Po wczorajszym dniu pełnych wrażeń dla Wei Yinga wiele się wydarzyło. Nie mógł pojąć, dlaczego tak dużo osób chciało jego śmierci. Nikogo niewinnego jeszcze nie zabił, uratował jedynie słabych ludzi z klanu Wen. Nie byli niebezpieczni. Za wiele nie mogli zrobić. Schorowane i stare ciała nie potrafiły się bronić.
W czasie gdy nieznajomy, który porwał demonicznego kultywatora, przybliżał się powoli do przerażonego małego chłopca, między nimi pojawił się Bichen. Oddzielił drogę między dorosłym mężczyzną a dzieckiem. Yuan był bezbronny. Nie wiedział, jak się bronić, czy walczyć. Stracił swoich rodziców i nie chciał tracić również wujka, stał się dla niego częścią rodziny.
Lekko spanikowany intruz szybko zerknął w stronę, z której wyleciał miecz z białą rękojeścią. Szpieg wiedział z jakiej sekty należało to ostrze, ale nie od konkretnej osoby. Miał obawy, czy mógłby być to ktoś silniejszy mocą duchową i na pierwszych minutach przegrałby pojedynek.
Kiedy ujrzał zarys śnieżnobiałych żałobnych szat, jasną opaskę w chmury Lan i znaną twarz od razu chciał wziąć nogi za pas razem z nieprzytomnym ciałem do swojego pana. Nie lekceważył jego rozkazów, może nie wykonywał na nim jakiś ciężkich i strasznych kar, to dalej bał się jego osoby. Jednym machnięciem ręki potrafił rozkazać ludziom pozbyć się nieproszonych gości.
Wybiegł z pobojowiska, nie zdążając uciec zbyt daleko od zasięgu drugiego panicza Lana. Dźwięki z cytry zaatakowały mężczyznę, ale nie zraniły Wei WuXiana. Wszystko zależało od osoby, która wykonywała rozkazy instrumentowi.
Oboje padli na zieloną trawę. Ciało demonicznego założyciela poturlało się trochę dalej od porywacza, lądując klatką piersiową blisko skał. Lan WangJi nie chciał widzieć, jak ktoś kogo nie znał, dotykał bezprawnie ciała przyjaciela jeszcze w taki sposób.
Był podejrzanie dla niego ubrany. Normalna osoba nie zakradałaby się schowana pod jasnym materiałem. Zwykle nosili ciemniejsze szaty. Bichen wrócił do właściciela, jednym ruchem do skoczył między dwójką dorosłych ludzi. Intruz przygryzł wargę do samej krwi, wyciągając przy tym talizman teleportujący. Nie miał czasu zabrać ze sobą Patriarchy. Zostałby zraniony w ciągu kilku chwil. W mgnieniu oka zniknął w kłębie przezroczystego dymu.
Złotooki zwrócił się twarzą do Wei WuXiana, klękając przed nim. Widząc go, w głowie dostał alarm. Kiedy ujrzał martwe ciało z bliska, zmroziło mu krew w żyłach, nie czując nic po za strachem przed utratą kolejnej osoby.
Gdy był mały, myślał, że jego mama wyszła na długi spacer. Nie wracała nawet po kilku dniach, a chłopiec siedział przed jej pokojem, oczekując, że kiedyś otworzy drzwi i ujrzy rodzicielkę. Mały Lan siedział i oczekiwał jej w ulewne i zimne wieczory. Lan XiChen widząc młodszego brata ciągle w tym samym miejscu, przynosił mu pożywienie. Mówił, że powinien dać sobie spokój.
Mama powiedziałaby mu, kiedy czułaby się na siłach znów po towarzyszyć synom. WangJi nie dawał za wygraną po słowach brata. Dopiero gdy jego ciało zdrętwiało i potrzebowało odpoczynku, po miesiącu zdał sobie sprawę, że cierpliwie czekał. Myślał, że jak może poczeka jeszcze jeden dzień ona otworzy i powita go radosnym uśmiechem. Tak jednak się nie stało.
"Wei Ying!" Dotknął ostrożnie ramienia, poruszając ciałem, chcąc dostać jakiś znak od niego.
Dusza srebrnookiego unosiła się wokół jasnego człowieka i własnego ciała. Również i on krzyczał do niego, że był za nim. Nie zdołał go usłyszeć przez igły Wen Qing wbite w osłonięte ramię. Próbował wedrzeć się do swojego ciała, bezskutecznie, przenikał przez żywe istoty i nie żywe przedmioty.
HanGuang-Jun dotknął delikatniej policzka Wei Yinga niż zdrowego ramienia, bojąc się, że zostanie bardziej zraniony przez zbyt mocny ruch. Dla złotookiego zawsze był delikatną osobą, do kiedy nie uświadomił sobie uczuć jakich darzył Wei WuXiana.
CZYTASZ
Nie Ma Powrotu // Mo Dao Zu Shi [PORZUCONE]
FanfictionOstatni przywódca klanu Wen został zabity. Pozostałe klany w świecie kultywacyjnym mogły w końcu żyć jak wcześniej. Po wielkiej i długiej wojnie Wei WuXian co raz bardziej tracił kontrolę nad Pieczęcią Tygrysa Stygijskiego i swoją mocą. Każdy z pr...