Gdy na zegarze wybija godzina dwudziesta, widzę z okien salonu podjeżdżający pod dom, samochód podkomisarza. Damien siedzi rozparty w fotelu i wodzi uważnie za mną wzrokiem, kiedy idę spod okien w stronę wyjścia z salonu. Mijając go, wywracam oczami. Nie wiem, co bardziej mnie cieszy, presprektywa miłej kolacji z podkomisarzem, czy fakt, że nie będzie przy mnie Debreu. Kornelia w tym samym momencie co ja, idzie w kierunku drzwi, ale zatrzymuję ją i sama podchodzę, by je otworzyć. Rieul opuścił już samochód, w ręku trzyma niewielki bukiet kolorowych frezji i butelkę wina. Ma na sobie białą koszulę wpuszczoną w czarne spodnie, a jej trzy górne guziki zostawił rozpięte. Włosy również ma, jakby staranniej zaczesane do góry, a na grzbiecie nosa spoczywaj prostokątne okulary, z czarnymi oprawkami. Pomimo że w takim wydaniu, wygląda również bardzo dobrze, to jednak koszula i podkomisarz, nie pasują mi do siebie. Choć znamy się krótko, przyzwyczaił mnie raczej do opinających tors podkoszulek i prostych dżinsów, no i pasa z bronią, którego dziś również zabrakło. Mężczyzna wspina się po schodach, aż wreszcie staje przede mną, z przyjaznym uśmiechem na przystojnej twarzy.
- Miło znów cię widzieć - mówię pierwsza i pochylam się, by złożyć pocałunek w powietrzu, tuż obok jego policzka.
- Ciebie również Louiso - kiedy się prostuję, wręcza mi wino i kwiaty, od razu zanurzam w nich nos, bo uwielbiam ich słodki zapach. - Wybacz, nie wiedziałem jakie lubisz wino i czy nie będziesz mieć nic przeciwko kwiatom, ale też nie chciałem przyjść z pustymi rękoma, więc...
- Są piękne - przerywam mu, czując rosnące w nim zaklopotanie - frezje to jedne z moich ulubionych kwiatów, ale naprawdę nie musiałeś ich kupować, mimo to, dziękuję bardzo. - Uśmiecham się do niego szerzej i wpuszczam go do środka. Lucas rozgląda się po holu, a ja w tym czasie oddaje wino i kwiaty Kornelii, a kiedy odwracam się, mężczyzna zerka na mnie rozbawiony.
-Mam wyciągnąć kajdanki?
Nie jestem pewna, czy aby na pewno dobrze usłyszałam, potrząsam głową i patrzę na niego zdezorientowana.
- Co takiego? - dukam, a on zanosi się śmiechem.
- Jednak go zabiłaś, skoro ci nie towarzyszy? - pyta żartobliwie. Ach! to o to chodzi... Cóż, Lucas nawet nie zdaje sobie sprawy, ile razy jego znajomy był blisko śmierci przez swoje gburowate zachowanie...
- Nic się nie martw, Debreu żyje i ma się dobrze, aż za dobrze. Stwierdził jednak, że skoro wieczorem, to ty będziesz mi towarzyszyć, on odpocznie sam w pokoju.
- Najpierw jednak... powiedziałem, że się przywitam - Damien nagle materializuje się tuż obok nas. Mężczyźni wymieniają się uściskami dłoni, rozmawiają ze sobą po krótce, ale nie słyszę żadnego z ich słów. Patrzę na nich uważnie i wtedy uderza we mnie myśl, jak na tę sytuację zareagowałby Charles. Obaj przystojni, obaj na swój sposób intrygujący... Długo nie muszę się zastanawiam, jak surowa kara, by mnie spotkała. Aż się wzdrygam, co nie umyka uwadze, obu mężczyzn.
- Lou, wszytko w porządku?
Potrząsam energicznie głową, ale to Debreu postanawia odpowiedzieć za mnie.
- Pewnie jest słaba, przy mnie je tyle co nic, albo wcale, jest notorycznie rozkojarzona... Biedaczka prawie mi się dziś utopiła. - Patrzę na niego z rozdziawionymi ustami. Czy on naprawdę to powiedział? Rieul zanosi się śmiechem, widząc moją oburzoną minę. Debreu również rozciąga usta w skromnym uśmiechu, ale jak na niego, to naprawdę wiele. No cholernie mi miło, że ci dwaj, mogą się pośmiać, szkoda tylko, że kosztem moich nerwów...
- Idziemy? - pytam przez zaciśnięte zęby.
- Tak, tak. -Lucas stara się ukryć uśmiech, przenosi wzrok na ochroniarza. - Damien na pewno nie dołączysz?
- Zostawię was samych, muszę odpocząć, bo to był bardzooo męczący tydzień... - Mruga do mnie zadziornie okiem. - Daj tylko znać jak będziesz wychodzić. - Jeszcze raz wymieniają się uściskami dłoni, Debreu na chwilę zatrzymuje na mnie wzrok, za którym naprawdę, nie wiem co się kryje, po czym odwraca się i idzie na piętro do swojego pokoju. Oddycham z ulgą, nareszcie...
- Widzę, że się docieracie - zagaja Lucas, kiedy idziemy na patio, gdzie czeka już na nas kolacja. Patrzę na niego spod rzęs.
- Nie nazwałabym tego docieraniem się...
- A jak? - pyta zaciekawiony.
- Powiedzmy, że staramy się wzajemnie nie pozabijać.
Lucas znów parska śmiechem.
- Lubi cię, widzę to po nim. Normalnie nie jest taki gadatliwy.
Przemilczam tę uwagę, jakoś nie odczułam, żeby Debreu mnie lubił, co najwyżej znosił, choć nie... nawet nie znosi mojego towarzystwa. Myślę, że tak samo jak ja, odlicza dni do czasu, aż nasze drogi się rozejdą na dwa odległe od siebie bieguny.
Siadamy przy stole, przez chwilę opowiadam mu co działo się, a raczej nie działo w ostatnim tygodniu, a potem na chwilę zapada cisza, którą szybko jednak postanawiam przerwać.
- Skoro milczysz, to znaczy, że nie masz żadnych wieści o Charlesie i o moim stalkerze, albo nie chcesz mi psuć wieczoru.
Patrzę wyczekująco na podkomisarza, który przeżuwa powoli kawałek pieczonej wołowiny, jakby chciał odwlec w czasie to co chce mi powiedzieć. Wreszcie przełyka posiłek, ocera usta i zawiesza na mnie zieleń swoich oczu.
- Jeśli chodzi o Charlesa, niestety nie mam dobrych wieści. Są bardzo mocne dowody świadczące na jego niekorzyść. Przewody hamulcowe, w wozie krytyka, były przecięte, a pod maską znaleźliśmy odciski palców Charlesa.
Wraz z słowami podkomisarza, robi mi się niedobrze, a żołądek odmawia przyjmowania kolejnych porcji, choć konam z głodu. Odkładam widelce na talerz i po chwili milczenia, mamroczę bez przekonania.
- Charles nie jest mordercą...
- Jego zniknięcie również mu nie pomaga... - dopowiada jako kontrargument.
- Przecież go porwali, nie uprowadził się sam! - podnoszę nieco głos, a milczenie Lucasa daje mi do zrozumienia, że on w to porawnie, już nie wierzy tak bardzo, jak ja. Wracam myślami do dnia, kiedy go zabrali. Był dziwnie spokojny, ani nie próbował się bronić. Pierwsze myślałam, że być może jest winny i wie, że stawianie oporu nie ma sensu, ale teraz... A co jeśli znał tych ludzi i to oni pomogli mu uciec przed konsekwencjami prawnymi? Widział, że przyjdzie do niego policja, miał całą noc na obmyślenie planu. Blednę na tę myśl.
- W każdym razie wciąż go szukamy, a co do twojego prześladowcy... - kontynuuje po chwili, wyrywając mnie z głębokiej zadumy - tu niewiele sprawa ruszyła. Mamy tylko słabe nagranie, na którym widać mężczyznę w kapturze, wrzucającego kopertę do samochodu. Nie włamał się, po prostu zapomniałaś go zamknąć, a on zjawił się jakieś pięć minut po tym jak oddaliłaś się od samochodu, co znaczy, że musiał wiedzieć, że tam się zjawisz. Dlatego przysłałem w środę techników, żeby dowiedzieć się skąd o tym wiedział. Znaleźli GPS koło klapy bagażnika, i choć pierwsze myślałem, że to ktoś z twoich pracowników cię szpieguje, to pluskwa rozwiała wszelkie wątpliwości. Musiał któregoś razu ci ją podrzucić.
- Rozumiem, że nie macie też żadnych odcisków?
- Na zdjęciach i w samochodzie, były tylko twoje.
- Czyli stoimy w miejscu.
Lucas kiwa sztywno głową.
- Stoimy w miejscu.
Biorę głęboki wdech bezsilności, zaskakuje mnie i kładzie swoją dłoń na mojej, podnoszę wzrok, by spojrzeć w zielone tęczówki mężczyzny.
- Dorwiemy go, nie bój się. Gdzieś musi popełnić błąd, a kiedy to się stanie, będziemy gotowi. Poza tym, przy Debreu nic ci nie grozi, możesz być spokojna.
Wywracam oczami na wzmiankę o swoim ochroniarzu, co po raz kolejny rozbawia Lucasa.
- Uzbrój się w cierpliwość - dodaje, kciukiem przesuwając po skórze dłoni. Zapatruję się na ten czuły gest, jego dotyk mi nie przeszkadzał, choć Lucas odbiera to chyba inaczej i zdjął rękę z mojej dłoni i schował je pod stołem. Zaglądam mu w oczy, żeby przerwać niezręczną sytuację, postanawiam dopytać o jeszcze jedną ważną kwestię.
- A co z Antonim?
- Przesłuchiwałem go osobiście - głos podkomisarza nabiera surowości. - Włoch nie jest obcy tutejszej policji, nasz wydział dobrze go zna, ale jest też nietykalny, to skomplikowane, w każdym razie... - bierze głęboki wdech i podnosi na mnie wzrok. - Wątpię, by to był on. Gość jasno mówi o swoich intencjach względem ciebie i o tym, że nie bez przyczyny Charles trzymał cię z dala od niego, ale uparcie twierdzi, że dopóki ty jesteś z Charlesem, on nie zamierza brudzić sobie rąk romansami z zamężną kobietą. Tobie ponoć też to powiedział? -
Kiwam głową, potwierdzając słowa policjanta. Sama nie wierzyłam w to, by ktoś taki jak Antonio, bawił się w tajemniczego, obsesyjnego prześladowcę.
- Może to ktoś zupełnie obcy? - zastanawiam się na głos, dzióbiąc na powrót widelcem kawałek nietkniętego mięsa.
- Możliwe Lou, wcale nie twierdzę, że to może być ktoś, kogo znasz. On może być obcą osobą, która zainteresowała się tobą w chwili, kiedy stałaś się sławna. Niestety w tej chwili, pozostaje nam tylko czekać na jego kolejny ruch.
- To znaczy?
- Wkrótce się odezwie, tego możemy być pewni. Skoro już się ujawnił, to...
Naszą rozmowę przerywa Debreu, który niespodziewanie wyrasta przy stoliku. Po jego zaciekłej minię widzę, że coś jest bardzo nie tak.
- Mamy gości - mówi surowo, patrząc Lucasowi prosto w oczy.
- Zabierz ją.
W jednej chwili oblewa mnie zimny pot, nie mam czasu na zadanie jakiegokolwiek pytania, bo Debreu chwyta mnie za ramię i odciąga od stołu. Prowadzi mnie w głąb domu, w takim tempie, że potykam się o własne nogi. Nim wejdziemy na piętro, zdążę odwrócić jeszcze głowę i dostrzec, Lucasa z bronią w ręku, który stoi przy firanie i zerka ostrożnie przez okno.
- Nie może tam zostać - mówię spanikowana, kiedy jesteśmy już na piętrzę. Nawet nie wiem kim są ci goście, ale w mojej głowie pojawiają się najczarniejsze scenariusze i jednym z nich jest to, że podkomisarzowi stanie się krzywda, jeżeli Debreu zaraz nie zejdzie i mu nie pomoże.
- Jest policjantem, poradzi sobie, to ciebie mam chronić.
Wciąga mnie do pierwszej napotkanej sypialni, zamyka za nami drzwi i stawia pod ścianą. Potem sam wyjmuje broń i podchodzi tak samo jak Lucas do okna i uchyla firankę, by mieć lepszy widok na podjazd. Ta cisza i niepewność doprowadzają mnie do obłędu.
- Kto to?
Mój ochroniarz milczy. Zaciska mocno zęby, aż czuję ból w całej głowie, a paznokcie wbijam w środek dłoni, że czuję jak w skórze tworzą się półksiężycowe wgłębienia.
- Damien! - syczę głośniej, odwraca głowę w moją stronę, nawet w tych ciemnościach, wyczuwam jego gniew.
- Podejdź tu.
Robię co mi każe i staję obok niego, by móc wyjrzeć przez okno. Kladzie mi ręce na ramionach, jakby bał się, że zechcę wyskoczyć przez okno, stoi tak blisko, że jego przyspieszony oddech, opływa mój odkrytym kark. Lekceważę chwilowo jego blisko i przyciskam czoło do zimnego okna, by móc lepiej widzieć. Na podjeździe stoją dwa czarne suv-y, a przed nimi pięcioro mężczyzn w garniturach. Jednego z nich od razu rozpoznaję.
- Antoni - szepczę i od razu się odwracam, by wyjść z pokoju. Chcę dowiedzieć się, po co przyjechał, a może wie coś w sprawie Charlesa, skoro zjawił się w moim domu? Jednak Debreu chwyta mnie mocno za przedramię i przyciąga do siebie tak gwałtownie, że wpadam na niego i odbijam się od jego twardego ciała. Odzyskuję równowagę i chcę mu się wyrwać, ale on zakleszcza palce wokół mojej ręki.
- Co ty robisz?! - rzucam szeptem w jego stronę.
- Chyba nie zamierzasz pójść na dół?! - on również odzywa się ściszonym i wyraźnie podenerwowanym głosem.
- Dokładnie zamierzam tak zrobić, z jego strony nic mi nie grozi, poza tym... Przecież pójdziesz tam ze mną.
Przez chwilę nie padają żadne słowa, za to słyszę ciężki oddech Damiena.
- Nie zbliżysz się do niego. Kimkolwiek dla ciebie jest, nie ufam mu.
- To przyjaciel mojego męża - wyjaśniam.
- Och, rzeczywiście mi ulżyło - mówi sarkastycznie, na co marszczę brwi. - A masz może coś co bardziej przemawia na jego korzyść?
- Byłam u niego ostatnio sama i jak widzisz, jestem cała i zdrowa. Puść mnie wreszcie. - Wyszarpuję mu rękę i idę do drzwi, ale nim przekroczę próg, on mnie wymija i z zaciśniętymi palcami na broni i idzie przodem, a jedną rękę odchyla do tyłu, bym przypadkiem go nie wyminęła. W tej chwili jest moją tarczą i skłamałabym, gdybym powiedział, że jego oddanie, mi nie imponuje i w pewien sposób rekompensuje, ten jego gburowaty charakter. Przy Debreu, czuję się bezpiecznie.
Schodzimy po schodach, widzę, że drzwi do domu są otwarte, pracowników nie ma w polu widzenia, ale słyszę głos Lucasa i Antonia. Rozmawiają przed domem. Debreu przystaje i spogląda na mnie przez ramię.
- Masz ostatnią szansę, by się wycofać.
Kręcę głową.
- To tylko Antoni, nic mi nie grozi z jego strony.
Chyba. Ale o swojej niepewności, już nie wspominam ochroniarzowi. Wychodzimy przed dom, a mężczyźni na nasz widok, przestają ze sobą rozmawiać. Ciężko mi dostrzec Antonia zza szerokich pleców Damiena, który wciąż mnie sobą osłania.
- Czego chcesz?! - rzuca złowrogo w jego stronę Damien. Antonio wybucha nieprzyjaznym śmiechem, aż drętwieje mi skóra.
- Poważnie Louiso? Najpierw policjanta na mnie nasyłasz, a teraz ten tu? Kolejny glina? Kim w ogóle jesteś? - Włoch zwraca się bezpośrednio do mnie, ignorując chroniącego mnie mężczyznę.
- Nie twój pieprzony interes - warczy na niego Debreu, a ja po raz pierwszy słyszę jak ostry ton głosu potrafi przybrać. Staję z nim ramię w ramię i patrzę mu w oczy, by nieco załagodzić wzburzone emocje.
- Spokojnie Damien - mówię, a potem przekręcam głowę w stronę Antonia. - Po co przyjechałeś i to z obstawą?
- To? - ogląda się za siebie teatralnie, choć dobrze wie, że jego tyłów pilnuje czterech ludzi. - Moja ochrona. A ci tutaj? - wskazuje palcem na Lucasa i Damiena.
- Moja ochrona - mówię i zakładam dłonie na piersiach, przygniatam go też niezadowolonym spojrzeniem, niech wie, że nie jest tu mile widziany. - Powiesz mi wreszcie, po co przyjechałeś?
- To nie jest rozmowa dla niczyjich uszu, tylko dla twoich kochanie. - Uśmiecha się szelmowsko. - Chcę porozmawiać z tobą na osobności.
Na te słowa jedne z jego goryli, otwiera tylne drzwi suv-a. Wysuwam nogę do przodu, ale wtedy słyszę ostry głos Damiena.
- Chyba cię pojebało, jeśli myślisz, że ona wsiądzie do tego auta beze mnie - wyrywa się do przodu Debreu. Widzę jak mocno zaciska palce na broni. Antoni uśmiecha się do niego z kpiną, a potem przenosi na mnie wzrok.
- Mam ci coś ważnego do przekazania. Coś, co może cię zaciekawić.
Jestem pewna, że chodzi o Charlesa. Dlatego dłużej nie myśląc, robię kolejny krok, ale wtedy Debreu prostuje rękę i tarasuje mi nią drogę, wbija we mnie wzrok, który jasno daje mi do zrozumienia, by nie próbowała go teraz denerwować i mu się stawiać. Nie spuszczając ręki, przenosi wzrok na Antoniego.
- Mówisz co masz do powiedzenia przy nas albo pakujesz dupę do samochodu i zabierasz ją, nim doliczę do dziesięciu.
Antoni znów zanosi się śmiechem, patrzy mi z rozbawieniem w oczy.
- Na pewno nie jesteś ciekawa, co mam ci do powiedzenia?
Jestem! Napieram na rękę Debreu, ale ta nie ustępuje.
- Lou, to nie jest dobry pomysł - odzywa się Lucas wpierw do mnie, a potem słowa kieruje do Włocha. - Możesz jej powiedzieć to tutaj, ale do auta z tobą na pewno nie wsiądzie.
Antonio rozkłada belezradnie ręce na boki.
- Niestety to co chcę jej przekazać, może usłyszeć wyłącznie ona. Więc albo wejdzie do mojego samochodu na góra pięć minut, albo zabiorę to dla siebie... - patrzy na mnie wyzywająco. Zdeterminowana chcę okrążyć Debreu, ale wtedy ten mnie zaskakuje, staje przede mną i pochyla się tak, że w jednej chwili stoję na grząskim podjeździe, a w drugiej wiszę przewieszona przez jego ramię i niesie mnie do domu. Słyszę Lucasa, który każe odjechać nieproszonym gościom. Zdezorientowana dopiero po chwili, otrząsam się z zaskoczenia, jestem tak wściekła, że zaczynam uderzać rękoma w barki Debreu i wrzeszczę na niego, żeby mnie wypuścił, ale on nic sobie z tego nie robi. Wchodzimy do domu i kiedy Lucas zamyka za nami drzwi, stawia mnie z powrotem na podłogę. Szarpanymi ruchami odgarniam potargane włosy z bordowej twarzy i mam ochotę znów rzucić się z pięściami na Debreu, ale w ostatniej chwili za ramiona chwyta mnie Lucas i przytrzymuje przy sobie, mówiąc mi, żebym zachowała spokój, ale to nie ja pierwsza wybucham, lecz Damien.
- Dwie kurwa zasady! Tak ciężko to zrozumieć?!
- Damienie, opanuj się - mówi spokojnie Rieul, który zdaje się robi teraz za naszego mediatora, niestety żadne z nas nie zamierza słuchać podkomisarza.
- On mógł mieć wieści o Charlesie!
- Gówno mnie to obchodzi! Mógł mieć nawet wieści o tym jakie Tramp nosi gacie, ale jeżeli chciał cię zamknąć w swoim samochodzie, nie wpuszczając mnie z tobą do środka, dopóki istniej zagrożenie, a ja cię pilnuję, nie dopuszczę do sytuacji, w której mogłoby coś ci się stać! Nigdy wcześniej nie straciłem nikogo i tym razem nie dopuszczę, by rozwydrzona księżniczka, której zachciało się pogaduszek z mafią, zepsuła mi statystyki! - wyrzuca z siebie słowa niemal z prędkością światłą, a z ust buchają kropelki śliny, kiedy się na mnie wydziera. Patrzę na niego oszołomiona, a serce tak mi napieprza w pierś, że słyszę wyraźnie jego dudnienie. Dlaczego ostatnie słowa Debreu, tak cholernie zabolały?
- A więc chodzi tylko o statystyki, tak?
Damien ciężko dyszy, przypomina teraz rozwścieczonego byka, a patrzy na mnie w taki sposób, jakbym to ja była czerwoną płachtą.
- Co za różnica? Dla ciebie powinno się liczyć tylko to, że chcę cię skutecznie chronić, że wykonuję to, za co mi płacisz.
- On mógł pomóc w śledztwie! - krzyczę uparcie, jednocześnie trzymam łzy, które nie wiem, dlaczego, tak bardzo cisną mi się teraz do oczu.
- Louisa... Wiem, że jesteś poddenerwowana i martwisz się o męża, ale zgodzę się z Damienem. To co robił Antoni, nie było normalne. Gdyby chciał ci rzeczywiście pomóc, powiedziałby ci przy nas, co dzieje się z Charlesem, ale tego nie zrobił. Musiał więc, mieć ukryte zamiary, które mu zburzyliśmy swoją obecnością.
Staję plecami do Debreu, bo nie mogę dłużej na niego patrzeć i skupiam się na zielonych oczach podkomisarza.
- Czy wy trochę nie przesadzacie? - nawet w rozmowie z Lucasem nie potrafię ukryć irytacji. - Naprawdę uważasz, że mógłby mi coś zrobić? Gdyby rzeczywiście tego chciał, wasza dwójka nie miałaby szans, bo to oni mieli przewagę.
- Antoni nie jest głupi, by napadać na policję. Dobrze wie, że patrzymy mu na ręce i choć jest chroniony, musi uważać na to co robi.
Odpuszczam, w tej walce nie mam szans. Przez chwilę pomiędzy nami zapada ciężka cisza, którą wreszcie postanawiam przerwać. Czuję, że muszę już wrócić do siebie, ale nim to zrobię, nie wiedzieć dlaczego, chcę dopiec swojemu ochroniarzowi. Nawet nie wiem, czy to co zamierzam zrobić, w ogóle ruszy Debreu, ale chwytam dłoń podkomisarza i unosząc się na palcach, całuję mężczyznę w policzek. Jest wyraźnie zaskoczny moją nagłą zmianą.
- Przepraszam, naprawdę przykro mi, że tak skończyła się nasza kolacja, niestety na więcej nie mam siły, dlatego pójdę już do siebie, ale mam nadzieję, że jeszcze to powtórzymy.
Zbity z tropu Lucas, wreszcie się otrząsa i znów obdarza mnie, tak dobrze mi znanym uśmiechem, który tak bardzo u niego lubię.
- Nie przepraszaj, bo nie masz za co. Idź i odpocznij. Zadzwonię jutro.
Przez chwilę widzę w nim zawahanie, chyba nie wie w jaki sposób się ze mną pożegnać, w końcu ogranicza się tylko do uścisku dłoni.
Żegnam się z nim, a potem odwracam i idę w kierunku schodów. Mam gdzieś, czy Debreu za mną pójdzie czy nie. Jak dla mnie, mógłby nawet zniknąć, on i te jego pieprzone statystyki...
CZYTASZ
Mój (Nie)Kochany Dali
RomanceDo mojej najdroższej Lou, bo chyba mogę tak mówić do swojej ukochanej, prawda? Długo się ukrywałem, mijały lata, a ja wciąż żyłem w twoim cieniu i choć ty mnie nie widziałaś, ja zawsze byłem przy tobie. Patrzyłem jak z każdym dniem piękniejesz. Dłuż...