Rozdział VI

236 20 7
                                    

Dziewczyna spojrzała na niego.

- Profesorze? - spytała cicho. Nie odpowiedział jej. Wydawało jej się, że usłyszała jęknięcie. Zmrużyła oczy. Coś było nie tak. Zgięcie mężczyzny wpół utwierdziło ją w przekonaniu że nie jest z nim w porządku. Nie minęła chwila, a upadł na ziemię. Prawdopodobnie stracił przytomność. Caroline odskoczyła. Po kilku sekundach rzuciła lumos. Chciała zobaczyć co stało się z profesorem. Zebrało jej się na wymioty, gdy w świetle rzucanym rzez różdżkę zobaczyła leżącego mężczyznę.

Widziała wielu rannych. Wiele widziała krwi. Nie raz towarzyszyła matce w pracy w św. Mungu. Nie raz oglądała pobitych do nieprzytomności. Nie raz widziała kości przebijające skórę(po upadkach z miotły zawodnicy quiddicha odnosili takie rany). Nie raz widziała rozszczepionych po teleportacji uczniów. Nie raz widziała oparzenia na pół ręki. Ale nigdy nie widziała tych wszystkich obrażeń na raz.

Czarnowłosy miał koszulę przyklejoną do ciała krwią. Przeklnęła pod nosem. Rozsunęła poły jego marynarki by dostać się do jego różdżki. Wzięła ją i zaczęła oświetlać mężczyznę. W drugiej ręce trzymała swój "patyk". Jej sprawnym ruchem oczyściła zeschniętą szkarłatną ciecz. Potem zrobiła to samo z nogami i włosami. Były pozlepiane krwią i potem. Rzuciła zaklęcie sprawdzające stan i jakość obrażeń . Spojrzała na jego ramię odchylając lekko kołnierz czarnej koszuli, połamany obojczyk przebił skórę i krew nie przestawała lecieć. Rozszczepiony był na ramieniu koło rany wystającą kością. Z "zaklęciowego raportu" wynikało, że rozszczepił się też w okolicach lewego uda, tam też miał całkiem spore oparzenie. Caroline nie miała przy sobie eliksiru, który pomógłby w uleczeniu tego obrażenia. Prychnęła coś pod nosem. Musiała coś wymyśleć jeśli chciała utrzymać profesora przy życiu, co chwilę sprawdzała jego stan zaklęciami. Co chwilę się pogarszał. Tym razem głośno przeklnęła. Nie mogła biec do szkoły, bo musiała czuwać przy rannym, notorycznie musiała rzucać jakiekolwiek zaklęcia zatrzymujące krwawienie. Nie mogła też przelewitować Snape'a, z tego samego powodu. Ponownie rzuciła ferulę. Poprzednie opatrunki przesiąkły już krwią.

Wtem wpadła na, swoim zdaniem, genialny pomysł. Do pani Pomfrey wysłała patronusa z wiadomością. Na przybycie pielęgniarki czekała długo. Może wcale było to tak dużo czasu, tylko Caroline minuty ciągnęły się w nieskończoność. Sama nie miała pojęcia czemu tak zależy jej by mężczyzna żył. Był jej profesorem, opiekunem jej domu, ale nie wiedziała, czy powinna martwić się jego stanem. Zdała sobie sprawę, że stał się on dla niej naprawdę ważny. Zaczęła zastanawiać się kto wyrządził mu taką krzywdę. Caroline z natury była ciekawska, nie wścibska, po prostu ciekawska.

Po raz kolejny rzuciła zaklęcie powiadamiające ją o stanie rannego. Gorzej, było coraz gorzej. Puls spadał. Rany po nieudanej teleportacji zaczęły czerwienić się jeszcze mocniej. Dziewczyna wiedziała, że w przypadku takich obrażeń powinno reagować się natychmiastowo. W przeciwnym razie może dojść do krwotoku wewnętrznego. Wtedy jednak nie miała środków by uleczyć tą ranę.

Spojrzała na jego twarz. Była pokiereszowana. Kilka siniaków i krwiaków. Kto mógł się posunąć do zrobienia mu takiego czegoś. W ogóle kto mógł zrobić komukolwiek takie rany. Zrobiła kilka kroków. Chciała sprawdzić czy nikt nie przychodzi.

W krótce przyszła pielęgniarka.

- Caroline? - pielęgniarka biegła w jej stronę. Była owinięta tylko kocem, który blondynka natychmiast przetransmutowała go w płaszcz. - Och, dziękuję kochaniutka, nie zdążyłam zabrać swojego - dziewczyna kiwnęła jej głową. - Kto jest ranny? - Oliver poświeciła różdżką profesora na niego.

Kremowy chmiel |•|•| s.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz