Chanel P.O.V.
Za półtorej tygodnia miało być zakończenie roku szkolnego. Dokładnie w środę. Na szczęście był już koniec tygodnia, więc znowu można było pospać do dwunastej. Niestety piątki bywały dla mnie pechowe, dlatego tamtego piątku wolałam zakopać się pod kocem i obejrzeć After. Jednak nie. Bo już od rana Charlott cała w skowronkach latała po korytarzu szkolnym i mówiła mi oraz Joshowi o tym, że obok jej domu zamieszkał pewien brunet. Mówiła, że mieszka sam i ostatnio tak "przypadkowo" na niego wpadła kiedy wychodził z domu. Gadali chwilę i ostateczni zaprosił ją do siebie na parapetówkę. Poprosił też by wzięła przyjaciół, dlatego moja chęć odpoczynku od razu została skreślona przez czarnowłosą. Tak, Lott znowu się przefarbowała, ale tym razem na swój naturalny kolor. Oczywiście wiedziałam razem z Joshem, że panna Turner znowu przefarbuję włosy w połowie wakacji, ale siedzieliśmy cicho.
Była właśnie religia, kiedy Josh szturchnął mnie łokciem w ramię. Ten upierdliwy blondasek lubił mi dokuczać, wręcz to kochał. Dlatego gdy dostałam drugi raz w ramię pacnęłam go w głowę, na co on najciszej jak umiał, się zaśmiał.
-Mam nadzieję, że porucham na tej parapetówce. - schylił się blondyn i wyszeptał właśnie te słowa do mojego ucha. Z obrzydzeniem spojrzałam na jego twarz. Po co mi to do cholery mówił?!
-Idź szukaj swojego mózgu, bo ci wypadł po drodze. - skomentowałam i kiedy chciałam znowu zasnąć by nie słuchać o tym jaki Jezus był zajebisty. Fakt, byłam wierząca, ale nie wierzyłam we wszystko co było napisane w biblii.
-Jezuuu, te lekcję dłużą się jak katuszę Chrystusa. Zazdroszczę Sarah i Char. - jęknął trochę za głośno Young, przez co ksiądz spojrzał na niego wzrokiem typu, "zamknij się, bo Bóg do ciebie przyjdzie i ci zrobi prywatne tortury". Co do Sary i Lott, to tak. Nie chodziły one na religie, bo czarnowłosa wyznawała inną religię dokładnie była protestantką, a szatynka nie wierzyła. Po odejściu mamy przestała wierzyć.
-Ciszej bądź matole. - powiedziałam szeptem i spojrzałam na okrągły zegar nad tablicą. Była czternasta osiemnaście, czyli tylko dwie minuty i będzie można wrócić do ciepłego łóżka. Jednak nie posiedzę tam długo, bo już na siedemnastą była ta mini impreza. Char nie powiedziała kto jest jej sąsiadem, a jak próbowaliśmy razem z blondynem wyciągnąć od niej te informacje to ona jedynie się głupio uśmiechała i mówiła, że nic nie zdradzi. Irytowało mnie to. Jak kiedyś wspominałam, nienawidziłam niewiedzy. Była ona denerwująca i okropnie uciążliwa. A wtedy nie wiedziałam na co się piszę.
-Trzy... dwa... jeden! Koniec tego gówna! - krzyknął Josh wraz z dzwonkiem. Przewróciłam oczami na jego zachowanie jednak na moich ustach pojawił się duży uśmiech. Spakowałam wszystkie rzeczy do plecaka i z Joshem zaczęliśmy kierować się do wyjścia z szkoły.
-Panie Young! Bóg pana słyszy. - skomentował ksiądz Philip. Był on pogodnym facetem, który lubił pożartować, ale miał swoje zasady.
-Oj tam. Ksiądz mi załatwi przepustkę do nieba prawda? - mrugnął blondyn, a ja miałam ochotę na strzelenie mu w łeb. Ksiądz jednak krótko się zaśmiał i więcej tego nie skomentował.
Na pożegnanie powiedzieliśmy krótkie "Do widzenia" i rozmawiając o najbliższej imprezie szliśmy do naszych aut. Ja do swojego czarnego Porshe, a chłopak do swojego czarnego BMW. Oczywiście Josh ciągle mówił o tym, że chcę się nachlać i kogoś wygrzmocić. Za to ja nie miałam ochoty na picie i zabawy. Po wtorkowej prawdzie miałam doła. Dużego doła. Bolało mnie wszystko, nawet mały palec u stopy, dlatego w środę nie poszłam do szkoły. Leżałam i pisałam z Jaydenem. Ah tak, co do niego. Po tamtej sytuacji dużo rozmawialiśmy przez telefon i pisaliśmy ze sobą. Nie był już, aż taki zimny w stosunku do mnie co mnie niezmiernie cieszyło. Nie chciałam kończyć tej relacji, a chciałam by była ona normalna. Jeżeli się tak w ogóle dało.
CZYTASZ
Born In Heaven
Romance~~My urodzeni w Niebie, nigdy nie akceptowani. Spadliśmy i snuliśmy się w labiryncie kary.~~