śniadanie | MICHAEL CLIFFORD

146 16 29
                                    

    Josie stanęła na środku kuchni i przyłożyła załamana dłoń do czoła, po czym zmierzwiła swoją grzywkę. Kuchnia wyglądała jakby dosłownie przeszło przez nią tornado. Nieumyte naczynia, porozrzucane butelki dla dzieci, jakieś ciasteczka, okruszki, na podłodze puste opakowania po chrupkach kukurydzianych i zabawki. Patrząc na niektóre zastanawiała się skąd je ma. Już miała brać się za porządku, gdy do pomieszczenia wbiegł jej synek trzymając w dłoni kocyk i schował się za krzesłem. Brunetka spojrzała na chłopca, który przyłożył paluszek do ust, aby była cicho, a w tym momencie przybiegł drugi chłopczyk, cały zapłakany.
    — Mamo! Stevie zabrał mój kocyk! — mówił niewyraźnie chłopczyk i założył rączki na klatkę piersiową.
    — Stevie. — zwróciła się do synka, który się chował za krzesłem. — Oddaj Benowi jego kocyk.
    — Nie! — powiedział chłopczyk nie wychodząc z ukrycia.
    — Nie przeczytam wam bajki na dobranoc. — odpowiedziała wstając, po tym jak przykucnęła do synka.
    — Mamo! — krzyknęli razem, a Stevie wyszedł zza krzeseł, jednak kobieta odwróciła się od nich i chciała zacząć myć naczynia, jednak poczuła jak bliźniaki zaczęli ciągnąć ją za dresowe spodenki, które miała na sobie.
    — Mamo! — krzyczeli cały czas, a ta nie reagowała.
    W końcu poczuła jak jeden z chłopczyków puszcza jej spodnie, po czym usłyszała głos Stevie.
    — Masz. — powiedział naburmuszony i podał bratu jego kocyk, a Ben przytulił go do siebie i pisnął uradowany. — Teraz nam poczytasz?
    — A ząbki umyte? — spytała odwracając się do chłopców, którzy pokiwali spuszczonymi głowami. — No to już, do łazienki.
    Chłopcy w mgnieniu oka pobiegli w kierunku łazienki i zniknęli za białymi drzwiami. Josie spojrzała za nimi, słyszała jak przez chwilę leci woda, a potem jest znowu cisza. W tym momencie bliźniaki wybiegły z łazienki.
    — Już. — powiedzieli razem i uśmiechnęli się w stronę kobiety ukazując ząbki.
    — Jesteście pewni? — spytała, a oni pokiwali zgodnie głowami. — To zobaczymy wasze szczoteczki. — powiedziała ruszając w kierunki łazienki, a chłopcy zostali z tyłu. — No raz, raz.
    Kobieta przewróciła oczami widząc cały zachlapany wodą zlew i lustro, jednak szczoteczki braci były zupełnie suche. Josie wzięła do ręki trzy szczoteczki, po czym podała je chłopcom, którzy stanęli na drewnianej drabince, aby dosięgnąć do umywalki.
    — Umyjemy wszyscy razem. — powiedziała, biorąc pastę do zębów i nałożyła synkom, a następnie wzięła swoją. — Ben, przekręcaj klepsydrę.
    Chłopiec obrócił zabawkowy zegarek piaskowi i cała trójka, zaczęła szczotkować zęby. Oczywiście nie obyło się bez głupich min i śmiechów chłopców przez co kafelki i lustro były brudne od piany. Gdy cały piasek się przesypał, skończyli myć ząbki. Bliźniaki, gdy tylko odłożyły szczoteczki pobiegły do pokoju wybrać książkę, a Josie na szybko przetarła lustro i kafelki.
    — Mamo, możemy spać w salonie? — zapytał Stevie i spojrzeli na nią swoimi zielonymi oczami, którym nie potrafiła odmówić.
    — Dobrze, ale tylko dzisiaj. — uśmiechnęła się, zabrała od Bena książkę, którą przyniósł i poszła rozłożyć sofę.
    Chłopcy zabrali z pokojów swoje kołdry i poduszki nosząc je do salonu. Dziewczyna zasłoniła jeszcze okna, chociaż i tak było już ciemno i wrzuciła materiały na kanapę. Zgasiła w całym mieszkaniu światła zostawiając jedynie niedużą lampę w salonie, aby mogła czytać. Chłopcy rzucili się na wygodny materac robiąc mamie miejsce między nimi. Josie z książką w rękach usiadła na środku, a Ben i Stevie położyli swoje główki na jej brzuchu i przykryli kolorowymi pierzynami. Josie poczuła jaka jest zmęczona, gdy położyła się po całym dniu na nogach. Po jej plecach i nogach przeszła fala ulgi.
    — Przedstawiam wam Misia Puchatka, który właśnie w tej chwili schodzi po schodach. — zaczęła czytać, gdy otworzyła na pierwszej stronie.
    Chłopcy uwielbiali bajki o Kubusiu Puchatku, dlatego najczęściej wybierali ją do snu. Co prawda prawie nigdy nie dotrwali do końca opowieści, nie ważne czy byli zmęczeni czy nie. Josie czytając bajkę sama zaczęła przymykać oczy, szczególnie, gdy nie czuła już przepychanek braci, tylko ich miarowe oddechy. Upewniła się, że chłopcy śpią, po czym odłożyła książkę na zagłówek i zgasiła światło. Nie miała siły się już ruszyć, dlatego gdy tylko zamknęła oczy, usnęła. Miała jeszcze tyle do zrobienia, ale jedyne o czym teraz marzyła to sen.
    Michael otworzył drzwi mieszkania tak cicho jak tylko potrafił i wszedł do środka z walizkami i torbą, którą odstawił tuż przy drzwiach. Ściągnął buty i odwiesił swoją kurtkę. Zajrzał do salonu, gdzie na kanapie spała Josie z Benem i Stephenem, uśmiechnął się widząc ten widok, po czym zabrał swoje rzeczy do sypialni i tam je zostawił. Wrócił do salonu, gdzie przez nie szczelnie zasłonięte zasłony przebijały się promienie słońca. Mężczyzna podszedł do okna i zakrył je do końca. Zauważył jak jeden z chłopców poruszył się po czym odwrócił w jego stronę.
    — Tata. — powiedział zaspany, po czym wyczołgał się spod kołdry i podbiegł do Michaela z wyciągniętymi rączkami.
— Co tam urwisku? — zapytał szeptem podnosząc chłopca na rękę. — Tylko cichutko, bo mama śpi.
    — Mama wzięła nas wczoraj na plac zabaw! — powiedział z uśmiechem, gdy szli do kuchni. — I zjeżdżaliśmy ze zjeżdżalni.
    — Tata! — usłyszeli głos Steve'a, który biegł w ich stronę.
    Michael kucnął i zabrał drugiego synka z podłogi, ruszając do kuchni, tam odstawił chłopców na kolejny drewniany podeścik.
    — Ale tu bałagan. — powiedział do synów, rozglądają się. — To co posprzątamy i zrobimy dla mamy śniadanie? — spytał i spojrzał na chłopców, którzy pokiwali głowami. — Pozbierajcie zabawki i odłóżcie je na miejsce.
    Chłopcy od razu zaczęli zbierać z podłogi samochody i klocki niosąc je do pokoju. Nie obeszło się, bez upuszczenia czegoś na ziemię z hałasem, ale najwyraźniej to nie obudziło Josie. Michael pozbierał wszystkie papierki i je wyrzucił, tak samo jak okruszki. Wszystkie naczynia jakie mógł powsadzał jeszcze do zmywarki i ją wyłączył, po czym zabrał się za mycie pozostałej części naczyń. Poprosił jeszcze chłopców, żeby małą zmiotką zebrali okruszki z podłogi. Gdy kuchnia już przypominała kuchnie, mogli zabrać się za śniadanie. Wspólnie zdecydowali się na mini kanapeczki, które zaczęli robić. Michael kroił i posmarował masłem chlebek, a chłopcy kładli dodatki jakie tylko chcieli. Próbując nad nimi zapanować zastanawiał się jak to udaje się jego żonie i to praktycznie samej. W końcu Stephen i Ben siedzieli przy stole jedząc śniadanie, a Michael robił posiłek dla Josie, która nadal spała w salonie. Mężczyzna był tak pochłonięty gotowaniem, że nie zauważył, gdy Ben zjadł, wdrapał się na drabinkę i skaleczył się nożem, leżącym na blacie. Zorientował się dopiero, gdy usłyszał głośny krzyk i płacz chłopca.
    — Spokojnie, Ben. — powiedział i posadził chłopca na krześle i chwycił jego rączkę. — To nic takiego. — chłopiec był czerwony od płaczu i trzymał drugą dłoń w buzi.
    Michael zabrał z półki koszyk z lekami oraz opatrunkami, po czym wrócił do syna.
    — No już. Wszystko dobrze. — mówił wycierając jego palec z krwi, a potem przetarł gazikiem nasączonym wodą utlenioną. — Zaraz damy ci plasterek i nie będzie boleć. — Michael zabrał opakowanie z kolorowymi plastrami i wyciągnął kilka w kierunku syna, który już nie krzyczał, tylko patrzył ze łzami w oczach na tatę. — Niebieski czy czerwony? A może chcesz inny. — chłopak wskazał plaster, a Michael nakleił mu na palca i dał buziaka w plasterek. — Już nie będzie boleć.
    — Też chce taki plasterek. — powiedział Stevie stojąc obok Michaela, a ten z uśmiechem pozwolił mu wybrać plaster, po czym również nakleił na palec dając buziaka.
    — Następnym razem uważajcie. — spojrzał na chłopców. — Jak chcecie, możecie iść się pobawić do pokoju, ale cicho, dobrze?
    — Dobrze. — Ben zszedł z krzesła, a Michael wstał i głaskając ich po główkach, wrócił do robienia śniadania.
    Bliźniaki były niesamowicie cicho, dlatego Michael zajrzał do nich, a chłopcy układali jakieś puzzle. Mężczyzna przymknął drzwi od ich pokoju i zabrał z kuchni śniadanie dla Josie. Wszedł cicho do salonu i położył tackę na stolik kawowy, po czym nachylił się nad kobietą i delikatnie ucałował jej usta. Josie od razu oddała pocałunek i przyciągnęła Michaela do siebie, przez co stracił równowagę i upadł na nią.
    — Już myślałam, że sobie nie poradzisz. — odparła otwierając oczy i patrząc na Michaela. — A jednak. Chyba będziesz z nimi częściej zostawać.
    — Jeśli masz mnie tak witać codziennie, to nie widzę problemu. — odpowiedział Michael, a dziewczyna jeszcze raz go ucałowała. — A to za co? — uśmiechnął się.
    — Stęskniłam się. — odparła i pocałowała jeszcze raz i jeszcze raz.
    — Zrobiłem śniadanie. — zaśmiał się cicho, a Josie przewróciła oczami.
    — Daj mi się sobą nacieszyć. — mówiła znowu całując jego usta, za którymi tęskniła.
    — Chłopcy mogą zaraz przyjść. — mówił dalej, a dziewczyna odchyliła głowę i przewróciła oczami. — No nie denerwuj się. — dodał widząc jej reakcję.
    — To się w końcu zamknij. — westchnęła i ujęła jego twarz po raz kolejny całując, gdy poczuła, jak chcę coś powiedzieć. — Cicho.
    Michael uśmiechnął się przez pocałunek. On także się za nią cholernie stęsknił, ale lubił robić jej troszkę na złość. W końcu oddał pocałunek, czując się tak samo, jak pierwszy raz ją zobaczył. Od razu ujęła go swoim spojrzeniem w kawiarence, w której, grali jeden z pierwszych mini koncertów. Po występnie żartował z chłopakami, że Josie zostanie jego żoną i tak właśnie się stało. Poślubił swoją przyjaciółkę i bratnią duszę, która zawsze była przy nim.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
no shame |5SoS imagines|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz