Rozdział 2

362 32 19
                                    

Pov. Peter

Spokojnym krokiem przechadzałem się po ciemnych uliczkach Queens, mijając co rusz bardziej zabieganych ludzi. Każdy z nich spieszył się do domu, a z racji później godziny nie chcieli zaznać nieprzyjemności na ulicy w postaci kradzieże, pobicia, a nawet i zabójstwa stawały się tutaj coraz bardziej popularniejsze. Nie żebym miał w tym swój udział. W ogóle nie mam żadnego pojęcia na ten temat. W ogóle..

He he, sarkazm.

Nieśpiesznie rozglądałem się dookoła, nie zdając sobie sprawy, jak zwykły spacer może być przyjemny. Ta doza smogu, zapach spalin i wrzask, który doszczętnie ranił moje uszy.. były słodkie niczym truskawki w czekoladzie. Czyniły moją egzystencję bardziej ciekawą i dawały mi dostateczną ilość bodźców, bym był w stanie nie rzucić się na przechodniów. Pozwalały mi się rozproszyć oraz jednocześnie i poczuć coś małego, delikatnego, dzięki czemu mogłem choć na sekundę wrócić do normalnego życia, którego tak naprawdę już nigdy nie zaznam. Przekroczyłem tą cienką granicę i nie jestem już w stanie się wycofać, bo moja jedyna nadzieja na lepsze jutro nie żyje.

Wspomnienie. Jebane wspomnienie tego wydarzenia, tej akcji powróciła, a przez to wziąłem jeden z głębszych wdechów. Powoli przed oczami zaczynało robić mi się ciemno, a wszystko, co generowało jakikolwiek odgłos podobny do bicia ludzkiego serca - wyróżniało się na czerwono. Powoli zatracałem się w swoją prawdziwą naturę, a przez to chciałem zemsty. Nie tak jak kiedyś spokoju, bo już go osiągnąłem, ale zemsty na ludziach, którzy mają do kogo wrócić. Z mrocznym uśmieszkiem na twarzy wszedłem w jedną z ciemniejszych uliczek i nie zdołałem nawet przejść dwóch metrów, a już zauważyłem mężczyznę w znanym mi kostiumie. Subtelna, krwawo czerwona bluzka idealne na upalne dni i białe spodenki, które świetnie współgrały z logiem moje ulubionej pizzerni emanowały w tej chwili dzikim blaskiem, pokazując mi, że mój cel już czeka. Dodatkowo te trzy kawałki trójkątnej rozkoszy nakładające się na siebie i wyszyte na jego piersi sprawiały, że ukryte pod nimi, białe litery układające się w napis "pizza hungry" wręcz dodawały mi jeszcze większego apetytu. Już nie tylko byłem spragniony krwi i zemsty, ale w moim brzuchu kiszki zaczęły grać marsza.

A on to usłyszał.

-Przepraszam.. -zaczął niepewnie, zauważając mnie. -Pan po odbiór pizzy?

Nadal dziwi mnie to, że właściciel tej restauracji z fast foodami nadal realizuje moje zamówienia. Już któryś raz zamawiam z jednorazowego numeru pizzę w różne, najczęściej mroczne i oddalone od głównej drogi uliczki nowego Yorku, a oni nadal je przywożą. I to czasem z uśmiechem! No samobójcy.

-Tak, tak. -odparłem bez bezbarwnym tonem, powoli wyciągając rękę w stronę pasa na udzie. -Ile się należy?

Byłem świadomy tego, co się ze mną dzieje i szczerze mówiąc.. nie przeszkadzało mi to. Może jedynie z początku, kiedy to nie rozumiałem.. kiedy nie docierało do mnie to, co się wydarzyło. A tego zdarzenia nie można od tak pominąć lub udać, że nie miało miejsca. Ono odbiło na mnie swoje piętno, jednocześnie nadając mojemu życiu nowy sens.

Sianie paniki wśród szczęśliwych nowojorczyków i bezwzględne mordowanie członków rodziny. Skoro ja mogłem cierpieć, to każdy może. Niech miasto zaleje fala mojego bólu.

Mężczyzna z coraz większą panika położył karton na siedzeniu swojego srebrnego skutera i zaczął przeglądać każdą kieszeń w poszukiwaniu mojego paragonu z kwotą. Z trzęsących dłoni wyleciało mu kilka białych świstków, a przerażony wzrok pilnował, czy aby na pewno się nie zbliżam do niego. Posłałem mu bezczelny, niemalże diabelski uśmiech i jak gdyby nigdy nic schowałem pod rękaw nóż. Jego strach napawał mnie dziwną dumą, przez co czułem się wyższy, ważniejszy i co najważniejsze.. czułem się wewnętrznie pusty. Jak wypchana watą lalka, która robi to, co do niej należy.

Na skrajuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz