Koniec maratonu z okazji urodzin Shy'a. Łapcie rozdział i filmik, mam nadzieję, że oba Wam się spodobają. Kontynuujemy dedykacje dla wiernych Czytelników! <333
Dziękujemy za gwiazdki. Do zobaczenia jutro, jesteście cudowni! :*
„Nie. Po. Maniacku. Nie. Po. Maniacku. Nie. Po. Maniacku" – skandowałem półgłosem, a na każdy długi krok przypadało jedno słowo mojej znów ulubionej mantry.
Szedłem bowiem wreszcie do szkoły, doczekałem tylko do szóstej trzydzieści, dłużej już nie dałem rady wysiedzieć w domu. Choć oczywiście siedzenie pod szkołą nie gwarantowało mi większego sukcesu, tylko co ja mogłem. Ale przynajmniej po drodze, jak widać, próbowałem zająć czymś swój szalejący z niepokoju mózg.
Nie chciałem śniadania, jedzenie było aktualnie poza moim zasięgiem. Napiłem się ostatecznie jedynie dużo gorącej wody i kawy, na co mama pokręciła głową, ale nic się nie odezwała.
Sam nie miałem pojęcia, jak uda mi się przetrwać ten dzień, no ale cóż, widać i takie zdarzają się w życiu dorosłego, osiemnastoletniego faceta. Jeśli tylko Sky przyjdzie dziś do szkoły, to wiedziałem, że poradzę sobie ze wszystkim. Natomiast jeśli nie...
Nie sprawdziłem nawet, czy drzwi do szkoły są już otwarte. Po prostu rzuciłem plecak na schody przed budynkiem, na szczęście suche, bo wciąż nie padało. A potem sam usiadłem na najwyższym stopniu i mimo porannego półmroku czujnie skanowałem parking i chodnik oraz okolice przystanku. Dzisiaj nie mogłem jej nie zauważyć, prawda?!
Jako pierwsza pojawiła się pod szkołą Miss Austin, która za piętnaście siódma podjechała zgrabnym srebrnym jaguarem XE. No proszę, fajne autko. I bynajmniej nietanie. Widywałem je od jakiegoś czasu na szkolnym parkingu, ale nie miałem pojęcia, że to jej. Miło wiedzieć, że nasza nieśmiała bibliotekarka najwyraźniej nie jest skazana tylko na skromną bibliotekarską pensję.
Młoda kobieta musiała mnie dostrzec w drodze do szkolnych drzwi, zresztą nie zamierzałem udawać niewidzialnego. Przywitałem się z nią, lekko unosząc siedzenie ze stopnia, ale nie wdawałem się w żadną rozmowę. Nie zamierzałem się rozpraszać, moje oczy były literalnie przyklejone do podjazdu.
I wreszcie, o bogowie, doczekałem się! Pięć minut przed siódmą nieopodal szkoły zatrzymał się na chwilę nienowy już, granatowy rover, którego modelu nawet nie znałem.
Za to bezbłędnie rozpoznałem, kto z niego wysiada: Skylar Gardiner, we własnej bezcennej dla mnie osobie.
Ulga, której zaznałem na jej widok, niemal przygniotła mnie do schodów. Nagle zrozumiałem, jak się muszą czuć kosmonauci przy starcie rakiety kosmicznej, z przeciążeniem co najmniej 6 g. Naprawdę jakbym oberwał kijem bejsbolowym albo przygniótł mnie goryl*.
Więc mimo najszczerszych chęci nie zdołałem się z nich zebrać, zanim dziewczyna nie podeszła na odległość kilku kroków. I tylko wpatrywałem się w nią jak w tęczę, na oślep szukając plecaka.
– O Boże, ty żyjesz... – wychrypiałem wreszcie, łamiącym się głosem, kompletnie nie panując nad tym, co mówię. Podobnych emocji doświadczałem ostatnio kilka lat temu, gdy walczyliśmy wszyscy o życie mamy.
Dziewczyna nic na to nie odpowiedziała, jednak poprawiwszy sobie torbę na ramieniu z pewnym wahaniem, ale podeszła bliżej. Popatrzyła na mnie uważnie przez kilka sekund, po czym – wyciągnęła do mnie lewą dłoń. OMG, najwyraźniej zamierzała pomóc mi wstać!
Najpewniej zresztą zastosowała jedyny skuteczny środek, żebym potrafił wykrzesać z siebie dość energii do podniesienia się ze szkolnych schodów. Inaczej nie wiem, czy nie musiałbym czekać na Iana.
Prawdopodobnie pomógł mi także ładunek elektryczny, albo coś w tym rodzaju, co od pierwszego zetknięcia najwyraźniej przeskoczyło między czubkami naszych palców. Aż poczułem metaliczny posmak w ustach. I jakąś taką przejmującą słodycz. Ale to już raczej w całym ciele.
Niestety od razu kiedy podawała mi swoją rękę zorientowałem się, że coś jest nie tak. Nawet blade światło poranka ani puszyste loki nie były w stanie ukryć faktu, że śliczny policzek Sky szpeciło paskudne, rozlane otarcie. A na szczęce miała wręcz przyklejony beżowy plaster, który jak się domyśliłem skrywał głębsze uszkodzenie skóry.
Na ten widok doznałem takiego przypływu adrenaliny, że zerwałem się na równe nogi sam nie wiedziałem kiedy? A jednak było jeszcze we mnie trochę życia!
Dziewczyna chyba także coś odczuła w momencie zetknięcia się naszych dłoni, bo spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami i nawet jej źrenice się powiększyły, a tęczówki pociemniały.
Coś dziwnego przebiegło przez jej twarz, jakiś wyraz czy emocja, której nie potrafiłem odczytać. Może jakby wyglądała na... oszołomioną?!
No tak, ale to pewnie przez ten wypadek czy atak, który musiał ją spotkać wczoraj.
A. Ja. Kurwa. Nic. O. Tym. Nie. Wiedziałem. Aż. Do. Teraz.
– Co... co... – dukałem, zszokowany, przestraszony i coraz bardziej wściekły – CO ci się stało?!
– Chodźmy – dziewczyna wskazała głową na drzwi wejściowe do szkoły. – Porozmawiamy w środku – obiecała.
Powlokłem się za nią, czując jak krew szumi mi w uszach. Nie wiedziałem jeszcze, co dokładnie się stało, ale do cholery, to nie mógł być przypadek, prawda?!
Zabiję tego, który ci to zrobił!
*Nie ma nic piękniejszego niż zobaczyć Ziemię z orbity – twierdzą zgodnie wszyscy, którzy polecieli na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Ale nie mówią, że najpierw trzeba przejść drogę przez mękę – trwającą dziewięć minut walkę z ziemskim przyciąganiem, "uderzenie kijem bejsbolowym".
W ciągu najbliższych pięciu lat aż trzy firmy, SpaceX, Blue Origin i Virgin Galactic, planują wysłać na orbitę kosmicznych turystów. Ktokolwiek zdecyduje się – jak Yusaku Maezawa, japoński multimilioner – przekonać się na własne oczy, że Ziemia jest kulą, będzie się musiał do tej wycieczki solidnie przygotować. Startupy takie jak brytyjski Blue Abyss oferują kompleksowe szkolenie dla przyszłych astronautów, zarówno prywatnych, jak i wysyłanych przez państwowe agencje kosmiczne.
Obejmuje ono naukę poruszania się w stanie nieważkości, przeprowadzania prostych eksperymentów, a także przygotowujące do startu testy w wirówkach przeciążeniowych. Jak wygląda takie urządzenie? To długie ramię, na którego końcu znajduje się kabina. Gdy się obraca, wytwarza przeciążenia rzędu nawet kilkudziesięciu g. Daje przedsmak lotu na orbitę: kilku bardzo nieprzyjemnych minut, w czasie których ma się wrażenie, że – używając słów słynnego kanadyjskiego astronauty Chrisa Hadfielda – zgniata nas goryl.
Źródło: Focus.pl, Co się dzieje z organizmem człowieka przez 9 minut lotu na orbitę?
CZYTASZ
II. A Game of Skies | WYDANA
Teen Fiction"- Nawet nie wiesz, ile twoje pojawienie się zmieniło w moim życiu na lepsze!". Kiedy król szkoły zakochuje się nieprzytomnie w outsiderce z traumatyczną przeszłością, zrazu łączy ich tylko takie samo imię: Sky. Jednak chłopak podejmuje grę o serce...