Rozdział XXIII

819 44 47
                                    

Rozdział betowany przez Avu 

--------------------------------------------

Czwartek, 22 maja, 

Australia, Metropolia, Hotel "W Torbie u Kangura"

Kilka minut później - około 16:15 

Harry akurat chował do woreczka resztę złota, gdy usłyszał krzyk Ginny. Przerażonej Ginny!

Cisnął woreczek, porwał różdżkę i rzucił się ku niej, ale nie zdążył przebiec choć jarda, gdy w drzwiach mignęła mu jej rozmazana sylwetka na białym tle i znikła!

- GINNY!!!!!

Wypadł na zewnątrz, lecz za późno! O kilka sekund za późno!

- O Merlinie. O Merlinie. O Boże.

Serce zaczęło mu walić głucho gdzieś w gardle, gdy patrzył szeroko otwartymi oczami na PUSTĄ uliczkę, pełną obcych, całkowicie nieświadomych ludzi i próbował pojąć to, co się właśnie stało. Widział, słyszał, ale to było tak absurdalne, tak nierealne, tak... obłąkane, że Harry cały czas miał wrażenie, że wystarczy mrugnąć oczami i się obudzi. I wszystko wróci. I będzie normalne.

Ale gdy zamknął je i otworzył, nic nie wróciło.

Zrozumienie przyszło z oddechem i serce mało mu nie pękło. Porwali ją. Porwali mu ją!!

- Ginny!!! – krzyknął rozdzierająco.

Myśl! Działaj! wybuchło mu w głowie. Łap świadków! Może ktoś tego kogoś widział, może ktoś go zna!

- Bogowie! Ktoś się z nią deportował, czy jak?! Co to miało być? – usłyszał za sobą głos właściciela hoteliku, ale zignorował go zupełnie.

Ludzie szli we wszystkich kierunkach i przez jedną niekończącą się sekundę wahał się, gdzie biec, a potem pod wpływem impulsu rzucił się w lewo, za odchodzącymi ludźmi.

- Widział pan tę deportację?! A pani?! Tę kobietę, która krzyczała?! Deportację sprzed chwili! Widzieli państwo?! Rudowłosą dziewczynę?! – łapał ich gorączkowo za ręce, ciągnął za ramiona, za łokcie, potrząsał, szarpał, przeskakując od jednej osoby do drugiej. I z każdym krokiem, z każdym jardem, każdym ściskanym ramieniem i każdą nieprzychylną twarzą jego pytania zmieniały się w prośby, błagania, w zaklinanie ich, w żebranie o pomoc, o najmniejszą wskazówkę, czy choćby o okruch nadziei. – Widział pan ją?! Widział ktoś tę dziewczynę, która krzyczała?!

Ludzie tylko patrzyli na niego jak na wariata, kręcili głowami i odsuwali się niechętnie. A przecież to nie tak miało być! Powinien móc ich zatrzymać! Zawrócić i zatrzymać, Wszystkich! Rzucić Sonorus i przepytać, a oni powinni go słuchać!

Ale nie było i wreszcie hotel znikł mu z oczu, ci inni ludzie, którzy poszli w drugą stronę, również znikli dla niego na zawsze i został sam. Otoczony przez tłum, a równocześnie zupełnie sam.

- Merlinie, czy ktokolwiek może mi pomóc?! – zawył bezsilnie gdzieś w niebo, wczepiając palce we włosy.

Przede wszystkim powinien móc rzucić Vera Damnum i się za nią aportować. I chyba właśnie to w tym wszystkim było najgorsze. Zawiódł ją. Bezpowrotnie.

- Błagam... - tym razem był to już tylko szept gdzieś w wilgotne dłonie.


Australia, Colebee,

o tej samej porze

Falase aportował się z Weasley w kącie korytarza opuszczonego domu. Ledwie wyczuł stopą twardą podłogę, pchnął na ścianę wyrywającą się i krzyczącą dziewczynę, wymacał jej różdżkę i złapawszy za jej koniec szarpnął z całej siły.

Tom II - HGSS Goniąc Szczęście - ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz