dos

195 22 24
                                    


     Kawiarnia Kingdom Café, będąca od wakacji miejscem pracy Lance'a, znajdowała się na parterze dość niskiego budynku, nieco oddalonego od głównej drogi. Różowy szyld nad drzwiami zachęcał do wejścia. Wewnątrz znajdowały się cztery stoliki z białego drewna, proste w swej konstrukcji, a jednocześnie niezwykle urocze, idealnie wpasowujące się w klimat tegoż miejsca. Przy barze pięć wysokich stołków, wstawionych specjalnie dla klientów potrzebujących szybkiej obsługi.

     Lance zawsze zaczynał swoją zmianę od rozłożenia kubków za szklaną ścianą lady. Później uruchamiał ekspresy do kawy, uzupełniał wszystko, czego brakowało. Zawsze gdzieś obok krzątała się Romelle, koleżanka ze zmiany. Zajmowała się głównie krojeniem ciast i wypakowywaniem nowych, przywożonych codziennie przez pracowników zaprzyjaźnionej cukierni. Okazjonalnie robiła za kelnerkę, gdy Lance był wyjątkowo oblegany przy kasie.

     Uniformy pracownicze łączyły w sobie wygodę i schludny, zdecydowanie skromny wygląd. Jasnobeżowa koszula z kilkoma rozpiętymi guzikami (było gorąco!) idealnie dopasowywała się do opalonej karnacji McClaina. Biała, prostokątna plakietka z napisem "Lance" wyraźnie odcinała się na tle czarnego fartucha.

     Chłopak był już gotowy na otwarcie kawiarni po przerwie. Jedynie podłączył telefon pod blatem, bo – oczywiście – zapomniał zrobić to w domu.

     Ruch był całkiem duży, jak zawsze o tej porze. Lance'a męczyła lawinowa ilość smętnych biznesmenów w burych garniturach. Wchodzili jak klony, z pokerowym wyrazem twarzy, myślami będący ciągle w swoich korporacjach. Każdy z nich zamawiał to samo – podwójne espresso. Kawa była poniekąd odskocznią od ich smutnej codzienności, to tylko dzięki niej pozostawali na nogach przez cały dzień, gotowi do siedzenia za biurkiem przez dwanaście godzin.

     Sam Lance popijał spod lady małe americano z mlekiem. Był w stanie rozcieńczyć napój do tego stopnia, że samej esencji zostawała znikoma ilość. Znacznie bardziej wolał to, niż zmiany smaku cukrem. Dla niego taki zmodyfikowany płyn nie zasługiwał na swą szlachetną nazwę. Czasami jednak myślał, że nie powinien mieć aż tak drastycznych poglądów na temat zwykłego napoju. W końcu nie był żadnym znawcą, jedynie zwykłym siedemnastolatkiem, któremu kawa ratowała życie przed egzaminami, nic szczególnego.

— Dzień dobry! — wydyszał kolejny klient, teatralnie potykając się w progu.

     Miał niemałe szczęście, że udało mu się uniknąć bliskiego spotkania z podłogą bądź kantem blatu. Lance'owi nie uśmiechało się dzwonić pod numer alarmowy, ani tym bardziej taszczyć przybysza do najbliższego szpitala komunikacją.

     Zamiast tego, chłopak zamarł z filiżanką w połowie drogi do ust. Miał chwilę, aby dokładniej przyjrzeć się klientowi, podczas gdy ten próbował dojść do siebie po kontakcie jego stóp z progiem. Była to istota nieziemska, McClain w istocie czuł się jak w kosmosie, patrząc na coś nieznanego, jednak jakże pięknego. Niewiele niższy od niego chłopak, rozglądający się na wszystkie strony intensywnymi, zimnoniebieskimi tęczówkami, kolorem zbliżonymi do stali. Zarówno na czerwonej bluzie, jak i w kilku miejscach na twarzy miał nieregularne, biało-błękitne plamy z farby. Ciemne włosy miał niedbale związane w niski, krótki kucyk. Oparł lewą dłoń na blacie, a Lance zwrócił uwagę na czarny kontur trójkąta na jego kciuku. Wianek z małych, czerwonych róż przekrzywił się na jego głowie.

— Karmelowe latte bez laktozy poproszę, dziękuję bardzo — zwrócił się cicho do Lance'a, kładąc na ladzie dziesięć dolarów.

     Później usiadł przy stoliku obok okna, wpatrując się rozmarzonym wzrokiem gdzieś ponad głowę McClaina. Kreślił coś w swoim szkicowniku, w skupieniu podnosząc i opuszczając głowę.

MAGLOWNICA; klanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz