🌙rozdział 10🌙

157 19 2
                                    

Nad ranem zbudził mnie paskudny koszmar. Przez chwilę nie miałem pojęcia, gdzie jestem, a uświadomienie sobie tego, wcale nie przyniosło ulgi. Oddychałem ciężko i skądś czułem, że już nie zasnę. Rozejrzałem się po pokoju, w którym z każdą minutą robiło się coraz jaśniej.
Przez jakiś czas leżałem, wpatrując się w sufit, starając się uspokoić oddech i poukładać myśli, co po wydarzeniach ostatnich dwóch dni wcale nie było takie łatwe. Trudno było mi uwierzyć, że w tak krótkim czasie moje życie zmieniło się diametralnie. Wszystko wydawało mi się tak surrealistyczne, że czułem się jak we śnie, z którego nie byłem wstanie się obudzić. 

Nagle zerwałem się z łóżka, bo nie mogłem dłużej znieść bezruchu. Zawsze tak miałem, gdy bardzo się czymś denerwowałem. A akurat teraz powodów do tego było mnóstwo. 

Zastanawiałem się, co mogę zrobić. Pewnie jeszcze dużo czasu minie zanim pozostali wstaną. Chociaż co ja tam mogę wiedzieć. Może są tak posrani, że wstają około piątej. Ale w sumie jest to mało prawdopodobne, szczególnie po całonocnym patrolu. Może nawet jeszcze nie wrócili.

Na razie postanowiłem wziąć prysznic. Zdałem sobie sprawę z tego, że temperatura mojego ciała powróciła już do normy, więc w tylu ubraniach przez noc strasznie się spociłem. Zdjąłem kurtkę Cama i rzuciłem ją głęboko na półkę w szafie. Oddam mu ją przy okazji, ale na pewno nie będę teraz latał i go szukał. O ile w ogóle wrócił. 

Szybko rozpakowałem moją torbę, wziąłem parę dresów i podkoszulek, po czym poszedłem do łazienki. Chłodna woda spływająca po moim ciele pobudziła moje zmysły, napawając nową energią. Niestety szybko powróciłem do rzeczywistości. Posprzątałem w i tak czystym pokoju i znowu nie miałem co robić. W końcu zdecydowałem się zejść na parter i zrobić sobie coś do jedzenia. W jednej z szafek znalazłem płatki i akurat wyjmowałem miskę z innej, gdy usłyszałem dźwięk klucza w zamku. Serce mi zamarło, ale dopiero po chwili skapnąłem się, że skoro ta osoba ma klucz, na pewno tu mieszka. Odstawiłem naczynie na blat i wyszedłem do przedpokoju, mając nadzieję, że zobaczę Anayę, Cole'a i Tima, wracających z patrolu. Niestety, był to Cameron, z tą swoją irytacją wymalowaną na twarzy i jakąś gałązką we włosach.

— A ty co? Jeszcze nie uciekłeś? — rzucił na dzień dobry, z rozdrażnieniem w głosie.

— Nic. Nie mogłem spać. A ty?

— Nie twój zasrany interes — odpowiedział, według mnie ostrzej niż to było konieczne i przepchnął się obok mnie do kuchni.

— Nie dziwię się, że wszyscy mają cię dosyć — prychnąłem, bo nie ma opcji, że będę udawał miłego, szczególnie w stosunku do takiego chama.

Akurat stał tyłem do mnie, więc nie mogłem zobaczyć jego reakcji, ale po pomieszczeniu rozniósł się suchy śmiech.

— No i co z tego? Gówno mnie to obchodzi. — Odwrócił się i spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałem wyzwanie. Chyba próbował mnie sprowokować.

— A powinno — odpowiedziałem jedynie zimnym tonem i powróciłem do robienia śniadania.

Naprawdę nie miałem pojęcia jak oni z nim wytrzymują. Po niecałym dniu mam go dość, a co dopiero pozostali, którzy spędzili z nim kilka lat. Tim mówił, że każdy z nich wiele przeszedł, ale nikt poza z nim nie zachowuje się jak skończony złamas. To jest po prostu przesada.
Zjedliśmy posiłek, nie odzywając, ani nie patrząc się na siebie.

— Będą się przypierdalać jak nie pomogę ci w rozwijaniu wspaniałych umiejętności — powiedział nagle, gdy już miałem wychodzić i pójść do pokoju, gdzie nie robiłbym nic.

— Nie wydaje mi się, żeby to był mój problem.

— A jednak. Chociaż przez chwilę będę musiał urwać, że chcę cię czegoś nauczyć. I wolałbym to zrobić od razu, więc jak nie masz nic zajebiście ciekawego do robienia, chodź pobiegać. Nauczysz się rozwijać prędkość i tyle.

Robienie czegokolwiek z nim wydawało mi się okropnym pomysłem. Nawet krótka rozmowa wyzwalała we mnie najgorsze instynkty. Ale z drugiej strony bieganie było czymś, o czym marzyłem odkąd się obudziłem. No i podczas niego nie było trzeba wcale gadać. Chociaż i tak nie sądzę, że ktoś taki jak on próbowały podtrzymywać konwersację na ludzkim, kulturalnym poziomie.

— Dobra — zgodziłem z wyraźną niechęcią, której nawet nie próbowałem ukrywać.

Oczywiście spojrzał na mnie z wyrzutem, a jego spojrzenie było pełne goryczy, jakbym zrobił coś nie tak. No jasne.

Zignorowałem to totalnie i poszedłem do przedpokoju, gdzie ubrałem buty. Chłopak podążył za mną i po chwili byliśmy przed domem.

Jak zawsze rano powietrze było rześkie, a wiejący mocno wiatr widocznie targał nasze włosy.

— Masz w głowie barierę ludzkiej prędkości, która będziesz musiał przełamać — wyjaśnił podczas rozgrzewki. — Zazwyczaj to jest dla nowych najłatwiejsze. Powinno szybko pójść.

Pokiwałem głową. Nie brzmiało źle.

— Jak mam to zrobić?

— Będziesz biec jak najszybciej potrafisz i myśleć, żeby jeszcze przyspieszyć. Często działa. Gotowy? — spytał i zanim zacząłem zareagować, ruszył do przodu.

Westchnąłem i pobiegłem za nim. Szybko się z nim zrównałem, ale mimo to posłał mi spojrzenie z nutą pogardy.

Nie przejąłem się tym tylko skupiłem na wykonywanej czynności. Moje mięśnie pracowały mocno, ale zdałem sobie sprawę, że nie męczyły się tak szybko jak wcześniej. Mogłem biec bardzo szybko, przez długi czas. Pozwoliło mi to na chwilę zapomnienia, w której nie przejmowałem się, że stałem się potworem ani że prędzej, czy później zginę. Cieszyłem się tą chwilą i nawet obecność Cama nie wydawała mi się taka zła. Błogosławione działanie endorfin. 

No ale oczywiście ten irytujący, przeciągający samogłoski głos, musiał sprowadzić mnie ma ziemię.

— Wyobraź sobie coś. Niszczenie czegoś, jako bariery albo przełączanie pomiędzy fazami.

Wybrałem pierwszą opcję, biorąc pod uwagę, że miałem ochotę coś rozwalić. Wyobrażałem sobie, że jestem w strasznie małym pomieszczeniu, a przede mną jest ściana, wykonana z bardzo cienkiego materiału. Aby się wydostać musiałem ją tylko zniszczyć. Zacząłem na nią napierać, uderzając zaciśniętymi w pięści dłońmi. W tym samym czasie biegłem szybko. Po chwili ściana zaczęła się niszczyć. Przedarłem się przez nią i już byłem wolny. Mimo to nic się stało. Zawiedziony, zwolniłem, by po chwili się zatrzymać. Miałem trochę przyspieszony oddech, no bo w końcu nawet na wilkołaka, musiałam się kiedyś zmęczyć.

Cam, który był przede mną zawrócił i stanął obok mnie.

— Cudem byłoby, gdyby wyszło ci od razu — mruknął, z dłońmi schowanymi w kieszeniach.

Pokiwałem głową.

— Biegniemy dalej? — spytałem, bo nie miałem zamiaru się poddawać, szczególnie, że czułem się dobrze.

— Jeśli chcesz. — Wzruszył ramionami. Z tą swoją ignorancją wymalowaną na twarzy, roztrzepanymi włosami i wyluzowaną postawą wyglądał nonszalancko.

Nic nie powiedziałem, tylko ruszyłem przed siebie. Tym razem skupiłem się bardziej, pomimo że niczego nie oczekiwałem. W momencie gdy znowu się przez nią przedarłem, przyspieszyłem niespodziewanie. Przez chwilę nie wiedziałem, co się dzieje. Co prawda nie była to zawrotna prędkość, ale i tak większa niż ludzka. Po chwili nogi zaczęły mi się plątać i zdałem sobie sprawę, że dalej nie pobiegnę, bo zamiast tego wywaliłem się jak długi, co wcale nie było przyjemnym doświadczeniem. Z cichym krzykiem przeturlałem się kilka razy po mokrej trawie, by ostatecznie z jękiem wylądować na plecach. Przez chwilę nie zajmowałem sobie głowy podnoszeniem się, tylko leżałem, ciesząc się z tego małego sukcesu. W końcu mi się udało. Po raz pierwszy od dawna czułem się lepiej. Nagle, pomimo że nie było ku temu większych powodów, na moich ustach pojawił się uśmiech, który szybko przerodził się w śmiech. Śmiałem się, wśród trawy pokrytej rosą, a wszystkie problemy zeszły dla mnie na dalszy plan.

Jednak po chwili musiałem sobie przypomnieć o obecności Camerona. Od razu uniosłem się na łokciach, by sprawdzić z jaką irytacją i pogardą się na mnie gapi. On jednak wyglądał jakby ledwo powstrzymywał się od... uśmiechu. Zauważył to i w tym samym momencie, obrócił nieznacznie głowę, żeby po chwili powrócić ze swoją zimną obojętnością.

— Już? — spytał krótko, bez reszty sprowadzając mnie na ziemię.

Też spoważniałem i podniosłem się zastanawiając się, czy ten wcześniejszy wyraz jego twarzy nie był tylko wytworem mojej wyobraźni.

— Wracamy? — zadał kolejne suche pytanie.

— A możemy jeszcze...? — zaproponowałem dość niepewnie. Było mi mało.

𝘙𝘦𝘴𝘤𝘶𝘦𝘥 {bxb}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz