Pov. Tony
Za oknem była już szarówka, a jedyne źródło światła w salonie pochodziło właśnie z lamp ulicznych, które ledwo ledwo sięgały na tą wysokość. Jednak nie podziwiałem cudownej panoramy miasta, ale wpatrywałem się w jeden punkt na ścianie. Wokół mnie panowała cisza, która aż kuła w uszy sprawiając, że słyszałem dźwięki, których tak naprawdę nie istniały. Słyszałem jego zrozpaczony krzyk i przeprosiny, a z oczu zamiast łez leciała mu krew. Na samo wspomnienie Petera skrzywiłem się nieznacznie i poczułem dziwny ciężar na sercu. Nie winiłem go za nic, bo w końcu wiedziałem, jaki błąd popełniłem.
W ciągu miesiąca nie wyszedłem poza mury tego wieżowca. Ba, nie opuściłem nawet tego piętra, a moje jedyne wycieczki polegały na chodzeniu do kuchni i łazienki. W tym fotelu, w którym aktualnie się znajdowałem spędzałem praktycznie cały czas. Jadłem tu, spałem i oglądałem. Oglądałem każdy film, czytałem każde dokumenty z bazy Hydry, które wtedy ściągnął Peter. Wczuwałem się w niego, cierpiałem razem z nim i płakałem.
Znalazłem źródło błędu - niewiedzę. I wyeliminowałem go. Niestety z marnym skutkiem, bo czasu już nie cofnę.
Pogrążony w myślach siedziałem z zabandażowaną lewą dłonią próbując w jakikolwiek sposób ruszyć palcami, ale nie mogłem. Próbowałem i próbowałem, każdego dnia o każdej godzinie. Świadomie bądź automatycznie, ale nie mogłem. Nie mogłem zacisnąć dłoni w pięść. Moją ręką już od ponad miesiąca była zawieszona na trójkątnej,bladoczerwonej chuście zawiązanej na karku, ale nadal nic się nie zmieniło. Pomimo stymulacji, neurochirurgii i dziesiątek konsultacji z najlepszymi lekarzami nadal nie miałem w niej czucia. Ba, nie mogłem nią poruszać. Wcale.
A wszystko to przez jebaną nieuwagę i pech. Już nigdy więcej nie zrobię zbroi składającej się z nanotechnologii.
Odchyliłem się na wygodnym, skórzanym fotelu i zdrową ręką sięgnąłem po w połowie pełną szklankę z whisky. Jej piękny, złoty kolor i wolno otaczające szklane ścianki cząsteczki, które pod wpływem ruchu nadgarstka jeździły po tafli szkła uspokajały mnie. Pozwalały odnaleźć w tym chaosie harmonię i bezdyskusyjnie odciągały od destrukcyjnych myśli. Bo mało osób wie, ale to wszystko, co się stało.. to było za wiele, nawet jak dla mnie. Nigdy jeszcze na nikim tak mi nie zależało, bo.. cholera, byłem w stanie wstać do tego dzieciaka i w każdej chwili służyć mu dobrą radę czy pomocną dłonią, czego nawet dla wieloletnich przyjaciół nie robiłem. Gdybym tylko.. bo ja wiem, inaczej zareagował, powiedział słowo lub dwa mniej, może nie doszłoby do tego. Może żylibyśmy spokojnie, bez traumy i kolejnych zmartwień. Naprawdę, do tej pory nie mogę poukładać sobie tego w głowie i zaakceptować kolei losu. To nie tak miało być, nie tak.. w końcu miałem na to wpływ i to niemały. Ale nie, zamiast zdjąć klapkę z oczu i poradzić się kogoś bardziej doświadczonego w tych sprawach, to pozwalałem mu kisić to w sobie. Kurwa, pozwalałem sobie na bezczelne porównywanie swojego życia z jego! Przecież to głupota, czysty idiotyzm!
Westchnąłem. Rozmyślanie nad tym nie zwróci życia ani jemu, ani Clintowi. W nawet najmniejszym stopniu nie polepszy Steve'a, który nadal leży w śpiączce farmakologicznej, nie wspominając nawet o moim. Mój można jedynie pogorszyć, bo już i tak co noc mam potworne koszmary. Widzę obraz konającego w męczarniach Petera, który pomimo rozbieganego spojrzenia i krwi na rękach błaga mnie o pomoc. On krzyczy, że obiecałem mu pomóc. Obiecałem, że go nie zostawię, że już nigdy nie będzie sam. A na końcu uciekam, skazując go na śmierć.
Kurwa, dlaczego on wysadził ten budynek? Dlaczego? Przecież powinien pobiec za nami, nawet widziałem, jak chwiejnie biegnie.. więc co tam się stało?
A gdyby to wszystko, to tak naprawdę był wypadek? Jebany wypadek, na który nie miał wpływu?
Nie Stark. Przestań, bo to tylko głupie gdybanie i nic nie znaczące słowa, które już nie zmienią kolei losu. Nie zwrócisz im życia. Nie zdołasz pomóc. Po raz pierwszy w życiu popełniłem błąd i żałuję go tak bardzo, że byłbym w stanie oddać wszystko.. fortunę, zdrowie, a nawet i życie, aby cofnąć się w czasie i zapobiec temu. Bo co, bo wygraliśmy? I to niby ma być nasza nagroda? Całkowite pokonanie Hydry i uwolnienie świata od niej? Może i tak, może i wybrzydzam, bo na każdej wojnie są straty i ofiary, ale to moi przyjaciele. Bliskie mi osoby, będące niemalże częścią rodziny, a przez to nie mogę się z tym pogodzić. Do cholery, jestem Iron man! Jebany bohater..
CZYTASZ
Na skraju
Fanfiction"Podniosłem się z mokrej ziemi i nie zważając na piach, kurz oraz gruz, z bezczelnym uśmiechem spojrzałem prosto w oczy bruneta. Czaił się w nich strach, którego nigdy dotąd nie przejawiał podczas naszych walk. Przerażenie, które wiązało się z moim...