Rozdzial VII

137 18 6
                                    

Weekend minął mi bardzo szybko nawet nie wiedziałam na czym i kiedy. Obudziłam się jak co poniedziałek o 7 rano. Ogarnęłam się, ubrałam elegancko, zrobiłam sobie śniadanko i zabrałam tym razem kluczyki od auta, postanowiłam dziś się przejechać. Zanim wyszłam z domu wzięłam jeszcze ze sobą Ipada by ręcznie zapisywać wszelkie notatki odnośnie konsultacji - moja prawa dłoń nadal cierpiała, przez co trzymanie długopisu odpadało. Będę pisać jak kura pazurem ale to lepsze niż brak jakichkolwiek notatek odnośnie poszczególnych pacjentów.

Myśl jaka mnie nurtowała od soboty to "kim był ten chłopak? Jimin?" Niby to nie ma znaczenia, ale spójrz na to tak: Jakaś sławna postać ma przed sobą multum młodych pięknych dziewczyn, ślicznie ubranych, a zwraca uwagę na mnie - Polkę ubraną w szary dres. No proszę Cię, to jest dziwny zbieg okoliczności - tak staram sobie to wytłumaczyć. Muszę pozbyć się tej myśli, zanim ona zakiełkuje w mojej głowie i nie będę w stanie się jej pozbyć.

Dotarłam do kliniki, gdzie już siedziało wielu ludzi w poczekalni czekając na swoją kolej. Przywitałam się z Nare, odebrałam jak zawsze listę pacjentów i powędrowałam do swojego gabinetu by zrobić sobie ciepłą herbatkę. Usiadłam wygodnie i czekałam na pierwszego pacjenta. Na liście dostrzegłam również konsultacje z moim tajemniczym pacjentem. W jakiś sposób nie mogłam się doczekać tych zajęć, byłam dość ciekawa jak wywiązał się ze swoich obowiązków odnośnie narysowania mnie.

Dziś skończyłam nieco później. Miałam lekkie problemy z jednym pacjentem, mianowicie doszło do szarpaniny... Do gabinetu przyszła matka z dzieckiem, które uroiło sobie, iż żyje w świecie gier. Starałam się jakoś nakłonić do tego, żeby matka zaprzestała wydzierać się na dziecko i wyszła - strasznie utrudniała mi pracę, przy czym chłopiec doznawał zastrzyku adrenaliny. Doszło do tego, że dziecko złapało za stojącą na biurku drewnianą listewkę z moim imieniem i nazwiskiem - zaczął krzyczeć, aż do momentu, kiedy coś w nim pękło. W ostatniej chwili złapałam rękę chłopca, który starał się uderzyć własną matkę. W szybkim tempie zainterweniowała ochrona zabierając młodego. Kobieta zaś płakała i przepraszała mnie na kolanach za czyny swojego syna - kazałam jej wstać, a gdy się troszeczkę uspokoiła, poleciłam jej skierować się do mojego znajomego psychiatry dziecięcego. Po opuszczeniu przez wszystkich mojego gabinetu od razu pobiegłam do łazienki - ze stresu wymiotowałam. Sytuacja ta już miała miejsce, gdy to jeden z moich pacjentów popełnił samobójstwo. Stojąc tak przed lusterkiem, starałam się uspokoić. Zwróciłam uwagę na opatrunek, który stał się lekko różowawy z domieszką żółci - w szamotaninie naruszyłam oparzenie, przez co otworzyłam gojącą się ranę, najwidoczniej pękły mi bąble.

Sama za wiele bym nie zdziałała, więc udałam się do naszego pielęgniarza klinicznego. Był to bardzo miły chłopak - starszy ode mnie o 2 lata. Nare zawsze uważała, że zabiega o moje względy. Nieraz zapraszał mnie na wspólny obiad bądź kolację. Lubiłam z nim spędzać czas, lecz nie dopuszczałam do siebie myśli, iż może mnie darzyć jakimś uczuciem, przez co uważałam go jedynie jako przyjaciela. Zapukałam delikatnie w drzwi, dopiero po donośnym "proszę" pociągnęłam za klamkę.

-Cześć Lee...przepraszam, że Ci przeszkadzam, ale sama nie dam sobie rady... - uniósłam delikatnie prawą dłoń do góry, ukazując przyczynę mojej wizyty.

-Wchodź Mami*, siadaj sobie. - zawsze mnie tak nazywał, cóż... może Nare miała rację...

-Byłabym wdzięczna, gdybyś zmienił mi opatrunek...

-Co się stało?? - spojrzał to w moje oczy to na dłoń.

-A no miałam lekki wypadek - delikatnie się zaśmiałam, by jakoś zniwelować wyczuwalne w powietrzu napięcie - pękł mi kubek w dłoni z gorącą herbatą i tak jakoś wyszło, a też teraz naruszyłam ranę i oto masz tu efekt mojej niezdarności... - chłopak delikatnie się uśmiechnął słysząc moje słowa wytłumaczenia. Minęło zaledwie 10 minut, a po starym opatrunku nie było śladu.

Jak Mogę Ci Pomóc? Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz