xxiii.

2.8K 253 30
                                    

Noel

Powrót do rzeczywistości nie był taki jak go sobie wyobrażałam. Wszyscy wpadli w ferwor, kręcili się dookoła mnie, co chwilę sprawdzając czy czegoś nie potrzebuje. Król zarządził dodatkową ochronę mojej osoby.
Od tamtej pory, kiedykolwiek chciałam wyjść na dziedziniec musiało towarzyszyć mi czterech strażników.

Już nawet nie czułam tej przytłaczającej obecności. Zdawało mi się, że jestem pusta. Wszyscy ludzie zdawali się być mi obojętni, obcy. Nie czułam się już dobrze na zamku. Przepych i luksus zdawał się wyjść z moich przyzwyczajeń. Tęskniłam za tym prowizorycznym łóżkiem i polowymi warunkami, a co najważniejsze tęskniłam za tym poczuciem bezpieczeństwa i ciepłymi ramionami dookoła mnie każdej nocy, które zawsze zapewniały mi dobry sen.

- Panienko Noel - odezwała się moja nowa służka. Odwróciłam głowę, by móc spojrzeć na jej uśmiechniętą twarz, szczerze żałując, że nie mogę odwzajemnić jej entuzjazmu.

- Słucham?

- Król wzywa panienkę - oznajmiła.

- Zaraz przyjdę - odpowiedziałam, obserwując jak przytakuje i kłania mi się. Wyszła z mojej komnaty, tak szybko jak się pojawiła. Znów czułam tą ogromną pustkę, znów byłam sama ze wszystkimi męczącymi mnie sprawami.

*

- Chciałeś mnie widzieć - odparłam, stając przed obliczem mojego wuja.

- Tak, moje dziecko - powiedział, podchodząc do ogromnego stołu - Musimy poważnie porozmawiać.

-Słucham więc - mówiłam, siadając do stołu i uważnie przyglądając się niemrawej minie króla.

-Wiesz dobrze, że wysyłając cię tu, twój ojciec chciał zapewnić ci bezpieczeństwo i znaleźć dla ciebie przyszłego męża - spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami, zastanawiając się do czego zmierza - Jednak wojna to nie czas na miłość, a twoje bezpieczeństwo jest naszym priorytetem - mówił, nawet na moment nie spoglądając na mnie - Moi ludzie znają drogę, którą wrócisz do domu. Tam na pewno jest bezpieczniej niż w Irlandii. 

Moje serce zabiło szybciej na myśl o powrocie do domu, do pałacu, gdzie panowała chłodna atmosfera. Nie chciałam wracać pomimo, iż wiedziałam, że to wyjście jest odpowiednie. Było to tylko kwestią czasu aż lud króla Edgara przedrze się do miasta.

-Ewakuujemy miasto - dodał - Moje niezniszczalne królestwo powoli staje się zniszczalnym. Nie mogę pozwolić, żeby moi bezbronni poddani ucierpieli. 

-Wuju, a co będzie z tobą? - zapytałam, podchodząc bliżej niego i kładąc dłoń na jego ramieniu.

-Jak każdy kapitan zatonę wraz ze swoim statkiem.

-Ale...

-Cicho moje dziecko. Nie zmienię swojego zdania - odwrócił się do mnie i uśmiechnął się - Moja piękna Noel. Będziesz kiedyś dobrą królową - powiedział, całując moje czoło.

W moich oczach zebrały się łzy - nie z powodu jego słów, bo one w tamtej chwili były najmniej ważne. Płakałam, bo wiedziałam, że ten wspaniały władca pogodził się z własną, nadchodzącą śmiercią. Bolało mnie to, że wkrótce stracę kogoś kto był dla mnie ważny.

-Nie płacz moje dziecko. Wszystko będzie... - nie dane było mu dokończyć, ponieważ drzwi sali tronowej otworzyły się z ogromną siłą.

-Mój panie! - krzyknął zdyszany strażnik, który od razu podbiegł do nas.

-Cóż się stało? - zapytał król, marszcząc brwi w niepokoju.

-Król Edgar i jego wojsko zaczęli oblężenie! - moje serce zabiło szybciej, a oczy rozszerzyły się na tą wiadomość - Otoczyli mury królestwa, są gotowi do ataku, mój panie. Nie ma możliwości ucieczki.

-Czy wojska są gotowe? 

-Tak, mój panie - skłonił się.

-Doskonale! Ukryjcie wszystkie kobiety, dzieci i starców w katakumbach. Gdy Anglicy wedrą się do miasta uciekajcie stąd jak najdalej się da.

-Tak jest! - zasalutował, odchodząc do wyjścia w pośpiechu. 

Król Reginald spojrzał na mnie z uśmiechem, pomimo, iż w jego oczach krył się strach. 

-Ty również uciekaj moje dziecko. Niech Bóg będzie z tobą - odparł po raz ostatni całując moje czoło.

Harry

Siedziałem na kamieniu, obserwując, jak moi ludzie pakowali wszystko na łódź. Po wiadomości Josepha nakazałem moim ludziom pakować manatki - oznajmiłem, że wracamy do domu. Było mi wszystko jedno czy po powrocie ponownie wyląduje w lochach. Mogłem tam gnić do końca życia, bo naprawdę wszystko było mi obojętne. 

Niedaleko mnie stał John, który zwijał swoje mapy i liczne kartki, kładąc je do skrzynki. Wyglądał tak samo spokojnie jak zawsze. Wydawało mi się, że nic go nie obchodzi. Mechanicznie wykonywał swoje obowiązki.

Joe wraz z Lucasem, wnosił skrzynki z whisky. Od dwóch dni, czyli od rozmowy w moim namiocie, nie zamienił ze mną ani słowa. Posyłał mi pełne pogardy spojrzenia.

-Kapitanie! - usłyszałem głos Mochniego i od razy odwróciłem głowę w kierunku, gdzie zeskakiwał ze swojego konia. Podbiegł do mnie natychmiast z paniką wymalowaną na twarzy. 

-Co się stało? - zapytałem.

-Obozowisko króla Edgara jest puste! 

-Może wreszcie ten stary dureń zrozumiał, że nie wygra tej wojny - zakpiłem, wstając i idąc w stronę mojego wigwamu.

-Nie! Przybyło okrętów, kapitanie! Jest ich jeszcze więcej na horyzoncie! - odwróciłem się w jego stronę, próbując złączyć wszystko w logiczną całość.

-Zatem, gdzie wszyscy są?

-Edgar zaplanował zmasowany atak - odparł szybko - Oblegają teraz królestwo, chcą przedostać się do miasta! 

Moje oczy rozszerzyły się.

-Cholera jasna! - krzyknąłem - Tam przecież jest Noel! - w tamtej chwili moje serce biło niesamowicie szybko. Wiedziałem, że Edgar w bardzo krótkim czasie przedrze się do miasta z pomocą dodatkowych wojsk. 

-Zwołaj wszystkich i przyszykuj mojego konia! - nakazałem.

-Tak jest kapitanie! 

Wszedłem do namiotu, podchodząc pospiesznie do mojej broni, wyciągając miecz z sakwy (A/N: jest inne tego określenie, ale wolę go nie używać xd). Przejrzałem się w ostrzu, marszcząc brwi i zaciskając mocno szczękę. Celem było uratowanie mojej ukochanej, nie mogłem zawieść - nie tym razem.

***

Mam nadzieję, że nowy rozdział wam się spodobał :)

Już zbliżamy się do końca tego opowiadania, niestety :(

Piszcie co myślicie x


Darling // h.s. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz