🌙rozdział 23🌙

122 16 6
                                    

Pomimo że wszyscy byli wyczerpani, przez prawie całą noc nikt nie zmrużył oka. Nawet kiedy już wszystko było lepiej i mieliśmy pewność, że Anaya wyjdzie z tego bez szwanku. Myślę, że spowodowały to wszystkie emocje i myśli, które nie dawały nam spokoju.

Stan cały czas siedział przy Anayi, a ja najpierw posprzątałem z Emanuele w salonie. Nigdy nie byłem wrażliwy na punkcie krwi, ale teraz na jej widok mnie mdliło i musiałem mocno się powstrzymywać, żeby nie zostawić blondynki z tym samej. Starałem się o tym nie myśleć, nie skupiać się na tym jak wszystko było nią pokryte ani nie patrzeć na moje dłonie, które przy sprzątaniu stały się czerwone. Byłem otępiały, wykonując wszystkie czynności jakby automatycznie. Dopiero po doprowadzeniu domu do normalnego wyglądu, gdy myłem ręce i patrzyłem na różową wodę spływającą po umywalce, wszystkie wydarzenia tego wieczoru uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą.

Wiedziałem, że teraz nie będę w stanie zasnąć, więc starając się nie natknąć na nikogo po drodze, wyszedłem na dwór. Było zimno, ale nie interesowało mnie to. Nawet było to dla mnie kojące. Odetchnąłem kilka razy z przymkniętymi oczami zimnym powietrzem, stojąc w miejscu i obserwując jak moje ramiona pokrywają się gęsią skórką. Uchyliłem powieki i ruszyłem przed siebie.

Zanim zbliżyłem się do schodków, na których często zdarzało mi się przesiadywać, wyczułem tam obecność Camerona. On też mnie usłyszał, bo przekrzywił delikatnie głowę w moją stronę. Jednak nie zawróciłem.

Co mnie zdziwiło, on był teraz jedyną osobą, z którą mógłbym przebywać.

Usiadłem obok, spoglądając na niego. W świetle księżyca jego skóra wydawała się być mlecznobiała, co wyraźnie przeciwstawiało się czarnym włosom. Był pełen kontrastów.

Panowała między nami cisza. Po chwili to on obejrzał się w moją stronę, jednak patrzył gdzieś obok, a nie centralnie na mnie.

— Dobrze sobie poradziłeś — mruknął cicho.

— Co? — spytałem nie dlatego, że go nie usłyszałem. Zdziwił mnie brak cynizmu w jego słowach, zamiast którego pobrzmiewała szczerość i powaga.

— Ja nie wytrzymałem — wyznał, co stanowiło dla mnie kolejne zaskoczenie. — Jednak może trochę potrafisz nad sobą panować.

Nie wiem czemu, ale kąciki moich ust delikatnie się uniosły. Przez chwilę poczułem się lepiej, lecz nie dlatego że powiedział mi coś miłego. Po prostu poczułem, że nie jestem w tym sam.

Nagle zdałem sobie sprawę, że przecież mogło go tu nie być. Mógł akurat gdzieś iść albo, jak wszyscy przypuszczali kilka tygodni temu opuścić stado.

Nie wiem jakbym sobie wtedy poradził. Po otrzymaniu telefonu pewnie zacząłbym panikować i nic nie byłbym w stanie przygotować. Myślałbym tylko jak bezużyteczny jestem i pogorszyłbym i tak już makabryczną sytuację.

A tak pomimo nerwów, dzięki jego instrukcjom dałem radę.

To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jak ich odbieram zaczyna się zmieniać. Wszyscy już nie byli tylko środkiem do celu, ludźmi, których byłem zmuszony znieść, by dowiedzieć się prawdy. Już nie.

Zdałem sobie z tego sprawę, gdy patrzyłem na nieprzytomną Anayę. Wtedy się bałem, ale nie tych wilkołaków, przez których została zaatakowana. Bałem się, że coś poważnego jej się stanie albo co gorsza...

Byłem całkiem pewny pewny, że tak samo zareagowałbym na każdego z nich. O każdego bym się bał, pomimo że nie byliśmy bardzo blisko i nie łączyły nas specjalne relacje. Chociaż nie wiem. Może mogłem nazwać ich już moimi przyjaciółmi.

𝘙𝘦𝘴𝘤𝘶𝘦𝘥 {bxb}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz