🌙rozdział 13🌙

132 17 5
                                    

W drodze do domu wcale się nie spieszyłem. Gdy myśli błądziły po mojej głowie, próbując chociaż trochę się uporządkować, ja krążyłem pośród drzew, delektując się ciszą, spokojem i samotnością, ponieważ każdej z tych rzeczy ostatnio mi brakowało.

Nie miałem zamiaru się do tego przyznawać, ale na razie, póki sprawa z morderstwami ucichła, to sytuacja z Cameronem stała na piedestale rzeczy zajmujących mnie. I nawet kiedy nie wiem, kiedy tak się stało, szczególnie, że jeszcze chwilę temu sam przed sobą zarzekałem, że gówno mnie to obchodzi. No ale czego innego można by się spodziewać po takiej ciekawskiej i niespokojnej duszy, jaką jestem.

Będę dążył do rozwiązania sprawy, byle ją rozwiązać, bez znaczenia jak bardzo mnie nie dotyczy. Kiedyś zaliczyłem to jako zaletę, ale ostatnio coraz bardziej w to wątpiłem.
Westchnąłem ciężko, kopiąc wysoką trawę przede mną.

Mimo to nie wiedziałem co mógłbym zrobić, szczególnie że po tym debilu nie ma śladu.

Chyba na razie tylko czekać.

* * *

Pozostali w domu pojawili się po kilku godzinach. Muszę przyznać, że nie sądziłem są tacy, jak dzisiaj zobaczyłem. Wyluzowani, cieszący się chwilą i swoim towarzystwem. Muszę przyznać, że było to całkiem miłą odmianą od nastolatków ciągle mających w głowie wizję zbliżającej się śmierci.

Mimo tego spotkania, trening i tak musiał być, ale o wiele krótszy niż zazwyczaj. Polegał tylko i wyłącznie na powtarzaniu, całe szczęście nie w tak okrutny sposób jak dzień wcześniej.
Cieszyłem się, że wszystkie rany szybciej się goją, bo po liczbie upadków jakie wczoraj zaliczyłem, z pewnością nie byłbym w stanie podnieść się z łóżka. A tu proszę, już nawet nie ma śladu po większości siniaków. 

Dodatkowo byłem też trochę zmęczony i marzyłem o tym, by pójść spać. Pozostawało mi jedynie współczuć dzisiejszej zmianie patrolowej. Zastanawiałem się, kiedy do nich dołączę. Pewnie nie prędko, biorąc pod uwagę, że cały czas potrafię potknąć się o własne nogi. 

Ale też, żeby być tam, musiałem zaufać swojej wilczej stronie, na której miałbym to wszystko opierać. Nie byłem pewny, czy byłem w stanie to zrobić, biorąc pod uwagę, że gdy tylko dłużej zastanawiałem się nad tym, czym jestem, czułem wstręt do samego siebie. Nienawidziłem siebie i pewnie gdyby nie zemsta, którą muszę dopełnić, już nie było by mnie tu.

* * *

Piątek zapowiadał się bardzo dobrze... głównie dlatego, że po prostu był piątkiem.

W poprzednim życiu po lekcjach od razu poszedłbym do mojego małego, przytulnego mieszkanka, walnął się na dywanie i przeczytał dość spory kawałek następnej książki, przy akompaniamencie spokojnej muzyki. Mógłbym nie przejmować się kompletnie niczym. A potem pewnie przyszła by Laura na ziołową herbatkę.
W tym samym momencie, gdy to pomyślałem, zdałem sobie sprawę, że przez to wszystko, co dzieję się teraz dookoła mnie, zapomniałem o niej. Od czasu, kiedy wyszła zawiedziona z mojego mieszkania, nie zadzwoniłem do niej ani razu. Nie wiem, co o tym wszystkim pomyślała. Musiała zauważyć, że w ciągu tygodnia ani razu nie było mnie w domu. Czułem ogromne wyrzuty sumienia.

Ale może i tak było lepiej. Ja nie mogłem się na razie z nią spotykać. Ona była spokojną staruszką i w jej życiu nie było już miejsca dla kogoś takiego jak ja. A poza tym i tak im wcześniej stracimy kontakt, tym lepiej przyjmie to, że już nigdy więcej mnie nie zobaczy.

Przełknąłem ślinę. Czyli tak to wszystko musiało się skończyć.

Nagle zalała mnie fala złości. Dlaczego?! Dlaczego nie mogłem po prostu być dawnym sobą?! Nienawidziłem tego wszystkiego. Każda kolejna myśl powodowała, że przed oczami robiło mi się coraz ciemniej, a wszystkie negatywne emocje wydawały się pogłębiać. Czułem żądzę krwi. Chciałem, żeby wszyscy przez których teraz tu jestem, cierpieli. Zasłużyli sobie na to, a ja nie! Powinni zginąć!

Nagle poczułem bardzo silny ból po lewej stronie twarzy. Nagle jakbym wrócił do rzeczywistości. Obraz zaczął mi się przejaśniać, a wszystkie myśli sprzed chwili odeszły niemal w zapomnienie.

Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że klęczę na podłodze, oddychając cholernie ciężko. Uniosłem wzrok i zobaczyłem Tima i Cole'a stojących nade mną z dziwnym wyrazem twarzy. Nie wiedziałem co się stało. Zamrugałem kilkukrotnie, by obraz całkowicie mi się rozjaśnił. Po woli wszystkie drobne rzeczy zaczynały do mnie docierać. Pot na moim czole, dziwne uczucie wycieńczenia. Zdziwiło mnie ciepło i wilgoć na wnętrzu moich dłoni, więc spojrzałem na nie. Od razu z moich ust wydobył się cichy krzyk, gdy zauważyłem, że moja skóra jest czerwona od krwi.

Nie mogłem przypomnieć sobie, co dokładnie działo się w przeciągu ostatnich minut. Jedynie wiedziałem, że chciałem czyjegoś bólu.

Nie, nie czyjegoś przypadkowego, tylko...

Poczułem nagłą panikę. Ja nie chciałem tego myśleć. Ja nawet tego nie chcę!

— Ja... — zacząłem, ale nie byłem pewny, co mógłbym powiedzieć. Mój głos brzmiał dziwnie, obco.

Chłopcy na ten moment także nic nie mówili, ale wyciągnęli ręce w moją stronę. Przyjąłem je i podniosłem się za ich pomocą.

Było mi za bardzo wstyd, żeby na nich spojrzeć. Dlatego korzystając z tego, gdzie się zajmowaliśmy, podszedłem do umywalki, by zmyć krew z moich dłoni. Gdy patrzyłem na różową wodę, spływającą w dół naczynia, wszystko we mnie się zaciskało.

W tym czasie Cole usiadł na parapecie i otworzył okno, żeby zapalić, a Tim oparł się o ścianę. Obaj obserwowali mnie.

Nie wiem ile czasu minęło, ale ja stałem, oparty o umywalkę, próbując ułożyć sobie w wszystko w głowie, a w całym pomieszczeniu powoli roztaczał się zapach dymu papierosowego.

— Przepraszam — odezwałem się w końcu, przerywając nieznośne dla mnie milczenie.

— Wiesz, że to nie twoja wina — odparł Cole. — To coś, nad czym na początku nie mamy kontroli. Ja czasami też ją tracę.

— Czyli nie jesteście na mnie źli? — spytałem nieprzekonany. — Ja...

...Chciałem was zabić.

Te niewypowiedziane zawisły między nami.

— Nie — odparł Tim, bo krótszym milczeniu. — Każdy nowo‐przemieniony zawsze ma za sobą kilka takich epizodów. Ale nie możesz się za to obwiniać. To tylko będzie podjudzać tego merytorycznego wilka wewnątrz ciebie. Na razie to on próbuje przejąć nad tobą kontrolę. I właśnie to się dzieje, gdy górę biorą negatywne emocje. On się nimi pożywia. Ale z czasem nauczysz się kontrolować go i wykorzystywać do własnych celów. Dlatego nie możesz myśleć o tym, jakbyś to był ty. Bo to nieprawda. Gdy jesteś zły, on podsuwa ci pewne myśli, które nie mają nic wspólnego z tobą. Ale jeśli tego nie pohamujesz, one przejmą górę i zrobisz to, co ci karze. W ten sposób można popełnić błąd, którego będzie się żałować do końca życia — powiedział to z taką goryczą i smutkiem, że zastanawiałem się, czy on nie przeżył czegoś takiego. — Dlatego musisz przykładać się do treningów jak najbardziej. Przy każdej kolejnej nabytej umiejętności masz większą władzę i łatwiej ci będzie zachować samokontrolę. To wszystko co możesz na razie zrobić.

Znowu przez chwilę nikt nic nie mówił.

— Lepiej już wracajmy — odezwał się Cole, zgaszając papierosa o parapet. 

Pokiwałem głową. Czułem się lepiej, chociaż wciąż miałem wątpliwości, czy dam radę walczyć sam z sobą. ,,Nie z sobą" – skarciłem siebie. To nie ja pragnę krwi, to nie ja. Ja mam pokonać bestię, która chcę, żebym właśnie taki się stał. Ale to nie ja.

— Przepraszam za to — mruknął Cole, wskazując na mój policzek, który trochę mnie bolał. — Musiałem. Ból otrzeźwia — odparł dokładnie w momencie, gdy wyszliśmy na pusty korytarz.

𝘙𝘦𝘴𝘤𝘶𝘦𝘥 {bxb}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz