28. NIE!

85 6 8
                                    

- ta. pora pozabijać tych sku*wysynów -powiedział Jacob po czym się rozłączył.

Kiedy to usłyszałam, jak najszybciej wzięłam laptopa i pobiegłam do Jacka.

- Jack! To pojutrze! - powiedziałam otwierając drzwi bez pukania.

- co? Hej spokojnie usiądź i powiedz co się stało - uspokajał mnie brunet. Posłusznie usiadłam na jego łóżku, a on zamkną drzwi- co jest? - położyłam laptopa na jego biurku i puściłam nagraną rozmowę Jacoba - o kurde. Trzeba iść do operatora - wyszłam w pośpiechu jako pierwsza z pokoju i zderzyłam się z kimś, przez co się przewróciłam. Tym kimś okazał się być Jacob.

- wiedziałem że będą z wami problemy - zaczął - daj tego laptopa - powiedział groźnie wystawiając do mnie rękę. Ja zamiast tego jeszcze bardziej przytuliłam do siebie urządzenie.

- no proszę, widzę że ktoś ci zrobił niezła śliwę pod okiem - zaśmiał się Jack, jednak temu nie było chyba do śmiechu, bo wyciągnął pistolet. Nagle z pokoju obok wyskoczył Jeff.

- co się dzieje?! dajcie spać królowi zabijania! - wydarł się czarnowłosy.

- nie pie*dol! Łap! leć do Slendera i puść mu to! - krzyknęłam do wiecznie uśmiechniętego i rzuciłam mu laptop. o dziwo złapał.

- aleee

- nie czas na wyjaśnienia! - pobiegł od razu. Kto by pomyślał że Jeffrey może być jedyną nadzieją na uratowanie naszej rodzinki.

Jacob wycelował bronią w Jeffa, ale Jack się na niego rzucił i na szczęście strzelił w ścianę.

- widzę że chcesz być pierwszy! - wydarł się i z trudem ale wycelował w bezokiego. szybko wstałam i chwyciłam rękę Jacoba. strzelił ale nie w Jacka - nie pchajcie się każdego z was to czeka - powiedział i odepchnął mnie tak, że wpadłam na ścianę zderzając się z nią plecami. Wycelował we mnie.

~nie no znowu? ~ powiedziałam do siebie w myślach z irytacja. Zamknęłam oczy. 

- NIE! - wybrzmiał głos Jacka. usłyszałam wystrzał i czekałam na śmierć, jednak ta nie nastąpiła. Do moich uszu nagle dotarło skamlenie. otworzyłam oczy najszerzej jak mogłam. Przede mną stał Tabasco. 

- Tabasco! - krzyknęłam ten zerwał się do ataku na blondyna - Tabasco zostaw! - krzyknęłam ale pies nie słuchał. Jacob wypuścił broń z ręki, która poleciała sporo dalej od niego i rzucił krótkie "cholera". Dopiero teraz zauważyłam że pies miał kule w prawej łapie, a mimo to dalej walczył. Na początku pies odgryzł mu nos, poharatał rękę, a na koniec wgryzł się w szyje oszusta. Po chwili ten już nie żył.

Było cicho.

Nagle Tabasco położył się na ziemi i skamlał. Bardzo skamlał. Do oczu napłynęły mi łzy. poderwałam się z ziemi i podbiegłam do rannego psa.

-będzie dobrze. nie bój się. dzielny byłeś - powiedziałam głaskając go. Jack podszedł do Tabasco i wziął go ostrożnie na ręce i poszedł w kierunku naszego szpitaliku, zaraz za nim ja.

"""""""""""""""""""""""""""""""""""""

siemka czesc! jak sie podobalo? Tak, mam swiadomosc ze ten rozdzial jest nieco krotki... xD

~ Creepypasta~ Wierna jak pies *poprawiane*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz