Rozdział 4

271 29 19
                                    

Pov. Peter

Dryfowałem w pustej przestrzeni, w której zdaje się nie było niczego - nawet grawitacji. Dookoła mnie była wszechogarniająca czerń i.. samotność. Miałem nieodzowne wrażenie, że umarłem i to moje wieczne piekło. Co prawda zawsze wydawało mi się, że trafię do lochu w podziemiach, w których będzie gorąco i demony będą się nade mną znęcać.. ale to chyba jest o wiele gorsze. Uwięziony sam ze sobą, bez kontaktu z innymi i.. skazany na własne sumienie. Na coś, przed czym całe życie uciekałem, a najintensywniej przez ostatni miesiąc.

Dopiero teraz miały zacząć się moje tortury.

Przed oczami znów zaczął pojawiać mi się obraz wysadzonego budynku, martwego Starka i.. ogromnej plamy krwi, w której skąpane były trupy. Dziesiątki trupów, które zginęły z mojej ręki. Które zabiłem, bo miałem takie widzi mi się.. bo chciałem odpocząć od ogarniających moje ciało emocji. Jednak.. zanim zdołałem zacząć się obwiniać poczułem coś lepkiego i ciepłego na.. moim policzku? Jakoś instynktownie wyciągnąłem rękę, której nawet konturów nie widziałem i dotknąłem policzka, po czym mruknąłem zdziwiony. Tym razem coś przejechało po mojej dłoni, ale nie byłem w stanie tego dostrzec, bo było tu za ciemno.

-Co się dzieje? -szepnąłem zdezorientowany.

Jednak czerń nadal mnie otaczała. Nie byłem w stanie uciec, choć zacząłem odnosić wrażenie, że chyba spadam. Powoli opadam w dół.. aż w końcu czułem za dużo. Nagła eksplozja wszelkiego rodzaju dźwięków oraz odczuć sprawiła, że każda kończyna, każdy skrawek skóry i każdy nerw boleśnie palił. Zupełnie, jakby ktoś chciał mi wypalić skórę, a potem żywcem ją ze mnie zerwać. Z mojego czoła powoli zlatywały pierwsze krople potu, a zęby boleśnie zgrzytały. Co się działo? Dlaczego tu jestem? Dlaczego jest ciągle ciemno i.. zimno? Ja.. nie rozumiem.

Nagle przez cały ten gwar krzyków, trąbień i kroków przedarł się tak bardzo znany mi dźwięk.

-Hau!

Czy to.. Angus?! Czy to możliwe, abym jednak nie umarł, a on był przy mnie?!

Dopiero teraz dotarła do mnie myśl, aby otworzyć oczy, co też szybko i ze zdziwieniem zrobiłem. Przez chwilę nie widziałem nic przez zaschnięte od łez i nieprzyzwyczajone do światła oczy, jednak bez problemu dostrzegłem te jedyne w swoim rodzaju rysy.

-Angus.. -szepnąłem, na co pies od razu zareagował.

Duży owczarek niemiecki szybko pokonał dzielące nas centymetry i ostrożnie, jakby wyczuwają, że coś ze mną jest nie tak trącił mnie nosem.To był tak cudowny, pełen czułości i zwierzęcej miłości gest, że aż cieplej na sercu mi się zrobiło.

-Tak mały.. -szepnąłem złamanym głosem, podnosząc się jednocześnie na łokciu. -Żyję..ja żyję.

Wyciągnąłem w jego stronę dłoń i dotknąłem jego szorstkiego pyska. Jakby automatycznie na moich wargach pojawił się malutki, ale niezwykle szczery uśmiech. On tu był.. był przy mnie i.. nie zostawił mnie. Mimo, że długo ze mną nie siedzi wydaje się być do mnie przywiązany. Zupełnie jakby.. ufał mi i powierzył swoje życie, bo jak gdyby nie patrzeć, to ode mnie zależy, czy dostanie jedzenie, wyjdzie na dwór lub też naleję mu wody. Niby proste czynności.. a dają mi wiele do myślenia.

Bo po raz pierwszy nie czułem się samotny.

-Źle cię oceniłem przyjacielu. -dodałem po cichu, nadal go głaszcząc. -Jesteś wspaniały.

Psiak zupełnie jakby rozumiejąc moje słowa polizał mnie po policzku, wywołując we mnie ledwo co słyszalny chichot. 

Nagle poczułem chłodny powiew wiatru na plecach. Wzdrygnąłem się, ale nie podniosłem do góry. Zdawałem już sobie sprawę z tego, że byłem na balkonie, ale nie wiedziałem dlaczego. I dlaczego pode mną jest plama krwi..

Na skrajuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz