VII

3.1K 210 92
                                    

Chapter VII- Somethings never change

Harry chodził w kółko przed dwoma gargulcami. Czuł, jakby posągi go obserwowały i śmiały się z niego. Był wieczór po kolacji, na której ponownie się nie pojawił, mimo polecenia dyrektora. Nadal był zbyt przerażony, aby wejść w samo centrum zbiorowiska uczniów, którzy tylko chcieli go obrazić i skrytykować tak bardzo, że już nigdy by się tam nie pokazał.

Być może w ten sposób pokazuje swoją słabość, ale mało go to obchodziło.

Od kilkunastu minut czekał przed ścianą, nie mogąc wypowiedzieć hasła do gabinetu. Znał je, w końcu niecałe kilka godzin temu profesor Hooch je wypowiedziała, problem był w tym, że raczej przejście nie otworzyłoby się za pomocą wężomowy, a wolał jednak nie ryzykować tak bardzo.

Ludzie znaleźli już wystarczająco powodów, aby zrównać go z ziemią, nie chciał dokładać im jeszcze informacji, że jest jednym z niewielu — jeśli nie jedynym żyjącym — czarodziei, którzy potrafili zrozumieć węże.

Dlatego musiał czekać, aż dyrektor postanowi przyjść do swojego gabinetu, albo przejście otworzy się tak samo, jak drzwi. Chociaż nie mógł być pewny, że drzwi otworzyły się całkowicie samodzielnie, a Dumbledore nie pomógł im żadnym zaklęciem, magicznie wyczuwając ich za nimi.

Nie wiedział, czy Albus był na kolacji, ale jako że chciał go tam zobaczyć, musiał tam przyjść. Posiłek skończył się niedawno, nie minęło nawet pół godziny, jednak Harry był pewny, że dyrektor miał swoje techniki, aby zjawić się o wiele szybciej.

Być może chciał zrobić mu na złość, taka mała kara za to, że go nie posłuchał i nie pojawił się na kolacji.

Pod wpływem tego, że Potter był całkowicie sam — nie licząc gargulców — na korytarzu, a długie schody w dół wydawały się trochę niepokojące, jego myśli zaczęły przybierać ten sam kształt. W jego umyśle pojawił się obraz Dumbledore'a, który z wymówką, że nie pojawił się na kolacji i z pewnością jest głodny, chciał go otruć. Oczywiście nie było to możliwe, w końcu jest dyrektorem szkoły, nie może sobie, ot tak zabijać swoich uczniów.

A przynajmniej taką Harry miał nadzieje.

Naprawdę cieszył się z tego, że jest czarodziejem, mimo tego, że musiał znosić kolejne i coraz gorsze szyderstwa. Cieszył się, że mógł poznać magię i nie zamierzał umrzeć w takim momencie, przez tak głupi powód.

Potrząsnął gwałtownie głową, starając się otrząsnąć z coraz bardziej durnych pomysłów rodzących się w jego głowie. Na szczęście — a może nieszczęście — usłyszał kroki na schodach, więc zatrzymał się na środku korytarza, czekając na przybycie osobnika na szczyt schodów.

Po kilku chwilach zobaczył malachitową czapeczkę na długich, siwych włosach, a dyrektor zaczął podchodzić do niego z szerokim uśmiechem.

— Harry! Witam ponownie, zapraszam do środka. Krwotoczki truskawkowe. — Gargulec przesunął się, pokazując te same, kręte schody, po których weszli. Tym razem drzwi nie otworzyły się same, a dyrektor popchnął je mocno, zapraszając go gestem ręki.

Wszystko było dokładnie takie same, jak kiedy opuścił gabinet przed paroma godzinami, oprócz tego, że nie było jednego krzesła, na którym wcześniej siedziała Granger, a z czterech filiżanek zostały tylko dwie.

Dumbledore, zamiast skierować się na swoje miejsce za biurkiem, podszedł do stolika w rogu pomieszczenia. Odsunął jeden z foteli i uśmiechnął się miło do chłopaka.

— Siadaj chłopcze. Musisz być głodny, nie widziałem cię na żadnym posiłku w Wielkiej Sali. Zaraz po tym jak zjesz, zaczniemy nasze lekcje. Magia niewerbalna zabiera dużo energii, więc musisz być pełny i wypoczęty.

SillencioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz