Rozdział 10

245 42 128
                                        

Rudowłosa dziewczyna uśmiechała się do niego, stojąc przy drzewie i przywołując go dłonią do siebie. Znajdowali się w lesie — z żadnej strony nie docierało do nich światło. Gęstwina okazała się ciasna i mroczna, jakby bez wyjścia. Nie czuł jednak lęku, tylko ogromną ciekawość. Kobieta przed nim była najpiękniejszą istotą na ziemi. Miała długie, falowane włosy w najznakomitszym kolorze, jaki dotychczas miał okazję zobaczyć. Cera mleczna i blada wręcz prosiła o pogłaskanie po twarzy. Pragnął sprawdzić, czy w dotyku również była tak jedwabista, jak mu się wydawało. Usta duże i pełne, nosek zadarty.

Jak ci na imię? — zapytał.

Słyszał swój głos, ale czuł się wyjątkowo obco.

Nie uzyskał odpowiedzi. Kobieta nadal miała dłoń wyciągniętą w jego stronę, a on posłusznie, jakby zahipnotyzowany, ruszył w jej kierunku. Postać nie zamierzała jednak na niego czekać. Gdy tylko zrobił krok w przód, zniknęła w panującej dookoła gęstwinie. Ruszył za nią szybciej, nie patrząc za siebie, ani nie zwracając uwagi na to, że wchodzi coraz głębiej w nieznajome tereny.

— Hej, poczekaj! — krzyknął za nią, jednak po dziewczynie nie było już śladu.

Odwrócił się, jednak las za nim nie przypominał miejsca, z którego przyszedł. Nagle zrobiło się ciemno, jakby przez te kilka sekund minęło kilka godzin, a słońce zniknęło za horyzontem. Nic już, żadne światło, nie przedzierało się przez potężne korony drzew, które straciły swoją barwę i przypominały ciemne, wielkie postaci. Jedynie na ziemi zauważył coś, co odróżniało się spomiędzy królującego mroku.

Kucnął, chwytając w palce czerwoną nić. Materiał nie miał jednak końca. Nitka ciągnęła się między liśćmi w dal. Wstał, trzymając ją nadal w dłoni i ruszył jej śladem. Nie było żadnej ścieżki, więc ostre, ukryte w mroku gałęzie, raniły jego twarz, szyję i ramiona.

Dotarł na polanę, na której stała Ona — piękna kobieta, za którą podążył, wabiąc go do tego lasu.

— Kim jesteś? — zapytał cicho.

Tym razem nie dane mu było podziwiać urody dziewczyny, ponieważ ledwo widział jej zarys przez mgłę.

Odpowiedziała mu cisza.

Rok 2020, Londyn

Obudził się w środku nocy. Nie miał tego w zwyczaju. Właściwie nigdy się nie wybudzał ze snu, dopiero dźwięk budzika był w stanie wyrwać go z łóżka. Tej nocy jednak dręczyły go dziwne sny. Zdecydowanie nie były one koszmarami, ale wyczuwał w nich coś nienaturalnego, niebezpiecznego i niepokojącego. Próbował sam siebie przekonać, że popadał w paranoję, a przebywanie z lustrem tylko pogorszyło sprawę. Wiedział jednak, że to wszystko miało ze sobą związek. Próbował tych logicznych wyjaśnień, aby nie stchórzyć i nie dać za wygraną — nie mógł. Zbyt długo sprawa lustra rządziła jego życiem, aby teraz, gdy był tak bliski niego, stchórzyć.

Terrence wiedział, że jego czyny mogły mieć nieprzyjemne konsekwencje. I świadom był tego, że zagrożenie nie dotyczyło tylko jego, ale także rodziny i bliskich, których miał. Znał już zatrważającą moc lustra i nadal jej nie rozumiał, a mimo to igrał z diabłem, dręczony koszmarami z dzieciństwa, a przede wszystkim wyrzutami sumienia. Być może, gdyby zdecydował powiedzieć rodzicom o postaci z lustra, wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie uważał by mu uwierzyli, ale mogliby pozbyć się przedmiotu, aby nie straszyć dziecka.

Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się obudził. Przez moment czuł lekkie zagubienie, ale już po chwili zorientował się, że przebywał w pokoju hotelowym w Londynie. Westchnął ciężko i kliknął dwa razy ekran swojego smartfona, aby zobaczyć, która była godzina — po północy. Sięgnął ręką do lampki nocnej i zapalił światło. Wokół łóżka leżały porozwalane papiery, a laptop samoistnie przełączył się w stan uśpienia.

LustroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz