- dzień dobry- powiedziałam z uśmiechem.
To była naprawdę ładna poczekalnia. W której nikogo nie było, o dziwo. Były wielkie okna biuro za którym ktoś siedział.
- dzień dobry- odpowiedział wysoki szczupły mężczyzna. Raczej przyjazny- W czym mogę pomóc? - Zapytał bacznie mi się przyglądając.
-chciałaby się dowiedzieć czegoś o tym psie.
-tak więc nie jest pani?
-znalazłam go w ...mieście. Wyglądał na przybłędę- powiedziałam w mieście, bo gdybym powiedziała że w lesie to było by zbyt podejrzane.
-dobrze... wygląda mi na dobermana... ale czy rasowego? Będę musiał pobrać krew do badań (nwm jak się określa rasę psa)- powiedział oglądając go- proszę go przytrzymać- niemal natychmiast wykonałam rozkaz. Mężczyzna wziął do ręki igłę i wbił prosto w skórę Tabasco... a ten nawet nie drgną.
- wyniki badań powinny być za tydzień- odpowiedział weterynarz chowając próbkę krwi psa.
-można kupić tu jakieś akcesoria dla psów typu obroża?
-tak oczywiście, tam jest sklepik- pokazał na przejście obok biurka. Weszłam do niego było tam praktycznie wszystko czego mi trzeba. Wzięłam zieloną obroże czarne szelki i również czarną linkę (smycz), kaganiec tak na wszelki wypadek i metalową "rękawice" na całe przedramię. podeszłam do kasy.
-38.92- powiedział mężczyzna. zapłaciłam - pani wybaczy, ale chyba panią kojarzę. Była pani może kiedyś w Gazecie?
-Przykro mi. Ale wątpię że gdzieś mnie pan widział. Nigdy nie było o mnie wzmianki w żadnej gazecie. Dziękuje. Do widzenia- powiedziałam po czym wyszłam z budynku.
- i co?- zapytał Jack.
- mam to czego chciałam. A teraz lepiej już chodźmy.
- a wiesz coś na temat jego rasy?
-pobrał mu krew, za jakiś tydzień będą wyniki, ale nie wiem czy tu wrócę.
- czemu?
- Rozpoznał mnie.
~ Pod Rezydencją~
- Okej... jak wejdziemy?!- zapytałam kiedy przez okna zobaczyłam że jest impreza w salonie.
- nikt ci nie mówił o tylnym wejściu? zapytał zdziwiony Jack.
- ŻE CO PROSZĘ??!!!!!- krzyknęłam.
-eeeee...
- prowadź!!!- rozkazałam...
Brunet zaprowadził mnie na tył budynku było takie zejście na duł, a na końcu drzwi.
-tam jest taka w ciul duża hala. Przez nią wejdziemy prosto do starej garderoby. Później już tylko na dół i do twojego pokoju- poszliśmy tak jak powiedział. Na szczęście nikogo nie spotkaliśmy.
- idziesz na tą imprezę?- zapytał Jack.
- Nie wiem, ale chyba nie- odpowiedziałam... była 21.
- ok jak chcesz.. No to cześć- powiedział po czym wyszedł. Założyłam Tabasco obroże i wyciągnęłam metalowe coś na przedramię.
PoV Toby
Siedziałem sobie na kanapie pijąc oranżadę i wcinając gofry, kiedy zobaczyłem Bezokiego Jacka siadającego koło mnie.
- hej co tam?- zadałem pytanie do siedzącego obok.
- hej, nic- odpowiedział, rozglądnąłem się i zauważyłem że nie ma Ar...
- widziałeś Araney?
- E... nie - odpowiedział. Wstałem i zacząłem iść w kierunku schodów.
- gdzie idziesz? - zapytał Jack.
- Do jej pokoju. Trochę ją po wkurzam.
- nie masz po co... nie ma jej tam- Jack próbował mnie powstrzymać, ale ja. Ja się nie poddałem i dalej dzielnie pokonywałem kolejne stopnie schodów! (xD). A ten dalej coś gadał. Kiedy byliśmy już pod pokojem Ar wparowałem z buta. A ten widok. To było takie drastyczne. Jakiś pies gryzł Ar... Zaniemówiłem.
CZYTASZ
~ Creepypasta~ Wierna jak pies *poprawiane*
Horror15-letnia Araney jest zwykłą dziewczyną która kocha psy. pewnego dnia jej ukochany blackie zginą, a dziewczyna trafiła do jednej wielkiej rodzinki morderców... Ale czy na długo? Zapraszam na czytanie żeby się dowiedzieć. Miłego czytania. I za błedy...