I

5.4K 394 311
                                    

Chapter I- Live without it

Było gorąco. Okropnie gorąco.

Słońce parzyło jego plecy, a pot lał się z jego ciała litrami. Otarł swoje czoło, zostawiając na nim brudną smugę ziemi. Jego kolana bolały od klęczenia, tak samo, jak plecy od niewygodnego wygięcia kości. Ręce były pokaleczone od ostrych gałązek i kopania w ziemi.

Jednak nie mógł przerwać.

Gdyby przestał wykonywać swoją pracę, poszedł odpocząć, schłodzić się w cieniu, byłoby tylko gorzej. Ciotka nie dałaby mu obiadu, Vernon przekonałby ją, aby nie dawać mu także kolacji, a ponieważ dzisiaj był piątek, jego kara przeciągnęłaby się aż do poniedziałku, czego naprawdę nie chciał po niedawnej głodówce.

Słońce dumnie widniało na samym szczycie nieba, niektórych przerażając, niektórych zapraszając do swoich promieni. Harry patrzył z wściekłością na niczego winne chwasty, które wyrywał, zamiast leżenia w swoim niby-pokoju, na niby-łóżku. Jego mięśnie bolały od całodniowego pracowania, a on nie był nawet w połowie zadań.

Miał dość.

Wstawał o niepojętej godzinie, aby zrobić śniadanie Dursleyom, czasami dostawał resztki — czyli tyle, co nic, a potem musiał wychodzić w największy upał pracować. Codziennie musiał myć auto jego wuja, aby lśniło i sprawiało wrażenie nowego, a potem wysyłali go do ogrodu, wyrywać chwasty, sadzać nowe kwiaty i pielęgnować już wcześniej zasadzone. Kiedy tylko kończył, bez żadnej przerwy, choć już nie w upale, sprzątał w domu, gotował obiad i szedł do swojej komórki, aby położyć się dosłownie na chwile, dopóty ciotka go nie zawoła, dopóki miał zamiar odpoczywać w tym niewiarygodnym lecie.

Wstał z klęczek i otrzepał swoje kolana, zauważając, że krew zmieszała się z ziemią. Zacisnął tylko zęby, wiedząc, iż ciotka nie pozwoli mu ich odkazić. Ruszył do domu, lekko kulejąc. Niepewnie zatrzymał się w progu drzwi, widząc Petunie na kanapie. Kobieta odwróciła w jego stronę głowę i zmrużyła oczy, widząc, jak brudny jest chłopak.

- Skończyłeś? - Brunet kiwnął głową i spojrzał na swoje dłonie. - Zacznij od górnego piętra. - Ponownie kiwnął głową i ruszył do łazienki po potrzebne rzeczy.

Od kiedy pamiętał, Dursleyowie nigdy go nie lubili. Gdy był jeszcze małym dzieckiem, Vernon i Petunia przez większość czasu go ignorowali, a Dudley mu dokuczał. Musiał sam radzić sobie z podstawowymi czynnościami jak jedzenie, ubranie się, czy korzystanie z toalety.

Później, kiedy poszedł do szkoły, jawnie okazywali swoją niechęć do jego osoby, a tym bardziej, kiedy pokazał swoją pierwszą dziecięcą magię. Ich uczucia się pogłębiły, kiedy zaczął mieć kłopoty w szkole. Nie chodziło o oceny, te miał wyśmienite, bardziej o jego zdolność komunikacji z innymi. Jednak nikt nic nie mógł poradzić, a Harry, jak zawsze, pozostawał w całkowitej ciszy.

Wszystko się rozsypało, kiedy jego ostatnia pozostała rodzina poszła z nim do lekarza. Potter do końca życia zapamięta, jak okropnie tam było. Gdzie nie popatrzył, zauważał duszącą biel, ludzie byli zmarnowani, niektórzy umierający, a lekarze okropnie zimni, jakby wczuwali się w otoczenie.

Po powrocie, kiedy już wiedzieli, co jest z nim nie tak, Harry został, łagodnie mówiąc zbesztany za to, jaki się urodził, ale nie powiedział nic, mimo że chciał.

Dursleyowie go nienawidzili, teraz było to niemal oczywiste, w szkole był nękany i przez nauczycieli, i przez uczniów. Nie miał żadnej osoby, którą mógł nazwać przynajmniej znajomym. Z czasem przyzwyczaił się do samotności i nie przeszkadzała mu tak, jak na początku.

SillencioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz