i.

5.9K 395 22
  • Zadedykowane wszystkim czytelnikom
                                    

Harry

Fale niebezpiecznie uderzały o rufę statku. Pogoda jak na wczesną jesień zdawała się dopisywać, a ciepły, przyjemny wiatr dmuchał w żagle.

Bezchmurne niebo nie przynosiło żadnych objaw, a wręcz uspokajało. Wszystko dookoła napawało ludzi dobrą nadzieją na powrót – powrót do ojczyzny, domów i do ich rodzin. Sam byłem niemal w stu procentach pewny, że już za tydzień będziemy wracać z łupami wojennymi, kobietami, które poddają się naszej woli i ze świadomością, że wygraliśmy tą wojnę.

Uśmiech sam pchał mi się na ust, gdy myślałem o tej sławie, która spłynie na moją załogę i moich żołnierzy. Mężczyźni płynący na moim statku byli tylko i wyłącznie moimi ludźmi. Wszyscy byliśmy niezależni od króla Edgara i jego drakońskich praw, które panowały w Anglii. My nie walczyliśmy dla niego. O nie! My walczyliśmy dla sławy i za to, aby nasze imiona były pamiętane w przyszłości.

Wierzyłem, że z tymi ludźmi u mojego boku dam radę pokonać wroga. Ufałem im. Byli teraz moją rodziną, która trzyma zawsze moją stronę.

-Panie kapitanie! – po pokładzie rozniósł się znajomy głos. Odwróciłem głowę w tył, by przekonać się, że Joe stoi tuż obok mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.

-Spocznij, żołnierzu. – zaśmiałem się, wskazując na miejsce naprzeciwko mojego. Po chwili podobnie jak ja wpatrywał się w horyzont.

-Nasi przyjaciele Celtowie nie wiedzą jeszcze co ich czeka. – odparł po chwili, skupiając na nim moją uwagę. – Już nie mogę doczekać się aż spuścimy im manto.

-Spokojnie tygrysie. – skomentowałem, uśmiechając się. – Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Irlandczyków?

-Wydaje im się, że są niezniszczalni. – fuknął zniesmaczony. – Ukrywają się za murami ich ogromnego królestwa jak tchórze.

-Jednak i tak zawsze stają do walki. – dodałem do jego wypowiedzi przez co spiorunował mnie spojrzeniem. Uniosłem dłonie w geście obronnym, śmiejąc się cicho.

-Miałbyś o nich inne zdanie, gdyby twoja panienka puszczała się z jednym z nich. – warknął, odwracając wzrok. Uniosłem brwi w zdumieniu cały czas patrząc na jego prawy profil. Jego wcześniejsze przekonania na temat kobiet były teraz całkowicie uzasadnione. Nic tak nie wpływa na ludzkie myślenie, jak krzywda wyrządzona przez drugiego człowieka. Mężczyzna, wbrew wszelkim przekonaniom o bezuczuciowości naszej płci, także potrafi cierpieć z powodu zawodu miłosnego.

-Ah to wiele wyjaśnia! – powiedziałem po chwili.

-Co masz na myśli? – uniósł jedną brew.

-Już wszystko jasne, dlaczego tak bardzo gardzisz miłością i tym narodem. – skwitowałem, będąc dumny z moich przemyśleń. – Uwierz mi, że jeśli puściła się z innym musiała być szaloną. Kto by nie chciał takiego wojownika jak ty? – zapytałem, zmuszając go do pokręcenia głową z delikatnym uśmiechem na twarzy.

-A ty panie mądry?

-Co ja?

-Jak to się stało, że najodważniejszy wojownik jakich znała Anglia nie ma swojej wybranki?

-Jeszcze nie znalazła się taka, która by mnie powaliła na kolana. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

-A niech kapitan żałuje! –krzyknął John, starszy koordynator walk. – Miłość to dobra sprawa.

-Chyba dla szalonych. – wtrącił się Joe, prychając.

-Może i tak, ale bez miłości człowiek jest pusty. – mówił z uśmiechem na twarzy, który wiele dawał do myślenia.

-Nie wmówisz mi, że to daremne uczucie nadaje nam sensu istnienia. – Joseph zdawał się nie tracić swojej pozycji w tej sprawie. Był nieugięty.

-Jesteś jeszcze bardzo młody chłopcze. Zrozumiesz to wtedy, gdy będziesz miał tyle lat co ja. – poklepał go po ramieniu. – Moja żona Gail...

-Gail? – zapytałem nie pewnie. – Czy to nie szkockie imię?

-Owszem. Gail jest Szkotką. Poznałem ją, gdy dawny król Anglii, ojciec Edgara, wysłał swoje wojska, w tym mnie,  na podbój Szkocji. – zaczął. – Jej ojciec był nadwornym doradzą króla Connella.

-Zakazana miłość? – zapytałem z uśmieszkiem. John pokiwał głową z szerokim uśmiechem na twarzy, zapewne przypominając sobie te czasy.

-Gdy Szkocja została zdobyta jej rodzina miała przenieść się do Francji. – spojrzał w dal jakby wyobrażając sobie coś co działo się wtedy. – Porzuciła swój kraj, swoją rodzinę i pojechała ze mną do Liverpoolu.

Uśmiechnąłem się wyobrażając sobie dwójkę, młodych ludzi wracających po ciężkiej wojnie do ich przyszłego domu.

-Nie miałem jej nic do zaoferowania, a jednak wybrała mnie ponad wszystko i jest do tej pory ze mną.

Fascynowało mnie to, co usłyszałem, a jednak wątpiłem, że kiedyś także doznam tego co on. Nie planowałem z nikim się wiązać. Urodziłem się po to, żeby walczyć- tak samo jak robił to mój ojciec.

Od samego początku wiedziałem, że kocha moją mamę, ale myślę też, że właśnie to go zgubiło. Stanął w jej obronie i poniósł śmierć. Widziałem na własne oczy i słyszałem na własne uszy jak jeden z pijusów obrażał moją mamę – za uderzenie go został skazany przez Edgara na karę śmierci. Dał się sprowokować i poniósł najwyższą tego cenę.

Tamtego dnia, gdy widziałem jego egzekucję postanowiłem sobie, że nigdy nie będę kogoś kochał. Postanowiłem, że będę samowystarczalny i niezależny. Tamtego dnia obrałem cel swojego życia – walkę.

-Ląd na horyzoncie! – krzyknął nagle Carl, znajdujący się na bocianim gnieździe.

Cała nasza trójka spojrzała w danym kierunku, by zobaczyć na własne oczy wolno ukazujący się ląd.

-To czas zacząć. 

***

pierwszy rozdział za nami! 

dziękuję za wszystkie dotychczasowe głosy! jesteście wspaniałe xx

piszcie co myślicie, proszę xx

Darling // h.s. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz