Rozdział 4

286 11 9
                                    


- Idę... - mruczę pod nosem, ale ten który mnie zbudził, znów wali pięścią w drzwi.
Wściekła ściągam mocno brwi, sen nie zamierza mnie opuścić, pomimo chaotycznego pukania. Przecieram zaspane oczy. Boże, pali się?! Czego ten ktoś tak wali natrętnie w te drzwi. Chcę spać, bo przez większość nocy nawet nie zmrużyłam powieki...
- Pani Chatier, proszę szybko zejść do holu. Policja zabiera pani męża.
Dopiero te słowa naprawdę mnie budzą. Zrywam się z łóżka, zabieram swój satynowy, w kolorze grafitu szlafrok i wybiegam na korytarz, gdzie czeka zdenerwowana Kornelia. Nie pytam o nic, tylko szybkim krokiem idę korytarzem w stronę schodów prowadzących do holu, równocześnie się ubierając. Będąc przy barierce, widzę sześciu rosłych mężczyzn w mundurach policji, którzy właśnie odwrócili Charlesa ubranego tylko w dres i podkoszulek, do siebie plecami i wykręcając mu mocno ręce na plecy, zaczęli skuwać w kajdanki. Ten widok tylko na moment mnie paraliżuje, szybko jednak odzyskuję rezonans.
- Zaraz, panowie! - krzyczę z piętra i zaczynam zbiegać ze schodów. Mój mąż podnosi na mnie zmęczoną twarz, widzę w nim strach. Odrywam od niego oczy i przesuwam wzrokiem, po mundurowych. - Po co te kajdanki? Poza tym nie widzę, by mój mąż stawiał opór, więc po co ta agresja? - czuję jak moje policzki płoną z nerwów. Zadziwia mnie milczenie Charlesa. On, który wykłóca się o głupi mandat, teraz poddaje się policji, jakby był winny. Blednę na tę myśl.
- Szanowana pani... - jedne z mężczyzn, który stał do tej pory obok, podchodzi do mnie i nim się odezwie, lustruje mnie lubieżnym wzrokiem z góry do dołu. Krzyżuję ręce na piersiach, by w ten sposób czuć się nieco pewniej. Mężczyzna odchrząkuje, a nasze oczy wreszcie się spotykają. - Pani mąż jest podejrzany o zabójstwo Xavier Be'lone, a to... - wskazuje palcem na skutego Charlesa - całkiem normalna procedura.
- Czy są na to jakieś dowody? I kim pan w ogóle jest? - pytam zdenerwowana, na co mężczyzna znów krzywo się uśmiecha.
- Komisarz André Pierr. A odpowiadając na pierwsze pytanie, dla dobra śledztwa nie mogę niczego zdradzić.
- Jestem jego żoną!
- Jeżeli pani mąż zdoła się wytłumaczyć... - posyła mu kpiące spojrzenie - choć nie sądzę, by tak było, to wtedy wróci do pani cały i zdrowy. Ma pani moje słowo.
- A więc jadę z wami na posterunek.
- Nie ma takiej potrzeby.
Po tych słowach odwraca się, dając znać reszcie, by zabrali Charlesa. Ostatni raz łapię jego wzrok, wpatruje się we mnie intensywnie, wręcz ze zdumieniem, być może nie spodziewał się, że po tym wszystkim co mi zrobił, będę o niego walczyć. Podchodzę do Charlesa.
- Nic im nie mów, dopóki nie ściągnę do ciebie Jeana.
- Cokolwiek ci o mnie powiedzą, nie jest prawdą.
Marszczę brwi, chcę z nim to wyjaśnić, ale nie dają mi szansy z nim pomówić. Wywlekają go z domu jak złoczyńca, choć wcale nie stawia oporu i mógłby sam wyjść. Stoję w progu i szybko przeliczam ilość policjantów. Zaraz, moment!
Odwracam się gwałtownie i widzę, że ten z którym rozmawiałam, stoi za moimi plecami. Wymija mnie i zamyka mi drzwi przed nosem, patrzę na niego zdumiona, a on niezruszony podnosi rękę i wskazując mi kierunek w głąb domu.
- Pańscy koledzy już wyszli - mówię, znów zawiązując ręce na piersiach, patrzę na niego gniewianie. Intuicja podpowiada mi, bym mu nie ufała, coś mi się w nim nie podoba.
- Taki dostali rozkaz - odpowiada z lekką kpiną i znów na dłużej zatrzymuje wzrok w okolicach moich piersi.
- A pan co tu jeszcze robi? - pytam z odrazą, chcę się go pozbyć z mojego domu, natychmiast!
- Mam kilka pytań. Możemy porozmawiać tutaj bądź na komisariacie. Pani ma wybór, ale to też kwestia czasu.
Cofam głowę ze zdziwienia.
- A niby co ja mam wspólnego z tą sprawą?
- Właśnie to chciałbym ustalić. - Znów podnosi rękę w stronę salonu. - Możemy?
- Nie, najpierw chcę się przebrać.
Mężczyzna zdaje się być zdenerwowany, że musi czekać, wywraca ostentacyjnie oczami, ale nie sprzeciwia się i przytakuje mi głową na znak zgody. Odwracam się do Korneli.
- Zaprowadź proszę komisarza do salonu i zaczekaj z nim tam na mnie.
- Jak sobie pani życzy - przenosi surowy wzrok na mężczyznę, który teraz stoi za moimi plecami. - Za mną - w jej głosie nie ma tak dobrze mi znanej życzliwości, z którą zwraca się do innych naszych gości. Nic dziwnego, André ma całą szyję wytatuowaną, a jego niebieskie oczy mają w sobie coś, co przeraża mnie do szpiku kości. Odprowadzam go wzrokiem, a potem biegnę na piętro, by się przebrać.
Kiedy jestem już gotowa, schodzę do salonu, gdzie czeka mój niechciany gość. Zajmuję miejsce po przeciwnej stronie stolika. Mężczyzna ponownie lustruje mnie wzrokiem, lecz tym razem nie dostrzegam w nim żadnych emocji. Ze mnie przenosi wzrok na ściany salonu i rozgląda się wokół siebie, aż zatrzymuje go z powrotem na mnie.
- Ładnie tu.
Milczę.
- Urządzone w starym stylu, a jednak nowocześnie.
- Z całym szacunkiem, ale wchodząc do naszego domu i wyciągając z niego mojego męża w kajdankach, mówił pan o sobie komisarz, czy teraz siedzi przede mną architekt wnętrz?
Mężczyzna uśmiecha się zawadiacko, robi mi się niedobrze.
- Bardzo pani niecierpliwa.
- Owszem, ponieważ chcę pojechać na komisariat i tam dowiedzieć się czegoś więcej, więc z całym szacunkiem, ale rozmowy o naszym wnętrzu, naprawdę mnie nie urządzają.
Mężczyzna przez chwilę milczy, patrząc mi prosto w oczy, uderza palcami w blat stolika, nie widzę jego dłoni, ponieważ nosi czarne skórzane rwkawiczki. Nie ustępuję i nie spuszczam wzroku, mam wrażenie, że toczy ze mną jakiś chory pojedynek. Wkrótce się uśmiecha i znów odzywa.
- Na razie niczego pani nie powiedzą, szkoda zachodu.
- Mimo wszystko pojadę... proszę zadać pytania, z którymi pan przyszedł i miejmy to już za sobą.
Komisarz wyprostował się i utkwił we mnie spojrzenie ciemnoniebieskich oczu.
- Najpierw proszę zadbać o to, by nikt nie podsłuchiwał rozmowy.
- Spokojnie, nikt tego nie robi.
Uśmiecha się demnicznie.
- Dobrze. W takim razie proszę mi powiedzieć, co pani wie o najnowszym filmie, który ma zamiar nakręcić pani mąż.
- Ten w Marsylii? - pytam zaskoczona, a jego reakcja, a dokładnie parsknięcie śmiechem, wyprowadza mnie z równowagi.
- Nie pytam o pożal się boże kryminał, a o dokument.
- Dokument? - jestem autentycznie zaskoczona - ChatierProduction nie kręci dokumentów.
- Jest pani tego pewna w stu procentach?
- Oczywiście. Charles nigdy nie zajmował się kręceniem materiałów, to z pewnością nie jest jego dziedzina.
- Rozumiem. A co wie pani o romansie pani męża, z żoną krytyka, który zmarł trzy dni temu?
Zaciskam zęby, aż czuję ból w czaszce.
- Że mieli romans - warczę, nie potrafię zachować spokoju, kiedy obcy mężczyzna pierze brudy naszego małżeństwa.
- Jak długo on trwał?
- Nie wiem.
- Czy wie pani, o co pokłócił Be'lone i Chatier?
- O recenzję.
Policjant parska śmiechem, bardzo nieprofesjonalne zachowanie, aż się skrzywiam.
- Nie, poszło o dziecko kobiety, które urodziło się przeddzień premiery. Jak pani może wie, oboje rodziców to mulaci, a dziecko urodziło się białe.
Mam wrażenie, że robię się zielona jak te postacie w bajkach, jest mi aż tak bardzo niedobrze. Na wszelki wypadek przytykam usta ręką. Czyżby to dziecko było Charlesa? Nie... do cholery! Charles prosiłbym nie wierzyła w to co powiedzą na jego temat. Więc choć mój mąż mnie zdradzał i niejednokrotnie ranił, chcę wierzyć jemu, choć to trochę przypomina trzymanie się brzytwy.
- Nic nie wiem na ten temat.
André mruży powieki, ale nic więcej nie mówi. Uznając rozmowę za zakończoną, podnosi się z kanapy i spogląda na mnie z góry, a na jego twarzy majaczy uśmiech.
- Proszę zostać w domu, nic pani nie uzyska jadąc na komisariat, za to może pani już zadzwonić do prawnika, z pewnością mu się przyda. - Unosi zawadiacko brew, ale nawet nie czeka na odpowiedź, tylko wychodzi z salonu, a potem opuszcza nasz dom. Choć nogi mam jak z waty, wstaję i podchodzę do okna, by przez mleczną firanę, śledzić wzrokiem policjanta. Patrzę, jak swobodnym krokiem idzie do nieoznakowanego samochodu, lecz nim zniknie w czarnej maszynie, spogląda na dom spod czarnych okularów przeciwsłonecznych i uśmiecha się krzywo, dostrzegając mnie w oknie. Boże, co za dziwny mężczyzna! Odruchowo chowam się za ciężką zasłoną.
Oczywiście Kornelia przez całą naszą rozmowę, stała na straży i kiedy tylko policjant opuścił dom, ona weszła do salonu.
- I co zamierza pani teraz zrobić?
Odwracam się dopiero wtedy, kiedy czarny mercedes odjechał z podjazdu pozostawiając po sobie jedynie kotłujący się w powietrzu biały pył.
- Jadę tam.
- Może jednak zostanie pani w domu i tu zaczeka na informację? Nie chciałabym, żeby ktoś zrobił pani zdjęcie pod komendą policji, a w Internecie aż huczy o tym, że Be'lone nie żyje.
Wzdycham głośno, głowa mnie boli od nadmiaru informacji i od tego, że już nie potrafię odróżnić, które z nich są prawdziwe, a które pomówieniem. Boże czy Charles naprawdę zabił Xaviera i czy ma dziecko z jego żoną? Mówił, że pokłócił się z nim o romans, a może faktycznie poszło o dziecko?

***

Dzwonię do prawnika, by powiedzieć mu o zatrzymaniu Charlesa i o dziwnych pytaniach komisarza. Ten opanowanym głosem zapewnia, że wszystkim się zajmie. Dwie godziny później wciąż ściskam komórkę, czekając na telefon z policji bądź od Jeana, który obiecał, że jak tylko czegoś się dowie, od razu do mnie zadzwoni, ale telefon milczy przez kolejną godzinę.
- Chyba tu nie wytrzymam - mówię do Korneli, która siedzi przy stole i patrz na mnie z zmartwionymi oczami. Nie potrafię usiąść, krzątam się po salonie, ale nie robię nic konkretnego. Ręka już mi ścierpła od zaciskania kurczowo palców na telefonie. Luis co chwilę zerka do salonu, ale nic nie mówi, podobnie jak reszta zespołu jest zaciekawiony porannymi wydarzeniami. Opadam na kanapę, bo bolą mnie już nogi i w tym samym momencie, czuję pod palcami wibrację. Widząc na ekranie imię prawnika, od razu odbieram.
- Jean! I czego się dowiedziałeś, wypuszczą go?
Wraz z moimi słowami, słyszę, że ktoś podjeżdża pod dom, Kornelia od razu zrywa się z krzesła, by podejść do drzwi.
- Słuchaj Louisa... - jego głos brzmi niepewnie, co sprawia, że krew odpływa mi z twarzy. - Nie powiedzieli ci, na który komisariat go zabrali, dlatego odwiedziłem każdy w Paryżu...
Milknie na chwilę, dając mi czas na przetrawienie informacji, ale nic z tego nie rozumiem, w tym samym czasie wraca Kornelia i staje przede mną. Wygląda równie blado co ja.
- Przepraszam, musi pani natychmiast podejść.
- Jean, o co chodzi? - pytam równocześnie wstając z kanapy i kieruję się w stronę holu.
- Nigdzie nie ma Charlesa, podobno mieli dopiero go przesłuchać - wyjaśnia.
Mam wrażenie, że nogi przyrastają mi do podłogi słysząc słowa prawnika i widząc w progu drzwi dwóch umundurowanych policjantów.
- Dzień dobry, starszy sierżant Mathieu Daquin - mężczyzna wyciąga przed siebie odznakę. - Mam nakaz, by przesłuchać pani męża, Charlesa Chatier 'a, czy zastaliśmy go w domu?
Telefon wysuwa mi się z ręki i upada na podłogę. Skoro mam przed sobą prawdziwą policję, to w takim razie, kto zabrał Charlesa?

Mój (Nie)Kochany Dali Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz