Początek następnego dnia był trudny i Minghao wiedział, że będzie też tak przez całą jego resztę.
Był strasznie przytłoczony, nie wiedział co ma zrobić, choć jedna jego strona uparcie próbowała wymyślić jak to naprawić. Niestety, nawet gdyby coś wymyślił, jego plany od razu byłyby przekreślone przez tą drugą stronę. Nie chciał wychodzić z pokoju, obawiał się spotkania kogoś na korytarzu, w kuchni, gdziekolwiek. Nikt wczoraj do niego nie przyszedł i dobrze, że tak się stało. Mógł uspokoić swoje nerwy, ogólnie siebie - ale nie płakał. Dusił wszystko w sobie, chociaż wiedział, że jest to złe posunięcie.
Westchnął i zakrył dłońmi twarz. Nigdy by się nie spodziewał, że coś takiego go spotka. Nie domyślał się nawet, że coś jest nie tak, choć Mingyu już od samego początku dawał mu różne znaki. Jednak większość z nich były strasznie dziwne, ale nie zapyta go dlaczego tak się zachowywał. Przecież Hao nawet nie da rady na niego spojrzeć bez wyrzutów sumienia.
Czy chociażby czuł od początku tego przyjazdu, że zna go z wcześniej? Fakt, że mu się od razu spodobał nie był właściwą odpowiedzią, bo to zupełnie co innego. Nie zapominajmy jeszcze, że Mingyu jest z jego siostrą, co jeszcze bardziej miesza mu w głowie.
Wyłączył myśli, chciał od tego wszystkiego odpocząć.
Musiał się odświeżyć, ale łączyło się to z wyjściem z pokoju. To go właśnie zniechęciło. Ponownie westchnął i spojrzał przed siebie. Ale istnieje małe prawdopodobieństwo, że ktoś z nich był już na nogach, prawda? W końcu było przed 06:00. Jedynie Junsu szykowałby się do pracy. Nie wiedział jednak jak z jego prawdziwym ojcem. Czy nadal tutaj był? Nie był pewien, ale dobrze by było.
Może zabrałby go z powrotem do miasta...
Ostatecznie wstał z łóżka, które przez to wydało z siebie pojedyncze skrzypnięcie, i zaczął przeszukiwać w swojej dotychczasowej szafie świeżych ubrań.
Drzwi otworzył bardzo ostrożnie, aby nie wydobyły z siebie żadnego dźwięku. Dobrze, że łazienka była na tym samym piętrze i miał do niej zaledwie parę małych metrów. Nie była zajęta, więc w pośpiechu powędrował w jej stronę.
Ciepła woda z prysznica sprawiła, że jego ciało wreszcie zaczęło się odprężać, napięte mięśnie stopniowo znikały i czuł się prawie jak w niebie. Prawie. Zaniepokoił się, gdy usłyszał coś z korytarza. Zakręcił szybko wodę i skupił się na cieniu padającym z drugiej strony drzwi, był widoczny w dolnej szparze. Jego właściciel nie ruszał się. Xu pozostawał w ciszy, ale długo to nie trwało. Cień szybko zniknął, a on mógł wrócić ze spokojem do swojej wcześniejszej czynności. Nie wiedział ile będzie próbował się ukrywać, ale na razie nie był gotowy na jakąkolwiek rozmowę.
Winił siebie, ale tak naprawdę nie powinien, jednak nie był tego świadomy. Powinien być wściekły, bo przez te długie lata był okłamywany przez własną rodzinę - tego też nie był świadomy.
Po prysznicu zaszył się na nowo w swoich czterech ścianach i nie miał zamiaru nigdzie wychodzić do następnego dnia. Wiedział, że to niemądre, musiał coś przecież zjeść, ale nie dbał teraz o to. Jeden dzień bez jedzenia to nie powinno być nic trudnego.
Korzystając ze swojej sytuacji mógł dokończyć czytaną lekturę, którą zapomniał oddać do biblioteki w terminie, ale zapłacił już za wszystko. Czytając książkę, zastanawiał się trochę nad jedną rzeczą. Minęło już trochę czasu, a nikt z domowników nie zainteresował się jego "zniknięciem". Słyszał odgłosy wydobywające się z dołu, odczuwał wrażenie, że nie przejęli się jego sytuacją. Nie żeby chciał, by ktoś do niego przyszedł... Chciał zostać z samym sobą przez resztę dnia - tak, tego właśnie chciał. Ktoś jednak postanowił zaprzepaścić jego plany. Równo z wybiciem godziny 17.00 o jego uszy obiło się pukanie do drzwi. Miał zamiar to zignorować - chciał się trzymać swojej zasady - ale pukanie nie ustawało nawet na moment i gdyby nie jego stan, wpadłby w wielki szał.
CZYTASZ
ᴠɪʟʟᴀɢᴇ ➴ 𝚐𝚢𝚞𝚑𝚊𝚘
FanfictionMinghao po wiecznym imprezowaniu i olewaniu nauki oblewa maturę. Jego ojciec postanawia wysłać go za karę na wieś do swojej byłej żony. Tam poznaje chłopaka, któremu musi przymusowo pomagać w stajni. ❝ 𝒉𝒐𝒘 𝑰 𝒉𝒂𝒕𝒆 𝒚𝒐...