3

832 57 18
                                    

Przystań Lotosów stała w intensywnych płomieniach. Klan Wen pod przewodnictwem Wen Chao zabijał wszystkich, nie patrząc, czy były to małe dzieci lub starcy, którzy ledwie potrafili się przemieszczać.

Doniosły płacz.

Przerażone krzyki.

Ruchy cięcia mieczy.

Aby to było słychać zamiast plusków ryb w wodzie jak za dnia, śmiechy ludzi na głównych drogach miasta czy głośnych rozmów. Spokojne miejsce w ciągu jednej nocy zamieniło się w cmentarz dla wielu niewinnych ludzi. Mieszkańcy sprzeciwili się nowemu władcy, nie chcieli mieć z Wenami nic wspólnego. Woleli już zginąć niż się do nich przyłączyć. I tak się stało.

Wei Ying stał sparaliżowany na środku dziedzińca rodzinnego miejsca. Wszędzie lała się krew niewinnych istot. Mordercy nie znali takiego coś jak "litość". Wen Chao rozkazał im wybijać do ostatniego oddechu i kropli krwi.

Chłopak chciał jakoś uwolnić się od paraliżu ciała. Lider spojrzał na szarpiącego się srebrnookiego. Zachichotał, robiąc przy tym morderczy uśmiech. " Wen ZhuLiu, chodź tutaj proszę." Przywołał do siebie Rękę Tropiącą Rdzeń. Był na każdy jego rozkaz i zawołanie. Nieważne jaki on był, dla niego zrobi wszystko.

Palcem wskazał na Wei Yinga, przywiązanego do jednej z kolumn podpierających dach budynku. Znalazł się przed demonicznym kultywatorem. "Wiesz co robić." Wen Chao machnął bezwładnie kończyną, siadając na stosie purpurowych poduszek, opierając się o beżową ścianę.

Wojownicy stali na baczności w każdym kącie, przy każdym wejściu i wyjściu. Wen ZhuLiu prawą rękę posłał na Wei WuXiana na zamkniętą bramę Przystani Lotosów. Magicznym przedmiotem wyrwał złoty rdzeń. Świecąca kulka znajdowała się teraz w rękach wroga, palcami mięśni ścisnął ją. Roztrzaskała się na tysiące drobnych kawałków, nie mogąc z powrotem złożyć ich w jedną całość. Ogromny ból przeszedł po całym ciele chłopaka. Wszystko paliło jak diabli.

Skąd we mnie znalazł się drugi złoty rdzeń?! Doświadczając drugi raz taki ból, ten jest o wiele większy! Jiang Cheng powinien mieć rdzeń, nie ja!

Złapał się za puste miejsce. Siedzący mężczyzna zaczął się śmiać co raz głośniej, widząc upadek osoby, która zniszczyła mu wszystkie dotychczasowe plany. Lubił widzieć jak ofiara cierpiała z jego ręki. "Wei WuXian! Jakie to uczucie stracić cząstkę siebie? Mam nadzieje, że miłe, bo to jeszcze nie koniec zabawy!" Zaklaskał dłońmi.

Wojownicy Wen zmierzali do lidera z dwoma martwymi ciałami, szurając po krwistej ziemi. Jedno należało do Jiang FengMiana, a drugie do Yu ZiYuan. Były pokryte brudem i ich własną krwią. Nawet nie oszczędzili zwłok, rzucając z siłą na kamienne podłoże. "Wujku Jiang! Pani Yu!" Głęboko krzyknął, nie chowając swojego smutku.

Wrzaski mordowanych ludzi ustały. Dźwięk palącego się drewna i śmiechy Wenów pozostało tylko na wietrze. Chłopak drugi raz przeżywał głębokie uczucia rozpaczy. Miał jakby deja vu, jakby kiedyś coś podobnego się wydarzyło w jego rodzinnym miejscu.

Patriarcha chciał co raz bardziej się zemścić na Wen Chao. Pragnął stukrotnej jego śmierci, o wiele gorszej od jego opiekunów, co ich spotkało. Wyciągnął rękę za siebie, po omacku szukając swojego fletu. Nigdzie nie mógł go wyczuć.

- Szukasz tego? - lider zakręcił "Dawnym Płomieniem". Nie zrobił mu jakiejkolwiek krzywdy. Żadnych oparzeń. Żadnych znamion na dłoniach.

Jak on zdołał utrzymać mój flet?! Przecież to niemożliwe. Powinien się słuchać swojego właściciela. Zaraz... Dlaczego nie czuje we mnie żadnej negatywnej energii? Chłopak skupił się na wyczyszczeniu umysłu i dobrnięciu do swojego wewnętrznego źródła. Chciał znać odpowiedź na to pytanie.

Nie Ma Powrotu // Mo Dao Zu Shi [PORZUCONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz