I Jak umierają olbrzymy

518 26 12
                                    

W kraju smoków

I

Jak umierają olbrzymy.

Pociąg turkotał usypiająco po torach. Za zaparowaną od oddechu szybą przesuwały się rozmyte widma krajobrazów: zielono-bure plamy na tle mlecznobiałego nieba. Padało. Gęsta, nieustępliwa mżawka przypieczętowała pakt z nadchodzącą jesienią. Wzdłuż trakcji kolejowej teren wznosił się coraz bardziej i bardziej, zielone fale pagórków i grzbietów niskich gór dryfowały wciąż wyżej, zasłaniając powoli deszczowy, obleczony chmurami nieboskłon.

Rytmiczny stukot kół uśpił jedyną pasażerkę tego przedziału. Z głową opartą o ścianę, z rozchylonymi ustami drzemała; ciało kobiety kołysało się bezwładnie i podskakiwało wraz z pociągiem. Na jej kolanach, założona palcem, spoczywała książka w mocno zużytej skórzanej oprawie. Wyglądała na nie mniej zmęczoną niż jej właścicielka.

Nagły świst rozpędzonej lokomotywy wyrwał kobietę ze snu. Otrząsnęła się, zamrugała i gdy zdała już sobie sprawę, gdzie się znajduje, przetarła ręką szybę, odsłaniając widok na gęsty świerkowy las porastający zbocze długiego wzniesienia.

Wszystko to wyglądało tak znajomo, że odniosła wrażenie, jakby nigdy nie opuściła Szkocji. Gdyby nie kilkanaście godzin jazdy przez całą Europę, byłaby w stanie przysiąc, że nadal tkwi w Highlands.

Tam spędziła uprzednich piętnaście lat: ucząc się, pracując, a ostatnio również pomagając choremu przyjacielowi w ostatnich dniach życia. To wszystko, co przeszła sprawiło, że chociaż urodziła się i wychowała w Londynie, jej prawdziwym domem stały się właśnie szkockie Grampiany.

Odwróciła wzrok od okna.

Wspomnienie gór, Hogwartu i wszystkiego, co się tam rozegrało, potwornie ją przytłaczało.

Próbowała przed tym uciec, przed całym czarodziejskim światem. Ale na próżno. Była tak przyzwyczajona do magii, tak oderwana od mugolskiego życia, że musiała się w końcu poddać.

Tabloidy nie dawały im spokoju. Im wszystkim. Harry, Ginny, Ron. Oni wszyscy musieli chronić swoją prywatność. Próbowała uczyć, ale pierwszy rok dowiódł jej dobitnie, że się do tego nie nadaje. Nie lubiła już ludzi. Odzwyczaiła się od tłumów. Następne lata spędziła więc studiując ziołolecznictwo, magomedycynę i eliksiry. Robiła po cztery semestry w rok. Czemu tak pędziła?

Może starała się zostawić coś za sobą, coś, co uparcie nie chciało się od niej odczepić.

Przeszłość.

Nie spotykała się już z Ronem. Nie widywała się z Potterami. Odcięła się. Psychicznie i fizycznie. To był jej sposób na poradzenie sobie z wojną, z tym czego DOKONAŁA, czy może raczej z tym, JAK to zrobiła. Najokrutniejszym, co usłyszała, były słowa Kingsley'a Shacklebolta, który uczestniczył w rutynowych przesłuchaniach osób biorących udział w Ostatniej Bitwie:

Cel uświęca środki.

Dobre sobie.

Wojna tkwiła w jej duszy, jak kawałek szkła w ranie: kłujący, siejący zakażenie i nie pozwalający się zagoić mimo upływającego czasu. Hermiona czuła się stara. Czuła się zmacerowana. Zmęczona.

I wtedy właśnie, pod koniec trzeciego semestru eliksirów, Hermiona otrzymała list. Gdy zobaczyła nadawcę, najpierw chciała go wyrzucić. Harry i Ron często pisali do niej pełne żalu wiadomości, albo próbowali przekonać ją do kontaktu. Jednak coś ją tknęło, coś w pośpiesznym odręcznym piśmie Rona... Otworzyła.




W Kraju Smoków - charlmione ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz