Rozdział 12

1.8K 152 11
                                    

Louis P.O.V

Ruch był dziś dość spory. Ludzie na ostatnią chwilę kupowali pieczywo i ciasto, by mogło im starczyć do końca tygodnia. Patrzyłem cały czas na zegar i nie spokojnie wyczekiwałem godziny 14. Ostatnia minuta wydawała się trwać godzinę. Loczek zamknął drzwi frontowe i zebraliśmy się za pakowanie resztek. Specjalnie przygotowaliśmy więcej, by moc to zawieźć bezdomnym. W wigilię w schroniskach zawsze zbiera się ich najwięcej. Przypomniała mi się pierwsza taka wigilia.

Nie miałem od dwóch tygodni niczego ciepłego w ustach. W końcu nie zasługiwałem na takie rzeczy. Wiatr przebierał na sile a śnieg coraz mocniej spadał z już ciemno granatowego nieba.

Ujrzałem w końcu schronisko. Niepewnym krokiem wszedłem do środka. Było tam pełno osób. Wszyscy siedzieli przy długich stołach i ogrzewali się pijąc barszcz.

- Witamy nowo przbyłego gościa. - odwróciłem się w stronę miłego kobiecego głosu. Dziewczyna była ubrana w czerwoną koszulkę więc zgadywałem, że była tu wolontariuszką. - Usiądź proszę i zjedz coś. Wygladasz ciut mizernie.

Dziewczyna chwycił moje ramię i zaprowadziła do wolnego miejsca. Chwilę później dostałem talerz zupy.

- Dziękuję ale ja nie powinienem.

- Masz alergie albo...

-Nie - przerwałem jej - ja nie zasługuje na takie dobre traktowanie.

Obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem i rzekła.

-Dziś jest wigilia. Nie ważne co zrobiłeś lub kim jesteś. Każdy dziś zasługuje na odrobinę dobroci.

Nikt nie był by dla mnie dobry gdyby wiedział co zrobiłem.

Pomogłem jeszcze wziąć jedzenie do samochodu i zacząłem iść w stronę schroniska dla zwierząt.

- Louis gdzie ty idziesz?

Szlag. Zapomniałem, że zawsze wracamy razem. Prezent ma być niespodzianką.

- Muszę coś szybko załatwić - no. To żeś wybrał wymówke Tomlinson. - zrobię co trzeba i wracam.

- Tylko nie zmarznij. - loczek rzucił słowa w moim kierunku i odjechał.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wracałem już ze schroniska. Pod moją kurtką spał schowany mały kociak. Chciałem go jakoś chronić przed zimnem i deszczem. Gdy go zobaczyłem to od razu pomyślałem o Harry'm. Kotek był czarny i miał duże, zielonkawe oczy. Miałem tylko nadzieję, że się mu spodoba.

Nie sądziłem, że powrót zajmie mi tak długo. Głupi ja zapomniałem o fakcie, iż mimo piekarnia znajduje się nie daleko schroniska, to ono samo znajduje się dość daleko od domu chłopaka.

Na szczęście wróciłem zanim zrobiło się ciemno.

- Louis ty idioto jesteś cały mokry. Wiesz jak się martwiłem!?

Martwił się o mnie? Nazwał mnie idiotą ale się o mnie martwił. Jakie to... wróć. Ogarnij się chłopie.

- Przepraszam bardzo ale chciałem...

- Louis co jest ważniejsze od twojego zdrowia?

Ściągnąłem powoli kurtkę odwracając się od bruneta by jak najdłużej ukrywać jego prezent. Ten jednak nie chciał być taki skryty i akurat postanowił się obudzić i wydać z siebie miałczenie .

- Louis?

Westchnąłem i odwróciłem się do niego.

- Wesołych Świąt Hazz.

Inne oblicze bagietki (Larry)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz