Chanel P.O.V.
Zawsze słyszałam, że po burzy przychodzi słońce. Do pewnego czasu w moim życiu zgadzałam się z tym cytatem. Bo kiedy źle się czułam, to jednak wyzdrowiałam czyli te słońce przyszło, lub kiedy zerwałam z chłopakiem po pewnym czasie też było dobrze. Neutralność w moim życiu praktycznie nie istniała. Zawsze było, albo źle, albo dobrze. Nic pomiędzy. A przyszedł zły czas. Który ciągnął się dwa lata. I już w pierwszym roku wiedziałam, że cytat po burzy przychodzi słońce, to kłamstwo. Trzeba było nauczyć się tańczyć w deszczu i dostrzegać piękno błyskawic, a nie czekać na coś co mogło się nigdy nie zdążyć.
Siedziałam w domu, właściwie to w swoim pokoju i przeglądałam Pinteresta. Po ostatniej imprezie moja głowa pękała, dlatego szybko się zebrałam stamtąd, nie informując nikogo. Chciałam spać i zapomnieć o tych przenikliwych tęczówkach. Kiedy znalazłam się w domu, przebrałam się w piżamę i poszłam spać. Spałam do dziesiątej, co i tak było dla mnie rekordem, bo zazwyczaj budziłam się o trzynastej. Nie wiedziałam o której Sara wróciła do domu, bo spałam jak zabita. Po obudzeniu się od razu złapałam za laptopa, obejrzałam Alladyna i tak mi minęło około półtorej godziny. Uwielbiałam oglądać bajki. Przypominały mi moje dzieciństwo, które było dobre. Zazwyczaj kiedy byłam malutka w niedzielę, razem z rodzicami i Sarą oglądaliśmy dwie bajki. Uwielbiałam niedzielę. Był to mój ulubiony dzień tygodnia mimo, że następnym dniem był poniedziałek.
Z patrzenia się pustym wzrokiem w ścianę wyrwał mnie dźwięk powiadomienia. Złapałam telefon, który leżał obok mnie i odblokowałam go pinem. Kiedy weszłam w wiadomości zobaczyłam, że jakiś nieznany numer do mnie napisał. Totalnie nie znałam ciągu tych cyfr, a najbliższych osób mojemu sercu znałam. Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu i weszłam w chat. Kiedy przeczytałam tekst wiadomości moje brwi się rozluźniły, ale za to ciało spięło. Oczy śledziły tekst od nowa i od nowa. Mózg nie przyjmował do siebie tych słów, po prostu je odpychał. Bo to prawdą nie mogło być. To był koszmar z którego się miałam wzbudzić. Pomogłam parę razy oczami i dalej widziałam ten tekst. Wiedziałam, że to nie koszmar, a prawda. Brutalna prawda.
Nieznany: Dzisiaj, masz o 21 być na skateparku obok twojego domu. Nie każ mi długo czekać. Robię się szybko niecierpliwy. Lucyfer.
I okej ktoś mógłby powiedzieć, "Nie musisz przychodzić, co on może ci zrobić?", i tak właściwie to racji by nie miał. To Holl, postrach wszystkich istot, owinął sobie każdego bandytę wokół palca. A to, że miałam z nim jakikolwiek pakt, było jeszcze bardziej przytłaczające. Nie chciałam być z nim jakkolwiek związana. Czy głupim paktem, czy znajomymi, czy czymkolwiek innym. Lubiłam swoje życie bez niego. Kiedy już moje palce zaczęły wystukiwać wiadomość typu no chyba nie, zatrzymałam się i dostałam olśnienia. Przecież mogę się z nim spotkać i wyjaśnić, że żaden pakt miejsca nie ma, oraz, żeby już się na mojej drodze nie pojawiał. Bo przecież, on to zrozumie tak?
Nie.
Postanowiłam nie odpisać na jego wiadomość, nie miałam co. Postawił mi warunki, a ja chcąc czy nie musiałam się zgodzić. Do dwudziestej pierwszej miałam jeszcze bite dziesięć godzin, więc postanowiłam je spędzić z przyjaciółmi i siostrą. Bo co innego mogłam robić? Weszłam w grupowy chat na której jestem ja, Sarah, Lott i Josh. Stworzyliśmy tą grupę dwa lata temu i o dziwo się trzymała. I mimo, że Sara była w pokoju obok, to byłam pospolitym leniem i nie chciało mi się chodzić do niej i pytać o to czy spędziłaby dzień ze mną i naszą bandą. Z tyłu głowy dalej miałam czarnowłosego, ale starałam się go odsuwać jak najdalej.
Zgraja alkoholików:
Chan: Dzisiaj u mnie. Za pol godziny. Nie przyjmuje odmowy
CZYTASZ
Born In Heaven
Romance~~My urodzeni w Niebie, nigdy nie akceptowani. Spadliśmy i snuliśmy się w labiryncie kary.~~