Mimo, że dzień minął jej spokojnie, jak i reszta tygodnia szkolnego, nawet żaden nauczyciel nic nie zadał, czuła się wykończona, a początkowe rozpoznanie nie wypadło najlepiej. Wręcz dobijało ją psychicznie, co starała się za wszelką cenę ukryć przed innymi.
Spodziewała się tego, że przez wychowanie będzie zimny jak lód, cyniczny, arogancki i chował swoje prawdziwe emocje za maską obojętności, ale i tak ten widok powodował krwawienie jej serca. W dodatku na każdym możliwym kroku obrażał osoby pochodzenia mugolskiego. Był taki podobny do Niego, że odchodziła, od miejsca zdarzenia, by tylko tego wszystkiego nie widzieć. W dodatku tak przypominał jej znienawidzoną osobę. Prawie wszystkie cechy wyglądu odziedziczył po nim i tylko osoba poinformowana mogła dopatrzeć się podobieństw do rodziny, z którą nie był oficjalnie powiązany. A takich było niewiele i nikt nie zorientował się, że rodzina skrywa tajemnice krwi.
Powoli zaczęła żałować, że podjęła pochopnie decyzję. Że nie zastanowiła się wcześniej, nie przemyślała wszystkich za i przeciw. Zawsze mogłaby jakoś przygotować się psychicznie. Nauczyć się chować swoje emocje by nikt nie poznał prawdy, ale nie. Działała pod wpływem impulsu. Tak bardzo chciała go zobaczyć.
Siedziała na parapecie okna, na dziedzińcu, z nogami podciągniętymi pod brodę, które opatulała rękoma. Wzrok błądził po okolicy, co jakiś czas, na dłużej, zatrzymując się na, będącej w pełni, tarczy księżyca.
Jego blady blask oświetlał okolice, dzięki czemu dookoła nie było ponuro i widziała prawie wszystko, co ją otaczało. Wprawdzie niebyło to nic wybitnie interesującego, ale wolała to niż siedzenie w dormitorium z odgłosami chrapania i mamrotania przez sen.
Zatracona w swoich myślach odcięła się od świata. Jej umysł przestał rejestrować to, co słyszały uszy i to, co widziały oczy. Chaos w głowie przyćmił wszystkie jej zmysły.
Z transu wybudziła ją czyjaś dłoń na ramieniu. Oderwała wzrok od ściany i spojrzała w górę. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła profesora Snape, a miała cichą nadzieje, że do takiej sytuacji nie dojdzie.
- Mogę wiedzieć, co tu robisz? - Zapytał jadowicie.
- Eee... siedzę. - Usłyszał w odpowiedzi niewyraźne mruknięcie.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. - Syknął.
- To oświeć mnie. - Mruknęła.
- Co robisz tutaj, w tym czasie. - Powiedział dobitnie, akcentując każde wypowiedziane słowo.
- Bo ja... chciałam... zobaczyć Go..., jaki jest... - Zaczęła, tłumaczyć się, jąkając się.
- I do czego doszłaś w swoich obserwacjach? - Zapytał z satysfakcją widząc jej niezadowolenie.
- Jest szczęśliwy? - Odparła pytaniem na pytaniem, przenosząc wzrok na bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie.
- No oczywiście. - Zadrwił. - Nie widzisz tej radości, która od niego bije? - Kontynuował złośliwym tonem głosu.
- Chciałam dobrze. - Zaczęła drżącym głosem. - A jak zawsze wyszło inaczej. - Dokończyła, a pierwsze łzy zaczęły spływać po jej policzku.
- Ma wszystko, czego zapragnie, więc w pewnym sensie ci się udało. Tylko zapomniałaś o jednym, małym szczególe. Jego ojciec jest psychopatą, ale i tak wszyscy uważają ich za szczęśliwą rodzinę. - Zakpił, a z jej ust wypłynął cichu szloch.
Przyglądał się je z uwagą. Nie widział ją tyle czasu, a teraz siedziała przed nim i nie wyglądała na najszczęśliwszą. Co prawda był zły na nią za to jak postąpiła, ale jednak nie znosił kobiecych łez. Szczególnie u niej. Z lekkim grymasem objął ją ramieniem, na co w odpowiedzi dziewczyna przytuliła się do niego ufnie, wypłakując w tors.
Siedziała z książką na kolanach na łóżku w swoim dormitorium. Tymczasowym miejscu jej zamieszkania. W końcu Gryffindor miał zastąpić jej rodzinny dom, a skoro przed snem czytała nie zamierzała zmienić swoich nawyków. Zresztą, mimo, że na zewnątrz dawno panowała już ciemność, ona nie mogła i tak zasnąć. Zmiana czasu nie wpływała korzystnie na jej sen. W Meksyku była dopiero siedemnasta, tam przed sobą miałaby jeszcze cztery godziny dnia. Nawet przez te siedem dni nie udało się jej przestawić.
W lektury wyrwał ją lekki trzask zamykanych drzwi. Niechętnie oderwała wzrok od śledzonego tekstu, by zobaczyć, kto przyszedł.
Choć była dwudziesta trzecia nie miała okazji poznać swoich współlokatorek oprócz jednej. Tak jakoś wychodziło, że się mijały. Kiedy wstawała one jeszcze spały, kiedy kładła się spać ich nie było. A teraz mogła jedynie przypuszczać, że teraz znajdują się na nieźle zakraplanej imprezie świętując, jeszcze jakby było co, rozpoczęcie roku szkolnego. W końcu następnego dnia miała być sobota. Dzień wolny od nauki i przejmowania się lekcjami.
Przybyszem okazała się być średniego wzrostu blondynka o oczach kolory soczystej trawy. Zawsze ubierała się nienagannie, malowała się delikatnie, a jej sposób bycia nie wywyższał jej spośród tłumu. Cicha i tajemnicza osoba, do której trudno było dotrzeć. Rzadko z kim rozmawiała, a jak już nawiązywała jakiś kontakt strasznie była podejrzliwa. Zresztą była osobą, która znacznie lepiej odnajdywała się w roli słuchaczki niż mówczyni. Oczywiście, jeśli znalazł się ktoś, kto by chciał z nią porozmawiać. Taka właśnie była Angelina Moyer.
Przez tydzień pobytu w szkole Hermiona dostrzegła, że zawsze w dormitorium znajdowała się już o dwudziestej, a godzinę później kładła się spać. I mimo, że była o wiele późniejsza pora nie zwróciła na to uwagi, ale na zaschnięte ślady na policzkach od łez.
- Coś się stała? - Zapytała brązowowłosa, a troska w jej głosie była wręcz namacalna.
- Nic takiego. - Mruknęła w odpowiedzi współlokatorka, po czym znikła za drzwiami łazienki.
A czekoladowo oka przysięgła sobie poznać powód łez koleżanki z dormitorium.
CZYTASZ
Więzy krwi / Dramione
FanfictionPogrążona w smutku, przypomina sobie o zmieniaczu czasu, który w sumie cały czas miała przy sobie, postanawia zaryzykować i sprawdzić. Sprawdzić czy podjęła słuszną decyzję.