Rozdział I

38 3 4
                                    


POV SETH 
Ugh, znów musiałem wysłuchiwać tego nudnego przemówienia. Tak jakbym nie miał nic lepszego do roboty. No cóż, takie życie syna alfy. To duży zaszczyt, ale też cholernie dużo nudnych obowiązków. Rekompensata to spora ilość przywilejów i ogólny szacunek innych wilków. Przynajmniej nie musiałem się bić o miejsce w watasze.
Nareszcie skończył. Mogłem wreszcie rozprostować nogi i zrobić krótki obchód po obozie. Mimo iż przez większą część czasu żyliśmy pod wilczą postacią, byliśmy w stanie zbudować sobie całkiem przytulne gniazdka na leśnej polanie dorównującej wielkością sporemu stadionowi. Nasza wataha prędko się rozrosła i potrzebowaliśmy więcej miejsca, wskutek czego najsilniejsi z nas wyciosali sporo drzew, aby powiększyć jej teren i jak do tej pory nie natknął się na nią żaden z ludzi, a druga wataha ulokowała się na tyle daleko, że nie musieliśmy martwić się o zgrzyt terytorialny między nami. 
— Hej, Seth, chodź na chwilę — Usłyszałem za sobą głos Gejla.
— Co jest Gejl, kolejny zakład? — Odwróciłem się z uśmiechem na ustach.
— Jakbyś czytał w moich myślach — Wyszczerzył kły.
Jedną z wilczych umiejętności było czytanie w myślach, ale rzadko z niej korzystaliśmy, dlatego jego uwaga tak mnie rozbawiła. Nawet nie musiałem zgadywać. Poza tym najczęściej, gdy Gejl mnie woła, chodzi o rozstrzygnięcie jakiegoś zakładu.
— O co tym razem, kto pierwszy z nas znajdzie swoją mate? — Wyszczerzyłem się do niego.
Wszyscy wiedzą, że póki co nie miałem zamiaru szukać mate. Moim zdaniem tylko by mnie ograniczała. Musiałbym dzielić swój czas pomiędzy nudne obowiązki syna alfy, przyjaciół a mate. Nie, nie, nie, nie było takiej opcji. I tak poświęcałem znajomym zbyt mało czasu. 
— Nie, chodzi o to, że założyłem się z Ericiem o to, który z nas szybciej obiegnie obóz, ale nie ma komu sędziować — wyjaśnił Gejl.
— I niby co? Ja mam być tym sędzią? — spytałem z kpiną w głosie.
— No tak, nawinąłeś się i nadajesz się do tego — odparł, lekko się mieszając.
— No dobra, niech stracę — Zaśmiałem się. — Gotowi, do startu, start! — Gdy tylko skończyłem, obaj wystrzelili jak dwa huragany.
Przyjemnie było patrzeć, że rywalizacja była dla nich zarazem testem sprawności, jak i dobrą zabawą. W połowie dystansu wyraźnie było widać, że Gejl o pół kroku wyprzedza Erica, lecz ten nie dawał za wygraną. Sto metrów przed końcem wystrzelił do przodu i w rezultacie wygrał wyścig. Widząc niezadowoloną minę Gejla, zaśmiałem się pod nosem. Kiedy podeszli, wybuchłem gromkim śmiechem.
— I co, Gejl, tego się nie spodziewałeś, ha, ha, ha.
— Nie kpij, to nie jest śmieszne, najwyraźniej straciłem formę — fuknął Gejl.
— Nie przesadzaj. Jesteś w wysokiej formie, najwyraźniej jestem po prostu lepszy — wtrącił się Eric.
— Och, zamknijcie się obaj! — wybuchnął Gejl.
— Dobra, brachu, daj spokój. To bez znaczenia, który z was wygrał, obaj jesteście świetni — powiedziałem z uśmiechem.
— No i temat uważam za zamknięty — stwierdził Gejl.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Zamieniłem z przyjaciółmi jeszcze kilka zdań, po czym wróciłem do obchodu. Stwierdziłem, że najpierw obejdę obóz wokół, a następnie przejdę przez środek. Nie byłem nawet w połowie drogi, gdy kątem oka dostrzegłem jakąś awanturkę i skierowałem się w jej stronę. No tak, Meredith znowu nie mogła ogarnąć swoich synków. Och, ci malcy byli tak rozbrykani, że to aż nienaturalne. 
— Mam cię, Endi. Ciebie też, Malik — Uśmiechnąłem się. — Proszę, pilnuj ich, bo drugi raz nie będę ich łapał — rzuciłem krótko w kierunku ich matki, oddając malców w jej łapy.
— Dziękuję Seth, nawet nie wiesz, jak mi pomogłeś — odparła z wdzięcznością Meredith.
— Nie ma sprawy — odparłem, odwracając się i ponawiając patrol.
Idąc wzdłuż leśnego brzegu, zatopiłem się w myślach.

POV ABI
I kolejny nudny dzień. Powoli miałam dość tej codziennej rutyny. Ciągle tylko szkoła, dom, obowiązki. Najbliższych znajomych miałam zaledwie czworo, a wyjścia z domu na miasto czy na imprezę stały się bardzo ograniczone z jednej strony przez nadopiekuńczych rodziców, a z drugiej przez brak znajomości, aby wkręcić się na jakąś fajniejszą bibę. Wszyscy uważali mnie i moich znajomych za nudnych, niewartych ich uwagi. Chciałam wyrwać się z tego błędnego koła, ale brakowało mi bodźca, który popchnąłby mnie do działania i dodał wiatru w żagle. Przez to, że wszyscy uważali mnie za nudziarę, która nie umiała się bawić, chłopacy również omijali mnie szerokim łukiem. Byłam zdana sama na siebie. Czwórka moich znajomych nie była zbyt spontaniczna, ale tylko oni chcieli się ze mną zadawać gdy przeprowadziłam się tutaj z rodziną. Po przeprowadzce tutaj Summertas wydawało mi się bardzo ładnym i czarującym miejscem. Nasz dom znajdował się na końcu drogi w okolicznym lesie. Od samego początku przypadł mi do gustu: duże, przeszklone ściany salonu; otwarta, przestronna kuchnia oraz duże pokoje na piętrze z widokiem na las. Dom jak z bajki. Ale szybko okazało się, że nie wszystko było takie piękne i kolorowe. Ludzie w szkole sceptycznie podeszli do mojej osoby, wskutek czego znalazłam się w obecnej beznadziejnej sytuacji. O tyle dobrze, że mieszkając w tak odludnym miejscu, po szkole nie widywałam ich zbyt często. Otaczająca mnie natura wyciszała moje skołatane szkolnymi problemami nerwy i pozwalała się uspokoić. Tak właściwie, to miałam w domu przyjaciela. Jakiś czas temu na poboczu leśnej drogi znalazłam małego szczeniaczka. Postanowiłam wziąć go ze sobą i od tej pory Lili (bo tak ją nazwałam) towarzyszy mi prawie nieustannie. Sprawiła, że na mojej twarzy coraz częściej pojawiał się szeroki uśmiech.
Stojąc przed szkolnym wejściem, po raz kolejny zastanawiałam się, co ja tam właściwie robiłam. 
— Weź się w garść — szepnęłam do siebie i ruszyłam w stronę drzwi frontowych High School of Summertas. 
Gdy tylko przestąpiłam próg, usłyszałam drwiny skierowane pod moim adresem. Tak było codziennie, przez to miałam tak rozszarpane nerwy. Ruszyłam przed siebie korytarzem, udając, że niczego nie usłyszałam. Kiedy dotarłam do sali, w której odbywały się lekcje mojej klasy, usiadłam jak zwykle w tylnej ławce. Lekcje tego dnia były najnudniejsze w całotygodniowym zestawieniu: matma, biologia, fizyka i język ojczysty — same nudy. Na szczęście zajęcia kończyły się już o drugiej po południu, bo gdyby zaczynały się tak, jak na przykład w środę, czyli o dziewiątej i kończyły o czwartej po południu, to chyba bym nie wytrzymała. 
Pierwsze trzy lekcje nie były takie złe, bo tylko słuchałam, jak nauczyciele usilnie próbują wpakować klasie trochę wiedzy, ale na ostatniej lekcji z języka profesor Barrel postanowił, że przepyta mnie z materiału, którego przerobiliśmy na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy.  Z nieukrywaną niechęcią podniosłam się z ławki, po czym podeszłam do tablicy. Gdy tak stałam na środku, wydawało mi się, że czas płynie niemiłosiernie wolno, a nauczyciel specjalnie przeciąga pytania, abym stała przed klasą tak długo, jak to tylko możliwe. Nienawidziłam być odpytywana, bo wtedy wszyscy patrzyli na mnie tak, jakby czekali, aż zatnę się na którymś pytaniu. Do tej pory zdarzyło się to tylko raz i w dodatku nie z mojej winy, gdyż to nauczyciel źle sformułował pytanie i dopiero gdy wytknęłam mu błąd, po dziesięciu minutach zastanawiania przyznał mi rację. To było najgorsze dziesięć minut w moim życiu. Dosłownie wyczuwałam, jak reszta klasy czekała, aż nauczyciel nie przyzna mi racji i okaże się, że nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Tak więc gdy teraz stałam pod tablicą i machinalnie odpowiadałam na zadawane mi pytania, w głowie kołatała mi tylko jedna myśl: skończ wreszcie i pozwól mi usiąść. Barrel chyba usłyszał moją niemą prośbę, bo zadał mi ostatnie pytanie i pozwolił wrócić na miejsce, wstawiając mi najwyższą możliwą ocenę. 

Werewolf and love is it possible?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz