1

1.6K 86 16
                                    

- Nie jesteś godzien trzymania Pieczęci Tygrysa Stygijskiego! Masz rozkaz oddania pieczęci w ręce sekcie LanglingJin! Taki śmieć jak ty nie ma prawa nim władać!

Od ostatnich kilku tygodni klan Jin, głównie Jin ZiXun, prowokował Wei Yinga samą obecnością. Nie był po jego stronie. Nienawidził go za wszystko. Za przechowywanie niewinnych członków klanu Wen, którzy mieli pójść na ostrzał lub ciężką pracę ograniczających ich własną siłę granicy oraz wstąpienie do rodziny za sprawą małżeństwa Jiang YanLi i Jin ZiXuana.

Dlaczego Jin ZiXun nie może w końcu odpuścić? Nie da rady przedrzeć się przez barierę otaczającą Kopce Pogrzebowe.

Zarzucał mu wszystkie najgorsze i najmniejsze czyny, które spadły na świat kultywatorów. Samo patrzenie na jego wyraz twarzy obrzydzało go niemiłosiernie. Chciałby oszpecić Wei WuXiana i zmyć jego pewność siebie.

Srebrnooki niczego się nie obawiał. Był na tyle silny, że potrafił bez problemu zetrzeć z powierzchni ziemi żywą lub martwą istotę bez niczyjej pomocy.

Najlepiej dla Jin ZiXuna byłoby zabicie Patriarchy YiLing. Stał na wzgórzu, podwładni klanu Jin celowali w jego ciało w najbardziej czułe punkty witalne.

Prawie na każdym kroku deptał mu po piętach, próbując dostać się na teren Kopców Pogrzebowych. Wei Yingowi powoli działał na nerwy, tracił na nim swoją cierpliwość. Niedługo planował zabrać ocalałych ludzi w bezpieczniejsze miejsce, gdzie nie rozpoznaliby ich. Wtopienie się w tłum nie było łatwym zadaniem, jeden niewłaściwy ruch w wielkim mieście i było po tobie. Były najbardziej strzeżone, jeśli były to stolicę klanów.

- Wei WuXian! Moje ostatnie ostrzeżenie! Oddaj pozostałych Wenów i pieczęć!

Pieczęć Tygrysa Stygijskiego nie była łatwą zabawką do opanowania. Nikt po za demonicznym założycielem nie potrafił jej kontrolować. Po kontakcie silnego przedmiotu z kultywatorem lub zwykłym człowiekiem tracił świadomość duchową, boleśnie zamieniając się w dzikiego, nieokiełznanego trupa, który niszczył wszystko na swojej drodze. Każdy jej pragnął. Posiąść nieograniczoną moc i kontrolować wszystkich.

Wei WuXian pilnował pieczęci jak oka w głowie. Powoli zaczynała się rozpadać na kawałki, wchłaniając w ciało srebrnookiego. Nie wiedział, dlaczego to się działo. Sam stworzył Pieczęć Tygrysa Stygijskiego. Właściciela powinna się słuchać. Nie raz grał na "Dawnym Płomieniu", próbując usłyszeć lub dowiedzieć się o przeszkodzie. Z dnia na dzień rósł w siłę. Ogromna moc niosła ze sobą dużą odpowiedzialność. Będąc bez kontroli, potrafiła obezwładnić jej posiadacza i instynktownie dać się jej ponieść bez woli, będąc uwięzionym wewnątrz.

"Jakkolwiek" zgubił go. Nie był mu potrzebny, jak nie mógł nim się już posługiwać. W jego rękach stanowiło zwykłe ostrze. Duchowa energia dawno opuściła jego ciało i duszę. Walczył jedynie fletem, kołysząc trupy do walki. Były na każde jego wezwanie. Rzadko kiedy zdarzało się, by martwe ciało odmawiało posłuszeństwo, wtedy zaczynał grać gwałtowniejszą i mocniejszą melodię.

Wen Ning był wierny tylko swojemu pana za uratowanie jego życia i danie mu drugiej szansy. Mógł jeszcze potowarzyszyć własnej siostrze przez jakiś czas. Gdy właściciel umierał to z nim i jego podwładni. Jednak Upiorny Generał był inny. Był trupem z własną świadomością duchową i wolą.

Złowieszczy uśmiech zawitał na twarzy Patriarchy YiLing. Moc wymykała się z pod kontroli mężczyzny. W powietrze wzbiło się trzydzieści strzał, celując w żywy obiekt. Jin ZiXun grał mu na nerwach. Zakłócał jego spokój, kiedy był zmęczony po próbowaniu ustabilizować w jednej części pieczęci.

Złapał się za głowę. Ból znowu dawał o sobie znać, powoli przechodząc w inne partie ciała. Z ciała i szat zaczął się unosić mroczny dym, zamiast srebrno niebieskich oczu zamieniły się w szkarłatny kolor, nie pozostawiając nic po wcześniejszej barwie. Prawą rękę wyciągnął przed siebie, tworząc czerwoną barierę wokół siebie. Wszystkie strzały odbiły się od niej, powracając do właścicieli. Kilka z nich wbiło się w kończyny lub tułowie, inni osłonili się przed kontratakiem. "Wei WuXian! Zapłacisz za to! Zabiłeś członków klanu Jin!" Krzyczał nie przerwanie od początku tutejszego przyjścia.

- Zamknij się! Ty pierwszy zaatakowałeś, licz się z konsekwencjami!

Wen Ning wyczuł zagrożenie, czające się na jego pana. Jak najszybciej opuścił obozowisko ocalałych z klanu Wen i pobiegł pomóc Wei Yingowi. Dla jego rodziny zrobił już wystarczająco dużo, ratując ich przed łapskami wrogów.

To nie była ich wina. Wszystko zapoczątkował Wen Mao, a w jego ślady poszedł Wen RuoHan. Obaj chcieli, by cały świat padł im do stóp, ale tego nie dożyli. Ich klan był na wymarciu, pozostało około czterdziestu członków, rozsypanych po świecie kultywatorów.

Upiorny Generał wdarł się na pole bitwy, odstraszając jak najdalej od srebrnookiego, który obecnie klęczał na brudnej, suchej ziemie i zwijał się z bólu. Pieczęć Tygrysa Stygijskiego ujawniła się na wolność, ustawiając się przed jego stworzycielem. Emanowała od niej co raz słabsza moc, większa część znajdowała się w ciele Patriarchy. Z niej również wychodził ciemny dym na powierzchnie.

Mężczyzna zaczął się trząść, jego źrenicę zwęziły się do cienkiej, pionowej, prawie niezauważalnej kreski. Wen Ning dalej odganiał wrogów. Nie dawali za wygraną i w każdy możliwy sposób próbowali dostać się do pieczęci. Jak wyszła na światło dzienne, mieli ku temu lepszą okazję ją zdobyć.

Kuzyn Jin ZiXuana przepychając się przez walczących kultywatorów, ruszył naprzód, na wzgórze, na którym znajdował się nieświadomy człowiek. Jego oczy drgały na lewo i prawo, szukając ukojenia. Upiorny Generał nie zauważył przebiegającego syna przywódcy, był bardziej skupiony na atakujących. Mógł wyczuć energię szalejącą z byłego członka klanu Jiang, jak gwałtownie biła, szukając pomocy, on sam nie znał się na mocy, wykorzystywał, aby siłę i wytrzymałość własnego ciała. Był najlepszym dziełem krwistookiego.

Zakradł się na tyłach na Wei Yinga. Znowu słyszał głosy w głowie, krzyczące, by ktoś im pomógł. Obrazy wojny i krwi na każdym możliwym miejscu pojawiły się w umyślę demonicznego kultywatora. Po cichu z pochwy wyciągnął miecz ze złotymi zdobieniami na całej rękojeści. Klan Jin był bogaty i tego nie ukrywał, wręcz przeciwnie, chwalił się swoim majątkiem. Zawsze byli lśniąco ubrani z drogą, błyszczącą biżuterią i innymi niepotrzebnymi pierdołami.

"Zabij ich! Uratuj nas!" Nic po za tym nie słyszał. Co miał zrobić, pełny strachu i bólu?

---

Przyjmuję wszelką krytykę i błędy.


Nie Ma Powrotu // Mo Dao Zu Shi [PORZUCONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz