~tydzień później~
PoV Araney
Siedziałam sobie na drewnianej huśtawce. Słońce waliło po oczach, w końcu był koniec czerwca. Ale nie było na szczęście jakoś gorąco. Tabasco siedział na trawie kolo mnie, Turbo i Orzeszek się bawili, a Dodger bawił się z Sally, która siedziała przy małym różowym stoliku popijając niewidzialna herbatkę.
NATOMIAST JANE I JACK SIEDZĄ PRZEDE MNĄ NA ŁAWCE SZCZERZA SIĘ, RECHOCZĄC OD CZASU DO CZASU JAK DURNIE JAKIEŚ DWA (XD). Zachowują się tak już od jakichś 3 dni. Jedyne co robiłam to bujałam się na huśtawce i patrzyłam na nich z mind fuckiem na twarzy, czasem uciekając wzrokiem, bo trochę nie zręcznie było.
- to powiecie w końcu o co chodzi? - zapytałam.
- nie - odpowiedzieli równocześnie. I dalej tak się paczali na mnie (xD).
- no cóż. Chyba pójdę do Toby'iego. Muszę. Coś zrobić - powiedział Jack po chwili. Coś mi tu nie gra.
- idę z tobą! Chciałabym odzyskać od niego słuchawki.- powiedziałam podejrzliwie. Ale nie było to kłamstwo.
- nie możesz! - oni coś okrywają - bo my idziemy... Razem z Benem ... Naprawić stare drzwi - mmmmhhhmmmmmmm.
- ale to nie zajmie długo... Poproszę żeby je oddał i sobie pójdę - powiedziałam z szyderczym uśmiechem.
- Ar! Orzeszkowi chyba się coś stało! - na te słowa momentalnie się odwróciłam. Nie zdziwiłabym się gdyby tak było. Turbo jest od niego większy. Ale jak tam popatrzyłam to orzeszek wyglądał na szczęśliwego. A wręcz gonił Turbo.
- bardzo śmieszne Jane. - powiedziałam ironicznie - ale chwila... - zawiesiłam się zanim doszło do mnie co kombinują.
Kiedy się zorientowałam o co chodzi, Jack biegł już do rezydencji. Nie wiele myśląc pobiegłam za nim. Niestety był spoooro dalej niż ja i zaraz jak weszłam do rezydencji, zgubiłam go.
- Gdzie pobiegł? - zapytałam Proxych siedzących na kanapie w salonie.
- ale kto? - Zapytał Hoodie.
- nie ważne - czy wszyscy są dziś przeciwko mnie? meh. Wpadłam na pomysł - a własnie Toby... Oddał byś mi te słuchawki, które pożyczyłam ci w środę?
- A tak jasne - powiedział i skierował się na górne piętro, a ja razem z nim. Kiedy byliśmy już w jego pokoju oddał mi słuchawki, o dziwo w nienaruszonym stanie. Normalnie to pewnie byłyby już dawno zniszczone - dzięki wielkie. Tak w ogóle to które drzwi naprawiacie z Jackiem i Benem, bo wszystkie są raczej w dobrym stanie. - Cisza. Czyli jednak coś się dzieje. Coś o czym powinnam wiedzieć.
- a... Aaaa taaaak - powiedział... Jakoś dziwnie - nie będziesz wiedziała któr..
- powiedz - przerwałam mu. Ten tak chwile siedział cicho.
PoV Toby
- w innym budynku. Kilomeeeetry stąd. Slendy nas teleportuje - powiedziałem tak żeby brzmieć wiarygodnie i na luzie. A przynajmniej się starałem.
~że co? ~ usłyszałem w głowie. Wybacz Operatorze że Cie w to mieszam.
- no dobrzeeeee - odpowiedziała podejrzliwie dziewczyna.
~2 godziny później~
- przyniosłem więcej farby! - usłyszałem krzyk Jeffryja.
- o suuper - odpowiedziałem malując ścianę na biało.
- tak w ogóle to po jakiego grzyba ja tu siedzę? - zapytał siedzący na krześle Ben z Nintendo w reku.
- sorry stary. Ja Cie w to wciągnąłem. Wystarczy że będziesz z nami siedzieć i nic nie robić - odpowiedział Jack który też malował inna ścianę. Po chwili ciszy:
- KUUUU*WAAAAAAA! JE*ANA PUSZKA FARBY! UJE*ANY JESTEM CAŁY! - wydarł się JEFF na cały RYJ. Kiedy na niego spojrzałem, od razu zacząłem się śmiać i tarzać po podłodze. Był dosłownie jak oblany farbą od głów do stup. Cały biały.
- stary jak ty to otwierałeś?! - Nie dowierzał Jack.
- A no nie wiem! AleeeEEEeeee... Czyż nie jestem piękny? W sumie to chyba dobrze mi w tym kolorze, przefarbuje włosy na taki.
- już nie musisz haha! - odezwał się Ben.
~wieczorem~
PoV JeffJest jakoś po 1 w nocy. Zostało nam jeszcze trochę pracy. Ale już o wiele bliżej niż dalej do skończenia tej roboty. Robię to, bo Jack mnie poprosił, a z resztą Ar nie jest taka zła. Szedłem na górę do łazienki, żeby zmyć farbę którą na siebie wylałem. Naprawdę muszę pomyśleć o zmianie koloru włosów... A może nie tylko włosów? Wiem! Cały się wybielę! Choć ostatnio skończyło się to wypaleniem powiek. Ale tym razem bez ognia!
~nawet się nie waż!~ usłyszałem w głowie.
- dobra, dobra cicho tam wiem co robię- powiedziałem na głos.
- do kogo mówisz? - z tego wszystkiego nie zauważyłem Araney.
- nie ważne - rzuciłem krótko i pobiegłem pędem do łazienki żeby uniknąć zbędnych pytań.
Zmyłem z siebie farbę wyszedłem z pod prysznica i zacząłem poszukiwania wybielającego wybielacza do skóry... Znaczy ciuchów. Kiedy już go znalazłem, wziąłem go do ręki i się odwróciłem...- AAAAAAAAAA! - krzyknąłem patrząc na Slendermana stojącego przede mną. Mierzyłem go wzrokiem od góry do dołu z przerażeniem. Zrobiłem pauzę - AAAAAAAAAAA! JAK ŚMIESZ TY ZBOCZEŃCU! -Zacząłem panikować. Tak! Bylem cały golutki. Zakryłem to i owo upuszczając butelkę z płynem na podłogę. Patrzyłem na niego z przerażoną mina. Ten się powoli schylił nie spuszczając ze mnie „wzroku", wziął wybielający wybielacz, stal tak chwile i PUUUUFFF... Zniknął. Stałem tak jeszcze chwile - no nieeee chciałem tego użyć własnie. - powiedziałem oburzony.
"""""""""""""""""""""""""""""""""""""""""""""""""""""
siemasz czesc!
to chyba rekordowy miesiac jesli chodzi o opublikowane rozdzialy.
zapraszam rowniez na mojego artbooka ^^
CZYTASZ
~ Creepypasta~ Wierna jak pies *poprawiane*
Horror15-letnia Araney jest zwykłą dziewczyną która kocha psy. pewnego dnia jej ukochany blackie zginą, a dziewczyna trafiła do jednej wielkiej rodzinki morderców... Ale czy na długo? Zapraszam na czytanie żeby się dowiedzieć. Miłego czytania. I za błedy...