Rozdział 6

267 29 35
                                    

Pov. Peter

Moje słowa przecięły głuchą ciszę, jak jeszcze niewykonany strzał z broni palnej. Atmosfera zgęstniała, a emanujące z pozłacanych żyrandoli światło nie potrafiło rozgonić nadciągającego mroku. Każdy z nich patrzył na mnie przerażonym wzrokiem, a zwłaszcza pracujące tu panie, które zapewne nie były przyzwyczajone do widoku mężczyzny ze złymi zamiarami, dodatkowo z bronią w ręku. Były bezradne, zresztą tak samo jak dwóch ubranych w cholernie drogie garnitury mężczyzn. Jednak po chwili początkowy szok minął, czterech ochroniarzy wyjęło natychmiastowo z kabury broń sądząc, że mnie tym faktem przestraszą. Z takimi rzeczami byłem oswojony już od najmłodszych lat i nie bałem się być na celowniku. Nie bałem się również w przeciwieństwie do nich śmierci, bo i tak nie mam dla kogo żyć.. zwłaszcza, że nie wiadomo kiedy Angus mnie zostawi. W tym samym czasie kontem oka zarejestrowałem, że znajoma mi już blond kurwa zaczęła wycofywać się do pomieszczenia socjalnego, w którym, jeśli ufając planom, które mają dwa lata, był przycisk natychmiastowo wzywający policję.

Było ich piętnastu, więc jeśli szybko załatwię ochronę, to będę miał jeszcze sporo osób do mordowania i torturowania.

W ułamku sekundy wycelowałem prosto w głowy ubranych w białą bluzkę z napisem "seciurty" mężczyzn i wystrzeliłem. Ich ludzkie i stare oczy nie zdołały nawet zarejestrować mojego ruchu, a drżące dłonie ciasno splatające broń nacisnąć spust. Dwa strzały, których dźwięk zlał się w jedno powaliły pierwszych ludzi, którzy ośmielili wejść mi w drogę. Następnie bez jakiegokolwiek zawahania obróciłem ramiona o trzydzieści cztery stopnie w prawo i ponownie wystrzeliłem, ale tym razem dla odmiany celując im w serce.

Ci mężczyźni nie wyróżniali się jakoś za bardzo z tłumu. Ot, zwykli obywatele, nic więcej. Ich wiek wskazywał na to, że już najpewniej mieli rodzinę, w której to dzieci są już dorosłe. Zakładam, że ich żony czekają, aż wrócą z popołudniowej zmiany, zjedzą z nimi kolację i zasną wtulone w ich pierś.. pf, no to się mocno zdziwią. Rodzina to tylko zbędne obciążenie. To ludzie, którzy wspierają w trudnych chwilach, jednak gdy odejdą, to pozostawią po sobie dziurę w sercu nie do zagojenia. A im człowiek jest starszy, tym trudniej się po tym pozbierać. Tym bardziej, jeśli.. to pierwsi ludzie, którzy.. nie Peter.. nie teraz.

Szczerze mówiąc te rodziny powinny mi dziękować, bo pokazuje im prawdziwy świat. Życie to nie tylko miłe kolacje, seks czy pieniądze, za które można jeździć po świecie, zwiedzać czy dobrze się bawić. Życie to pasmo nieszczęść i cierpień, a im wcześniej się o tym dowiemy, tym dla nas lepiej.

W końcu to niesprawiedliwe, że niektórzy nawet nie posmakowali bólu. Uczucia straty i.. bezradności.

Cztery martwe ciała leżały niemalże w równych odstępach ode mnie sprawiając, że otaczała mnie krwawa aura. Plamy krwi zaczęły poszerzać się pod ciałami, wędrując coraz dalej, coraz szerzej, a tym samym i sprawiając, że jej aromat był z każdą sekundą jeszcze bardziej niż dotychczas wyczuwalny. Wiedziałem z czym to będzie się wiązało - jebana ulga. Pustka, którą tylko w ten sposób mogę osiągnąć. Emocje, które w jednej chwili zostają wyciszone, wręcz stłumione i nie robiły mi z mózgu papki.

Bo przecież jestem jebanym nieszczęściem. Eksperymentem, który wymknął się spod kontroli i niesie masową zagładę. Niczym więcej, niczym mniej.

Śmierć była już praktycznie wyczuwalna na każdym kroku. Nic więc dziwnego, że każdy z pracowników zatrzymał się w miejscu i z niemym błaganiem na twarzy chciał prosić mnie o litość. Ale jej nie posiadałem. Nie zdołałem uratować jego.. więc nie uratuję już nikogo.

Moje stopy automatycznie ruszyły w stronę znajomej mi kobiety, która była już prawie w pomieszczeniu socjalnym. Dosłownie sekundy dzieliły ją od ujawnienia tego, co tu się może stać.

Na skrajuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz