🌙rozdział 6🌙

150 19 5
                                    

Gdy się przebudziłem, dotarło do mnie kilka rzeczy na raz. 

Po pierwsze było mi strasznie zimno. Całe moje ciało lekko się trzęsło i nie mogłem tego powstrzymać.
Drugą były bardzo głośne głosy, wydające dobiegać z bardzo bliska. Otworzyłem oczy, chociaż sprawiło mi tą pewną trudność, bo miałem wrażenie, jakby moje powieki były sklejone. 

Nade mną rozciągał się biały sufit. Rozejrzałem się dookoła. Pokój był niewielki, a wszystkie ściany oprócz jednej były pomalowane na biało, ale było widać, że farba już zżółkła. Leżałem na białym, dość staromodnym drewnianym łóżku, ustawionym w rogu naprzeciwko wejścia. Obok było ustawione krzesło. Pewnie to tu siedziała ta osoba, która mnie trzymała. Przy równoległej ścianie stała brązowa komoda, na której stały różne rzeczy. Skupiłem się, żeby je rozpoznać i nagle obraz powiększył mi się wielokrotnie. Z moich ust wyrwał się cichy krzyk. Widziałem nawet najdrobniejszy kurz! Zamrugałem mocno i po chwili mój wzrok wrócił do normy. Nie miałem pojęcia co się dzieje, ale na razie byłem zbyt otępiały i zmarznięty, żeby wymyślić jakieś sensowne wytłumaczenie.

Najbardziej w tym pokoju zdziwiło mnie jednak to, że nikogo tu nie ma. A mógłbym przysiąc, że te głosy są tak blisko. Po chwili ucichły, żeby niemal od razu rozbrzmieć tak głośno. Jakby ktoś regulował jakiś odbiornik.

— Obudził się? — spytał jakiś chłopak.

— Chyba tak —odparła dziewczyna. Jej głos wydawał mi się znajomy. — Emy, pójdziesz zaraz sprawdzić, czy wszystko w porządku? Lepiej, żeby najpierw spotkał człowieka.

— Jasne — zgodziła się bodajże Emy. — A gdzie on jest? To nie on powinien z nim pogadać?

— Dobrze wiesz, jak to z nim jest. — Westchnął chłopak. — Pójdę powiadomić Stana.

Dźwięk tego imienia podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Ustaliłem, że Stan jest przywódcą tych, którzy zabijają. Pamiętam, że wczoraj też ktoś o nim wspomniał. Więc co ja tu robię do cholery i co to jest za miejsce? Chociaż nieważne. Skoro Stan tu jest, nie jest bezpiecznie. Przez chwilę myślałem, że zostałem przed nimi uratowany, ale co jeśli nie? Pamiętam te potwory i pamiętam jak jeden wgryzał się w szyję tego drugiego. Ale co jeśli ten, który chciał mnie obronić (o ile chciał) sam został zaatakowany, a ja jestem aktualnie w siedzibie wroga? Po moim ciele przeszedł dreszcz, ale tym razem nie był spowodowany zimnem.

Skup się. Musisz coś wymyślić!

Skoncentrowałem się na tych głosach.

— Oby tylko to zaakceptował. To zawsze jest najtrudniejsze.

Zaakceptować co? Co niby mam zaakceptować?

— Z pewnością. A teraz idę do niego, zanim to wszystko do niego dotrze — powiedziała Emy.

Ah masz na myśli, że dotrze do mnie, że zostałem porwany przez morderców. Ups, trochę za późno.

Potem usłyszałem kroki. Otwierane drzwi, znowu kroki, potem ktoś wszedł po schodach i po chwili byłem pewny, że ta osoba jest za drzwiami.

Może i byłem w dziwny sposób otępiały, ale nie traciłem instynktu samozachowawczego. Szybko rozejrzałem się za czymś do obrony, ale nie miałem do dyspozycji niczego oprócz lampki z szafki nocnej. Może broń nie najlepsza, ale tylko to miałem. Wziąłem ją i podniosłem przed sobą, gotów do zadania ciosu.

W tym samym momencie drzwi się otworzyły i w progu stanęła dziewczyna. Była nawet wysoka i bardzo szczupła. Miała grzywkę, a jej proste, blond włosy zebrane były w niechlujny koński ogon. Cerę miała jasną, wąskie różowe usta, zielonkawe oczy, przywodzące mi na myśl oliwki i delikatny rumieniec, pokrywający policzki. Ubrana była w czarne spodnie dresowe i czerwoną bluzkę na ramiączka. Niemal od razu gdy weszła do pomieszczania dotarły do mnie jej kwiatowe perfumy.

𝘙𝘦𝘴𝘤𝘶𝘦𝘥 {bxb}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz