Rozdział 8

242 26 41
                                    

Pov. Tony

Szybko wpadłem na piętro z sypialniami i nie zważając na to, że światła są już dawno zgaszone, na oślep odnalazłem klamkę od pokoju Natashy. Był on najbliżej, więc stwierdziłem, że zacznę ich szukać właśnie tam. Powoli nacisnąłem klamkę i uchyliwszy drzwi, zajrzałem tam niczym profesjonalny szpieg, wsadzając w pierwszej kolejności głowę. Ciemność. Cały pokój pogrążony był w ciemności, ba, nawet roleta była zasłonięta. Zmrużyłem oczy chcąc dojrzeć cokolwiek, jednak nie byłem w stanie zauważyć nawet konturów mebli. Albo walającej się na podłodze broni.

-Halo? Śpicie? -zapytałem nie za głośno, ale też nie za cicho.

W odpowiedzi usłyszałem ciche, męskie mruknięcie, a potem głębokie zaciągnięcie się powietrzem, które płynnie przeszło w chrapanie. Następnie jak na zawołanie najprawdopodobniej Natasha, bo łóżko nie zaskrzypiało, obróciła się na drugi bok i również zaczęła głęboko oraz spokojnie oddychać.

-Okey.. nie przeszkadzam. -wyszeptałem, po czym wycofałem się lekko speszony.

Po cichu zamknąłem drzwi i z malutkim uśmiechem na palcach udałem się do swojego pokoju po raz pierwszy od.. dawna. Nie wiedzieć czemu poczułem.. szczęście? Radość? Coś takiego, czego od bardzo dawna nie czułem, a spowodowane to było widokiem odpoczywających przyjaciół. Naprawdę rzadko kiedy przyznaję się do błędu, ale tutaj rudowłosa miała rację - zatraciłem się w żałobie. Byłem wręcz na skraju snu i jawy, dryfując ciągle tylko we własnych myślach, wspomnieniach i nie patrzyłem na potrzeby najbliższych osób, które mi pozostały. Zaniedbałem je, bo wolałem się użalać nad sobą, zamiast.. bo ja wiem, wziąć się w garść i pomóc im. Pocieszyć ich tak, jak oni to robili niemalże codziennie. I dodać otuchy, pokazać, że nie są sami. Ale nie, wielki Antony Stark zawsze ma najgorzej, nikogo nie dotyczą żadne problemy, tylko jego! Kretyn.. po prostu kretyn.

Ale wynagrodzę im to. Udowodnię, że zasługuję na ich obecność i.. będę ich bronił. Po prostu nie pozwolę, aby poprzedni błąd się powtórzył. Nie pozwolę, aby moje niezrozumienie sytuacji oraz idiotyczne porównywanie się wciąż dominowało.

Otworzyłem masywne drzwi, a zaduch panujący w pomieszczeniu od razu we mnie uderzył. Skrzywiłem się wyczuwając smród starych skarpetek i szybko podszedłem do okna, z trudem otwierając je na oścież.

-Ahh.. świeże powietrze. -zaciągnąłem się zapachem, który dominuje tylko w nocy.

Wilgoć, chłód i odrobina tajemniczości. Spojrzałem za okno skupiając się na pogrążonym w śnie mieście, opierając się o ramę dużego, bo od sufitu aż do podłogi okna. Było grubo po północy, a o dziwo na ulicach panował względny spokój. Samochodów było o połowę mniej, przez co powietrza nie przecinał niemiłosierny dźwięk klaksonów. Panowała cisza, którą nawet szum wiatru bał się przerwać, a przez to miałem wrażenie, że miasto.. po prostu śpi. Spojrzałem na wprost, na oddalone o kilka kilometrów, ale nadal doskonale widoczne wysokie na kilkadziesiąt pięter bloki i zastanawiałem się, jak ci ludzie tam żyją. Pracują? Mają drugą połówkę? Psa, kota? A może.. są samotni i.. też kogoś stracili.. też tęsknią za kimś? Może.. nawet nie może, na pewno każdy mieszkaniec Nowego Yorku kiedyś kogoś stracił. I co zrobili z tym? Jak sobie poradzili? Psycholog, samemu czy może popełnili samobójstwo? Niee, ta ostatnia opcja jest zbyt brutalna.. raczej pochłonęła ich żałoba. Czy to brzmi jak usprawiedliwianie się? Chyba tak. W sumie jakby się tak zastanowić, to nie mogliby sobie na to pozwolić. Nie mają tony kasy, jak ja, a więc muszą pracować.

Musieli wziąć się w garść.

-Też powinienem. -szepnąłem na głos, wzdychając.

Upadek, choć bolesny na pewno nie jest tak trudny, jak podniesienie się. Ale muszę być silny, dla tych co żyją.. i co patrzą na mnie z góry. Dla Clinta, Petera i.. moich rodziców.

Na skrajuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz