Strach na wróble

107 9 0
                                    

Był tu już właściwie od początku. Gdy tylko przeprowadziłem się tam, wraz z moim małym synkiem Michaelem, od razu go zauważyłem. Stał tak na środku pola, ubrany w starą, flanelową koszulę, słomkowy kapelusz, grube spodnie. Wisiał na drewnianym kołku, jak na krzyżu. Zwyczajny strach na wróble. Jedyne, co mnie w nim zaniepokoiło to dziwaczna ‘’twarz’’. Stanowił ją jedynie płócienny worek z ustami, wykrzywionymi w bardzo szerokim uśmiechu, namalowanymi zapewne markerem. Wyglądałby zupełnie zwyczajnie, gdyby nie te oczy…

Przeraźliwie realistyczne. Domyśliłem się jednak, że błyszczącymi źrenicami mogły być jedynie szklane oczy lalki, wetknięte w jego słomianą głowę.

Okolica była opuszczona. W promieniu 4 kilometrów nie znalazłem żadnego innego domu. Ale właśnie czegoś takiego szukałem. Michael był chorowitym dzieckiem, dlatego myślałem, że wieś, świeże powietrze, oddalenie od miastowego smogu, naprawdę dobrze mu zrobi.

Minął tydzień, zanim już do końca się tam przeprowadziliśmy. Wiecie, jak to jest – wszystkiego nie dało się przewieźć jednego dnia, a dużo też trzeba było poprawić, w końcu od dawna nikt tu nie mieszkał. O poprzednim właścicielu wiem tylko tyle, że został zamordowany. Trzeba było od nowa pomalować ściany, wymienić kafelki w łazience, naprawić kanalizację. Tak więc wprowadziliśmy się dopiero po tygodniu ciężkiej pracy.

Michaelowi się podobało. Miał tu dużo miejsca do zabawy, mógł spokojnie spędzać całe dnie na zewnątrz, biegać po całej posesji. W mieście zawsze ktoś musiał mieć na niego oko. Ja niestety pracowałem, a mama jest już osobą starszą i nie zawsze nadąży za moim pełnym energii synkiem. Tu wystarczy, że posiedzi spokojnie na tarasie, a małemu nic się nie stanie, na ogrodzonym wysokim żywopłotem podwórku.

Gdy przewieźliśmy ostatnie już rzeczy, na zewnątrz robiło się ciemno. Michaelowi zamykały się oczy, ja też padałem ze zmęczenia. Spojrzałem na niego. Przecierał powieki zaciśniętą w piąstkę dłonią.

- To co, mały? – zagadałem – Lecimy spać?

Podniósł na mnie zmęczony wzrok i pokiwał głową.

Pokój Michaela ulokowany był na poddaszu, tak samo, jak moja sypialnia. Podniosłem go na ręce i zaniosłem na górę. Położyłem jego prawie już śpiące ciało na miękką pościel z samochodzikami. Zgasiłem lampkę, a wychodząc z pokoju słyszałem już regularny, spokojny oddech – zasnął.

Ja przed pójściem spać, postanowiłem jeszcze podłączyć kablówkę, w końcu na zewnątrz nie było jeszcze tak bardzo ciemno. Zerknąłem przez okno i ze zdumieniem stwierdziłem, że otacza mnie kompletna czerń. Bezdenna otchłań, jakby nasz dom był jedynym obiektem w przestrzeni kosmicznej. Zdziwiony zasłoniłem okno wyjaśniając to dziwne zjawisko faktem, że przecież nie ma tu żadnych latarni, ani nawet lamp podwórkowych.

Wyszedłem na taras, by dokładniej zbadać zaistniałą sytuację. Jednak po wyjściu przed dom stwierdziłem, że wszystko widzę bardzo wyraźnie. Lecz patrząc na poruszanego przez wiatr stracha na wróble, ogarniał mnie niepokój i chłodny pot spływał mi po plecach. Machnąłem na to ręką i wróciłem do domu.

W nocy czułem się dość nieswojo. Jakby ktoś mnie obserwował. Za każdym razem, zerkając na okno, odnosiłem wrażenie, że w jednym momencie coś umknęło z mojego pola widzenia. Jakiś czarny cień, który chował się, gdy ja spoglądałem w jego kierunku. Miałem nawet myśli, że ktoś chce mnie napaść, już chciałem biec po wiatrówkę. Jednak resztką trzeźwych myśli zapewniałem się, że to tylko wyobraźnia płata mi figle.

Rano byłem nieprzytomny, niewyspany. Codzienne czynności robiłem zupełnie nieświadomie, wlewałem zagotowaną wodę do miski z płatkami kukurydzianymi, a mleko do szklanki z torebką herbaty. Michael siedział przy stole i tylko uśmiechał się, patrząc na moje dziwaczne wygłupy.

CreepypastyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz