Rozdział 7

233 60 139
                                        

Wielki, niekończący się las szumiał cichutko, a potężne, wysokie drzewa falowały na wietrze, tworząc zieloną falę. Miejsce to było nieosiągalne dla normalnego człowieka. Ukryty w dziczy, otoczony magią zaułek wybierał swoje ofiary. Zło nigdy nie spało, żywiło się każdą następną duszą, którą pochłonęło jej dziecko i rosło w siłę. Zostało uwolnione lata temu i rozpoczęło tułaczkę po świecie przez błąd śmiertelnika. 

I ten błąd miał być jego zagładą. 

Rok 2020, Seattle 

Nienawidził robić zakupów, a szczególnie z dziećmi u boku. Podziwiał wszystkie matki, które podróżują godzinami po centrum handlowym ze swoimi pociechami. Terrence chciał uciec z krzykiem po piętnastu minutach. Tom i Jerry co rusz mieli nową zachciankę i chcieli coś innego, a wszystko było najlepsze i najpyszniejsze na świecie i tak bardzo rzadko to mieli. 

Aha, akurat, ja nie dam się na to nabrać, pomyślał. Zmienił jednak zdanie po kilku następnych jękach i dostali po dwie rzeczy z listy żądań, aby uzyskać chwilę spokoju. 

Zakupy przeznaczone były dla Mary ze względu na okazaną przez nią pomoc. Terrence czuł się zobowiązany do zapewnienia jej kilku rzeczy, w tym spożywczych, dla chłopców na weekend i dla niej samej. 

— Tato, a dlaczego nie możemy jechać z tobą? — zapytał Tom.

— Bo będę pracował, a uważacie, że moja praca jest nudna. 

— Historia jest nudna — zaśmiał się Jerry, pchając wózek sklepowy, choć sekundę wcześniej biegał z nim między regałami.

— Nie — zaprzeczył Terrence — to wasz nauczyciel przedstawia historię w nudny sposób. 

Tom i Jerry nie skomentowali tego. Wzruszyli tylko ramionami i zaczęli kolejny bieg z wózkiem. 

***

Wieczorem Terrence Taylor siedział w samolocie klasy ekonomicznej i modlił się o spokojny lot. Nienawidził linii lotniczych, jednak nie widział lepszego sposobu na szybkie przedostanie się z Seattle do Londynu. W myślach prosił też o pasażera obok, który nie będzie chciał rozmawiać, albo w ogóle o brak pasażera. 

— Dobry wieczór — powiedział mężczyzna, siadając koło Taylora. 

Terrence westchnął w duchu, patrząc za szybę na plac lotniskowy i odwrócił głowę do przybysza. 

— Dobry wieczór. 

Facet miał na sobie czarny frak i kapelusz, a w ręku trzymał laskę z rzeźbionymi zdobieniami. Jego twarz pokryta była zmarszczkami i długą, siwą brodą, a z ust ulatniał się odór tytoniu i kofeiny. 

Pierwsza część lotu minęła spokojnie. Mężczyzna obok nie powiedział nic innego niż przywitanie, a Terrence mógł w spokoju utonąć w swoich notatkach, które wziął ze sobą. Znał je na pamięć i wątpił, że wydedukuje z nich coś nowego, jednak z uporem maniaka czytał, czytał i czytał, analizując wszystko setki razy. 

— Taniec ze śmiercią — powiedział pasażer we fraku. 

Terrence spojrzał na niego, marszcząc brwi. 

— Słucham? 

— Tańczysz ze śmiercią — zwrócił się do niego bezpośrednio, patrząc mu w oczy. — Wielu już próbowało i nikt nie przetrwał. 

— Nie mam pojęcia, o czym pan mówi — westchnął zirytowany. 

— Również próbowałem — szepnął mężczyzna, a jego oczy stały się szare, jakby zaszły mgłą. — A teraz przepraszam, muszę do toalety. 

LustroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz