Rozdział 1

1.2K 126 335
                                    

Nieważne, gdzie się udasz, nieważne, gdzie pójdziesz, nie zapomnę Cię. Pozostanę zaledwie o krok, tuż po drugiej stronie lustrzanego odbicia.
Neil Gaiman, Ostatnie Kuszenie

Rok 1853, Anglia

Była noc, a ona jak zawsze stała przed swoim lustrem i podziwiała swą, niezaprzeczalnie wyjątkową, urodę. Traktowała to jak rytuał, uwielbiała to robić. Nie dziwiła się wszystkim, wysoko postawionym mężczyznom, którzy ubiegali o jej względy.

— Marianne, mogłabyś choć na jeden dzień poświęcić więcej uwagi swoim bliskim niż sobie? — zapytał jej mąż, który był jednym z tych głupców.

Walczył o jej miłość z wieloma rywalami, ale to jemu udało się poślubić Marianne. Najpiękniejszą kobietę w mieście. Urzekły go jej kształty, pełne piersi, piękne i krągłe biodra — idealne do wydania dziecka na świat, jak i również lekko zadarty nos pod głęboko osadzonymi, przenikliwymi brązowymi oczami, które po kilku latach potrafiły zmrozić jego serce.

Marianne była piękna, ale i bezwzględna, a kochała tylko siebie. Dlatego też był głupcem, bo wiedział, że ona nigdy nie będzie jego. Naprawdę jego. Pokochał ją za wygląd, a w rzeczywistości miłość ta była ślepa.

— Głupcze, nie widzisz, że jestem zajęta? — prychnęła, nie odwracając się do męża. Raczyła go tylko delikatnym spojrzeniem w lustrze.

— Owszem, najdroższa, ale...

— Won! — Marianne w złości zacisnęła dłonie w pięści.

Harry, jej wrzód na tyłku, mąż z przymusu, westchnął ciężko i wyszedł z pokoju. Nie był złym człowiekiem, na pewno dobrym kandydatem na partnera życiowego, aczkolwiek niezadowalającym kochankiem.

Musiało już dojść do jakiegoś ślubu. Była w kwiecie wieku, miała kilku kandydatów do wybrania, a Harry był najbardziej majętnym z nich. Wyglądem też ją satysfakcjonował, nie wstydziła ukazać się u jego boku, jako żona i matka.

Matka.

Marianne uśmiechnęła się nieznacznie i odwróciła od lustra. W lekko oświetlonym, przez promienie zachodzącego słońca, kącie pokoju, stało łóżeczko z przewiewnym baldachimem z białego materiału. Podeszła do niego i odsunęła zasłonę, patrząc na śliczną buźkę swojej córki. Jedyne oblicze, oprócz swojego, które ją zachwycało to właśnie te zaróżowione policzki Josephine. Krew z jej krwi, skóra z jej skóry. Idealna, mała kopia perfekcji, którą przedstawiała.

Uniosła dłoń i pogłaskała rączkę dziecka.

— Jesteś moim lustrzanym odbiciem — szepnęła.

20 lat później

Stanął przed mroczną ścianą lasu i zadarł głowę wysoko w górę, aby spojrzeć na ciemne korony drzew. Zmierzchało, słońce już niemal pożegnało się z horyzontem. Poczuł na plecach zimne dreszcze, a na jego ramionach pojawiła się gęsia skórka. Chłodny wiatr przeczesał jego przerzedzone włosy. To może być bardzo zły pomysł, szepnął jego głos rozsądku, ale nie mam już sił. Nie mogę zrobić tego sam.

Kucnął i przywiązał czerwoną nić do pierwszego z brzegu grubego pnia drzewa i pociągnął kilka razy, upewniając się, że supeł nie puści. Krok w przód, dwa i znalazł się w ciemności. Ledwo co widział niskie krzaki przed nim, które trzaskały pod jego stopami. Wiedział jednak, w którym kierunku iść. Coraz głębiej w las, coraz dalej w mrok, coraz bliżej przenikliwego zimna i głuchych szeptów, odbijających się echem w jego głowie.

LustroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz