🌙rozdział 8🌙

168 21 3
                                    

— Trzeba ustalić plan działania — oznajmił Stan, gdy wszyscy razem znowu usiedliśmy przy stole. - Wiem, że potrzebujesz czasu, ale...

— Nie — przerwałem mu. Widząc zaskoczone spojrzenia, dodałem: — Jest okej.

Chciałem już zacząć, bo wtedy szybciej dowiem się prawdy, szybciej będę mógł odejść, zapomnieć i wrócić do normalnego życia, w którym nie było miejsca na takie coś jak wilkołaki. Na żadne potwory.

— Jest ktoś kogo powinieneś powiadomić? Ktoś z rodziny?

Zacisnąłem wargi, unikając spojrzeń. Nie ufałem mojemu głosowi, więc tylko pokręciłem głową. Pomimo, że minęło tyle lat, cały czas mówienie o tym wzbudzało te same emocje.

A poza tym nie miałem zamiaru im niczego tłumaczyć. Kim oni dla mnie są, żebym mówił im o moich bliskich?!

Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza.

— Przykro mi — powiedziała autentycznie zmartwionym głosem. Wyciągnęła rękę, jakby chciała w solidarnym geście dotknąć tej mojej, ale widząc moją minę, od razu ją cofnęła.

Każdy zawsze mówił to samo. Czuł współczucie i udawał, że wie jak to jest.

— Nie potrzebuję litości — odparłem, trochę ostrzej niż zamierzałem.

Nienawidziłem takich sytuacji. Samo przebywanie w centrum uwagi było dla mnie niekomfortowe, ale gdy jeszcze było spowodowane moją sytuacją rodzinną, nie mogłem wytrzymać. Ci ludzie myślący "jaki on jest biedny, tyle przeszedł. Z pewnością potrzebuje pomocy, a moje biadolenie nad nim na pewno coś zmieni."

— Wcale nie chodzi o litość. Po prostu wiemy, że to trudne. Stracić rodzinę, przyjaciół... tych wszystkich, którzy byli – nadal są – dla nas najważniejsi.

Spojrzałem na nich ze zdziwieniem. W ich oczach widziałem coś w rodzaju melancholii, jakby przypomnieli sobie o czymś smutnym. Nawet Cameron zamarł na chwilę.

Jak byliśmy na tarasie Tim wspomniał, że nie zawsze było kolorowo, ale nie miałem czasu zastanowić się nad tym bardziej.

W końcu byli tutaj, sami, w domu pośród leśnych drzew, pozostawiani sami sobie.

Kilka minut żadne z nas się nie odzywało. Po raz pierwszy poczułem coś w rodzaju więzi między nami. Ale nagle przypomniałem sobie w jakiej sytuacji jesteśmy.

— Możemy przejść dalej? — spytałem.

— Oczywiście. Dobrze by było, gdybyś został tu z tydzień, ewentualnie dwa. Wtedy będziemy bardziej pewni, że nie stracisz kontroli.

Pokiwałem głową. Nie chciałem z nimi mieszkać, ale jeszcze bardziej nie chciałem nikogo skrzywdzić i stać się jeszcze większym potworem.

— Za niedługo ktoś pójdzie z tobą po rzeczy do ciebie. Potem spotkamy się w ciemnej dzielnicy.

— Po co? — spytałem z niepokojem. Nie chciałem tam wracać. Pod powiekami przemknęły mi obrazy z nocy, powodujące kolejną falę dreszczu.

— Musimy ich powstrzymać. Teraz każdy szczegół jest ważny, a ty nie pamiętasz wszystkiego. Dlatego pomyśleliśmy, że może kiedy się tam znajdziesz, przypomnisz sobie więcej. Albo że nie chcesz...?

— Nie, pójdę. Chcę pomóc.

— Dobrze. W takim razie oprowadzimy cię po domu i ktoś pójdzie z tobą do twojego mieszkania. Potem dołączycie do nas przy północnej granicy.

Wszyscy pokiwali głowami, wykazując aprobatę tego pomysłu.

— W takim razie jesteśmy umówieni. Ja muszę iść na chwilę do pracy, ale powinienem się wyrobić — dodał Stan.

𝘙𝘦𝘴𝘤𝘶𝘦𝘥 {bxb}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz