Rozdział 9

195 50 105
                                    

Rok 1996, Leeds

Pani McCain została znaleziona martwa dzień przed Wigilią. Przyjechała po nią siostra, która miała zabrać ją do rodzinnego miasta, gdzie co roku cała rodzina zjeżdżała się na kolację i święta. Pani McCain była rozwódką, więc mieszkała sama, a przed Bożym Narodzeniem każdy zajmował się swoimi sprawami i nikt nie zauważył, bo nie zwracał na to uwagi, że kobieta nie wychodziła z domu. Dopiero krzyk jej siostry, rozchodzący się po ulicy o poranku, poinformował mieszkańców osiedla, że coś złego miało miejsce w ich okolicy.

Terrence obserwował syreny karetki z okna i myślał, że to dziwne. Taka ładna sygnalizacja, tyle kolorów, które zwiastowały zazwyczaj złe nowiny. Zauważył też nosze, na których, pod czarną płachtą, rozpoznał ludzką sylwetkę, a po bokach głowy wystawały długie, cienkie blond włosy pani McCain.

Drzwi do jego pokoju otworzyły się, a chłopak lekko się wzdrygnął.

— To tylko ja, kochanie — usłyszał za plecami ciepły głos matki. — Nie patrz tam, Terry. Stało się coś smutnego — powiedziała, odwracając syna w swoją stronę — ale dalej trwają święta, nie możesz o tym zapomnieć.

Terrence czuł się winny śmierci pani McCain, jednak bał się powiedzieć o tym mamie. Postać z lustra poinformowała go przecież, że Zło poszło do kobiety, która oddała mebel, ponieważ nie można było go komuś podarować ani porzucić. Może gdyby o tym komuś wspomniał, albo poszedł do pani McCain, to nic by się nie stało i jej rodzina też mogłaby mieć wesołe święta.

— Pójdziemy na pogrzeb pani McCain? — zapytał tylko cicho, postanawiając, że całą resztę zachowa jednak dla siebie. Był pewien, że rodzice mu nie uwierzą, bo nie wierzyli w duchy.

— Och, kochanie, rodzina pewnie przewiezie jej ciało do rodzinnego miasta, aby mieć ją blisko przy sobie. To bardzo daleko, ale na pewno pójdziemy na mszę i się za nią pomodlimy, dobrze? — Uśmiechnęła się delikatnie do syna i pocałowała go w czoło.

— Mmm — mruknął niezadowolony. — No dobrze, może być. Kocham cię, mamo. — Przytulił się do niej z całych sił.

— Ja też cię kocham, Terrence.

***

Sanki z tatą przed Wigilią zawsze sprawiały mu świetną zabawę. Tym razem Terrence był jednak myślami całkowicie gdzie indziej — w domu, tam gdzie mama sama szykowała jedzenie na kolację, która miała odbyć się jutro. Po pierwszym szoku, spowodowanym śmiercią sąsiadki, Terrence zrozumiał coś jeszcze. Zło, które zabiło panią McCain żyło w lustrze, a lustro to stało w salonie jego domu zaraz obok choinki. W domu za to mieszkał on z rodzicami i być może ich życie też było zagrożone.

Nie umiał się uspokoić i zacząć bawić, bo w głowie ciągle miał wizję matki, która samotnie w domu buszowała w kuchni, ale czy naprawdę była w domu sama?

— Tato, możemy już wracać? — zapytał Terrence po kolejnym zjeździe na sankach.

John spojrzał podejrzliwie na syna.

— Dobrze się czujesz, synek? — zapytał, kucając przed chłopcem i poprawiając jego szalik. Nigdy nie chciał wracać wcześniej z sanek, wręcz przeciwnie. Zawsze, gdy zbliżał się koniec zabawy, Terrence prosił o jeszcze jeden zjazd.

— Tak, tato, wszystko gra — powiedział. — Po prostu jestem zmęczony. Rano obudziła mnie karetka, była bardzo głośna i w ogóle — mruknął, kopiąc butem w śniegu.

John Taylor spojrzał zmartwiony na syna. Śmierć pani McCain była tragedią. Kobieta miała przed sobą jeszcze wiele lat życia, jednak nie chciał, aby to zdarzenie zepsuło święta Terry'emu, który ten czas uważał za magiczny i wyjątkowy.

LustroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz