Pov. Tony
-Co ty pierdolisz?! -krzyknąłem, zrywając się w oka mgnieniu z fotela.
Nie był to najlepszy pomysł, bo od razu zakręciło mi się w głowie, przez co niezbyt zgrabnie zatoczyłem się. Mało brakowało, a wyrżnąłbym całkiem niezłego fikołka z własnej głupoty. W końcu już nie jestem aż tak sprawny i powinienem o tym pamiętać, ale nie.. znów musiałem dać się ponieść emocją. Cicho przekląłem w myślach swoje żałosne położenie i złapałem za miękkie oparcie, próbując przy tym ogarnąć swoje ciało. Wdech i wydech, wdech i.. powoli zamknąłem oczy, uspokajając swoje ciało.
Świecie, dzieje się coś ciekawego więc przestać się kręcić w kółko!
Bo to nie tak, że nie zależało mi na schwytaniu tego mordercy. Co to, to nie. Ja po prostu.. jak każdy człowiek w czasie rozpaczy, depresji czy co ja kurwa mam.. jestem rozchwiany. Potrafię jeden dzień się zamartwiać w fotelu o to, jak bardzo zjebałem, a potem kolejny tydzień przesiedzieć z otwartym laptopem i holoekranami pomagając w szukaniu zabójcy. Jednak.. to się rzadko zdarzało, bo na razie wciąż tęsknię. Tęsknię aż za bardzo za dzieciakiem, który był rozchwiany emocjonalnie, a mimo to potrafił żyć i cieszyć się z różnych rzeczy. No może słowo cieszyć to w tym przypadku spore wyolbrzymienie, ale było mu chyba dobrze wśród nas. Czuł się.. bo ja wiem, bezpiecznie? A ja.. w końcu miałem wrażenie, że jestem komuś potrzebny. Że pomagając komuś wychodzę na prostą we własnym życiu.
A teraz? Straciłem go.. straciłem na własne życzenie.
Z drugiej strony moją ucieczką do mrocznych, wręcz destrukcyjnych myśli był właśnie on.. tajemniczy morderca nowojorczyków. Ten człowiek, on jest po prostu był inny niż dotychczasowi zabójcy. Jednocześnie nieuważny i cholernie dokładny. Potrafił zostawiał ślady zacierając je jednocześnie, przez co dostawaliśmy przez niego pierdolca. Nie mieliśmy nic, ale nie to było najważniejsze. Jego sprawa.. wciągała mnie. Był cholernie inteligentny i działał w sposób nieszablonowy, a przez to musiałem użyć całej swojej dostępnej wiedzy oraz technologii, aby rozgryźć jego kolejne ruchy. Podobała mi się ta zagadka, bo była jak deska na wzburzonym morzu, której mogłem się złapać i choć na chwilę zapomnieć o tamtym feralnym dniu. Nawet moja niepełnosprawność nie utrudniała mi tego zadania.
Ten jeden, cholerny raz.
-Trzymasz się? -zapytał zaniepokojony Bucky. -Straszne blady się zrobiłeś.
Obróciłem delikatnie głowę w jego stronę i spojrzałem w te równie zmęczone co moje oczy.
-Nie te lata. -odpowiedziałem wesołym tonem.. a bynajmniej tak myślałem.
Ta skwaszona odpowiedź nie przekonała Buckiego, który bez żadnych dodatkowych słów podszedł do mnie i złapał mnie w talii, przerzucając sobie moją zdrową rękę przez barki. W tym geście nie było ani krzty romantyzmu, jedynie przyjacielska troska i.. jakby zrozumienie.
-Nie myśl sobie Stark, że tylko ty cierpisz. -warknął zdenerwowany, jednak bez zastanowienia poprowadził mnie ku sofie, na której rozłożony był cały mój sprzęt. -Każdy z nas cierpi, nie jesteś wyjątkiem.
Westchnąłem głośno i powoli, krok za krokiem opierając się na nim niemalże całym ciężarem pozwoliłem się prowadzić.
-Wiem, ale.. on mi pomagał wyjść z dołka. -szepnąłem. -Nikomu z was tego tak szczegółowo nie mówiłem, ale wiesz.. nadal mam te koszmary.. że Nowy York atakują kosmici, że zawodzę i wszyscy giną. Giną.. bo.. bo ja ich nie mogę uratować. Zawodzę każdego. I..
-Nie musisz mi tego mówić. -stwierdził nad wyraz spokojnym tonem. -W końcu..
-Mogę? Mogę skończyć? -zapytałem przerywając mu, a gdy w odpowiedzi dostałem głuchą ciszę, kontynuowałem. - On dawał mi taka podporę. Chciałem mu pomóc, bo widziałem w nim siebie, wiesz? Chciałem go wyciągnąć z dołka, bo miał przed sobą jeszcze całe życie, ale mylnie porównywałem go z sobą. On przeszedł więcej, był bardziej zniszczony i.. zawiodłem go. chciałem pomóc.. a tylko pogorszyłem całą tą sprawę.
CZYTASZ
Na skraju
Fanfiction"Podniosłem się z mokrej ziemi i nie zważając na piach, kurz oraz gruz, z bezczelnym uśmiechem spojrzałem prosto w oczy bruneta. Czaił się w nich strach, którego nigdy dotąd nie przejawiał podczas naszych walk. Przerażenie, które wiązało się z moim...