iv.

4.2K 392 19
                                    

Noel

Strach zawładnął całym moim ciałem. Nie wiedziałam co mam począć, by choć na moment uspokoić się i racjonalnie pomyśleć.

Bałam się i to bardzo. Nie miała pojęcia co planują ze mną zrobić i jak bardzo okrutny jest ich pan. W momencie, gdy jeden z nich związał moje nadgarstki, a drugi zaczął ciągnąć w stronę obozowiska, zaczęłam modlić się, aby zabili mnie szybko i bezboleśnie, a jednocześnie prosiłam Boga o to, by chronił moją rodzinę, która była już zapewne zawiadomiona o zbliżającym się ataku.

-Co my tu mamy? – usłyszałam głos przede mną i od razu uniosłam głowę do góry. Na ustach mężczyzny widniał złowieszczy uśmieszek, który sprawiał, że czułam nieprzyjemne dreszcze na całym moim ciele.

Nie minęło kilka sekund, a mężczyzna stanął bliżej mnie i chwycił za moją szczękę, obracając moją twarz to na lewo, to na prawo – zapewne egzaminując mnie z każdej możliwej strony.

Wydałam z siebie jęk bólu, gdy mocniej zacisnął swoje palce .

-Irlandzka dziwka. – odparł z nutą humoru z głosie. – Zabierzcie ją do namiotu Harolda.

Wraz z chwilą, gdy jego słowa zostały wypowiedziane, na nowo zaczęto popychać mnie w kierunku, który oni znali doskonale. Od czasu do czasu słyszałam pogwizdywanie z każdej możliwej strony. Gwizdali na mnie jak na psa, co nawet w najmniejszym stopniu nie podobało mi się.

Gdy doprowadzili mnie do wyznaczonego miejsca, pchnęli mną o ziemię, a raczej o piasek i nagle poczułam silny ból przeszywający moją rękę – kiedy obejrzałam się w jej stronę, dostrzegłam, że przebiłam swoją skórę o pojedyncze, ostro zakończone kamyki, które leżały ukryte w piasku.

-Przywiąż ją do stelaża. – powiedział jeden z nich. – Idę sprawdzić czy nie jestem w czymś potrzebnym.

Od tamtego momentu postanowiłam pogodzić się ze swoim losem – przygotowałam się na śmierć. Poziom strachu w moim organizmie znacznie zmalał, a ja czułam jedynie sparaliżowanie. Łzy przestały spływać po moich policzkach, a ich nadmiar na mnich bardzo irytował mnie.

Ewentualnie kiedyś same wyschnął lub zostaną zepchnięte przez następną dawkę łez. 

Usłyszałam bardzo mocno zagłuszony okrzyk „wrócili!", który zasygnalizował mi, że mój koniec jest już blisko. Harold, ich pan wrócił z miejsca gdzie był, a zaraz zakończy mój krótki żywot.

A miało być tu przecież bezpieczniej niż w Hiszpanii. Miałam znaleźć odpowiedniego mężczyznę, zostać jego żoną i wydać na świat nasze dzieci.

Już nigdy nie będzie mi to dane.

Szmer płachty, służącej jako drzwi sprawił, że wzdrygnęłam się i wiedziałam już, że nie jestem tu sama.

-Będziesz mógł się zabawić. – powiedział nagle ten sam mężczyzna, który wcześniej nazwał mnie dziwką.

Nie minęła chwila, a ja ponownie usłyszałam dźwięk odsłaniania płachty. Znów nastała cisza, nie zagłuszona przez jakikolwiek szmer. Pomyślałam, że wyszli, by naradzić się w jaki sposób mnie unicestwić i na moment odetchnęłam. Nawet nie wiedziałam, że wstrzymywałam oddech.

-Jak ci na imię? – wzdrygnęłam się, słysząc tym razem inny głos. Moje serce zaczęło szybciej bić. Nie planowałam mu odpowiadać na jego pytanie. Nie zasługiwał na to, a z resztą twierdziłam, że nie będzie mu do niczego potrzebne.

-Wnioskuję z twojego milczenia, że nie masz imienia, a wydaje mi się, że każdy Irlandczyk je ma. – ironia w jego głosie była idealnie dla mnie słyszalna. Irytowało mnie to, że kpił ze mnie.

Znalazłam w sobie odwagę, by spojrzeć prosto w oczy mojemu oprawcy, chciałam pokazać mu, że mimo wszystko nie boję się, aż tak bardzo. Na swojej drodze odnalazłam zielone tęczówki, które wpatrywały się intensywnie w moje.

Mężczyzna o falowanych włosach stał przede mną w całej okazałości, ubrany w zbroję, która ubrudzona była od krwi. Brzydziła mnie myśl, że wrócił dopiero z pola walki i zabił wielu niewinnych ludzi.

Jego pełne wargi rozchyliły się delikatnie, gdy ani na moment nie oderwał ode mnie wzroku. Nie wiem jak wiele czasu minęło, ale cisza między nami była bardzo niekomfortowa.

Nie widziałam dłużej sensu patrzenia na niego, więc spojrzałam w to samo miejsce co przedtem. Przez kilka sekund stał nadal w tym samym miejscu, a kątem oka widziałam jak po chwili wykonuje jakiś nieznaczny ruch.

Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu poczułam jak moje nadgarstki uwolnione były z silnego uścisku liny, przy okazji czując dotyk jego szorstkich dłoni na mojej skórze.

Zignorowałam to i automatycznie wystawiłam je przed siebie, zaczynając masować obolałe miejsce – byłam pewna, że mocno zaczerwienione miejsce przekształci się w bliznę.

-Nie należysz do plebsu. – powiedział nagle blisko mojego ucha. Usłyszałam jak zaciąga się powietrzem i po chwili wypuszcza je. – Masz zbyt delikatne dłonie i za ładnie pachniesz, by należeć do pospólstwa.

Po chwili ukucnął przede mną, skupiając swoją uwagę na ranie na mojej ręce. Zmarszczył brwi z niewiadomego mi powodu i moment później sięgnął po coś znajdującego za mną.

-Jesteś gdzieś jeszcze ranna? – zapytał, przykładając nagle wilgotny materiał do mojej rany. Zassałam głośno powietrze, czując ból, który sprawił, że wyrwałam moją rękę z jego uścisku. – Spokojnie. – powiedział cichym tonem na nowo, próbując chwycić moją dłoń. – Nie musisz się mnie bać.

Wydawało mi się to śmieszne. Mężczyzna, który niecały kwadrans temu zabił zapewne wielu moich rodaków mówił mi, że nie muszę się go bać. Doprawdy wyśmienity żart.

Po raz kolejny poczułam jak tym razem znacznie delikatniej przykłada mokrą tkaninę do mojej skóry. Przygryzłam dolną wargę, próbując stłumić uczucie kłucia.

Jego oczy na moment powędrowały w kierunku mojej twarzy, by po chwili na nowo spojrzeć na moją rękę. Kciuk jego lewej dłoni masował moją dłoń, najprawdopodobniej w geście czegoś w rodzaju wsparcia.

Zachowanie tego człowieka wydawało się być naprawdę dziwne. Może tak naprawdę nie jest to ten groźny wódz, którego tak bardzo wcześniej się obawiałam.

-To jak będzie? – zadał pytanie, odwracając moją uwagę. – Zdradzisz mi swoje imię?

-Noel. – odparłam bardzo cicho po chwili zastanowienia.

-Noel. – powtórzył za mną. Lewy kącik jego ust powędrował odrobinę w górę, tworząc półuśmiech? – Urodzona w Boże Narodzenie. – dodał po chwili.

-Słucham? – zapytałam, zwracając jego uwagę na mnie. Ponownie spojrzał mi w oczy, tym razem będąc znacznie bliżej.

-Twoje imię oznacza urodzona w Boże Narodzenie. – na dosłownie ułamek sekundy w jego policzku pojawił się dołeczek. – Piękne celtyckie imię. – odparł, utrzymując kontakt wzrokowy.

-Harold! – ten sam głos zabrzmiał w moich uszach, odwracając naszą uwagę w stronę wejścia do namiotu. - Edgar dobił do brzegu i chce się z tobą widzieć.

-Zaraz przyjdę, Joe. – odparł Harold, na nowo spoglądając na mnie. Po chwili wstał, odszedł w stronę wyjścia i zrzucił z siebie brudną zbroję, ukazując mi jego dobrze zbudowane plecy.

-Do zobaczenia, Noel. – coś było w jego głosie, gdy wypowiadał moje imię. Może to i wina akcentu, ale brzmiało to zupełnie inaczej niż zwykle.

Brzmiało lepiej.

***

Proszę piszcie co myślicie o tym rozdziale. Uwielbiam czytać wasze komentarze, które nawiasem mówiąc, bardzo mnie motywują xx

Dobranoc lub miłego dnia, w zależności kiedy przeczytacie x 

Darling // h.s. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz