie myśl sobie za dużo, ciągle masz mnie na karku - mówię zgryźliwie do niego, na co on znów się krzywi i spina przypominając sobie, że ja też stanowię dla niego śmiertelne niebezpieczeństwo.

Potem ciągnę go w przeciwną stronę niż poszedł lokaj. Mój wspólnik dopilnuje by reszta mafii dostała się do zamku, a potem przyjdzie nam stawić czoła rebelii, ale do tego czasu nadal muszę utrzymać księcia przy życiu. Co za praca, normalni ludzie na co dzień, na przykład pieką bułki lub szyją ubrania, a nie bawię się w taką krwawą robotę. Ale nie narzekam na to za bardzo.

W tym momencie znów rozlega się wielki huk armaty rebelii, od którego trzęsie się ziemia i ściany. Książę traci równowagę wpadając na mnie, więc oboje lecimy na podłogę, gdzie lądujemy twardo. Potem słychać wiele krzyków i wrzasków To nie jest dobry znak.

- Złaź ze mnie - syczę do księcia, bo wylądował na mnie przyciskając do ziemi. Ale nie czekam aż on się ruszy i samo go z siebie spycham. Książę zabiera się zdezorientowany z ziemi.

- Co się stało? - pyta.

Patrzę na niego poważnie.

- Zabili króla.

Córka mafiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz