iii.

4.3K 389 31
                                    

Harry

Statek dobił do irlandzkiego brzegu. Słysząc w oddali dźwięk alarmu i tętent koni wiedziałem, że król i mieszkańcy wiedzą o tych wszystkich łodziach, które płynęły dość daleko za moim okrętem.

Nie tracąc, ani chwili dłużej zeskoczyłem na piasek i rozejrzałem się dookoła. Tuż niedaleko znajdowało się kilka budynków w tym też kościół. Domyśliłem się, że jest to mała wioska, która na pewno należy do króla Reginalda.

Uśmiechnąłem się pod nosem, domyślając, że wybicie całej ludności nie zajmie moim chłopcom wiele czasu.

-Panowie! – krzyknąłem, gdy część mojej załogi stała już na lądzie. – Kilku z was idzie sprawdzić plażę, a reszta idzie razem ze mną. – wskazałem na małą mieścinę, patrząc jak na twarzach mężczyzn pojawiają się triumfalne uśmiechy.

-Wiecie co macie robić! – dodał Joe, ponaglając ich.

-Bierzcie co chcecie. – pozwoliłem. –Dzisiaj ta plaża będzie należeć do nas!

Każdy wydał z siebie radosny okrzyk, unosząc przy tym swój miecz w górę. Nie zajęło to wiele czasu, a wszyscy już biegiem rzucili się w stronę wioski.

Joseph przyprowadził mojego konia, który wiernie czekał pod pokładem mojego korabu. Rumak brunatnej maści puścił się cwałem za gromadą ludzi, bardzo szybko zbliżając się do naszego celu.

Pierwszym budynkiem, do którego dotarliśmy była gospoda. Wraz z tuzinem innych wojowników wpadliśmy na jej teren, plądrując i zabijając wszystkich.

Dookoła słychać było tylko dźwięk ostrzy naszych broni, jęki agonii, a także triumfalne okrzyki.

Wybiegłem na zewnątrz podbiegając do następnego budynku, który okazał się niczym innym jak magazynem z alkoholem. Trzy ogromne beczki z piwem irlandzkim stały w rządku pod jedną ścian, a naprzeciwko kilka skrzyń przepełnionych przeróżnymi likierami i irlandzką whiskey. Uśmiech pojawił się, widząc to wszystko.

-Coś czuję, że będziemy dzisiaj świętować. – odezwał się głos za mną.

Odwróciłem się do tyłu i napotkałem na swojej drodze Joe, który z zadowoleniem wymalowanym na twarzy przyglądał się temu wszystkiemu.

-Co z resztą budynków? – zapytałem.

-Dwie puste stajnie i zupełnie zniszczony budynek innej gospody. Drzwi były zabite deskami. – odparł.

-A kościół? – uniosłem brew, niedowierzając w łatwość zdobycia tego „zakątka".

-Wysłałem piątkę ludzi, żeby sprawdzili.

-Doskonale. – dodałem, ponownie się odwracając i podchodząc w stronę skrzynki z whiskey. Wyciągnąłem jedną z butelek i otarłem ją z zalegającego na niej kurzu.

Rocznik 1543, whiskey marki Jameson* - moim zdaniem najlepsza whiskey na świecie. Nawet Szkoci nie potrafili jej dorównać. Wyciągnąłem z mojej sakwy mały sztylet i wbiłem go w korek. Odkręciłem go i od razu pozwoliłem moim nozdrzom poczuć ten charakterystyczny zapach drogiego trunku.

-Mamy za to inny problem. – oznajmił nagle Joe, wytrącając mnie z moich przemyśleń.

Spojrzałem na niego znacząco i wyczekiwałem odpowiedzi. Przyglądał mi się jeszcze przez chwilę, podchodząc bliżej jednego z okien budynku.

-Król Reginald wysłał już mały batalion.

-Jak mały? – zapytałem , upijając łyk whiskey, pozwalając jej rozgrzać mój przełyk.

Darling // h.s. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz