Rozdział VII

247 23 12
                                    

Ranek był szary, zimny i nieprzyjemny. Caroline powoli otwarła oczy, ale zaraz jej zamknęła. Zaciągnęła koc pod brodę.  Ręką dotknęła nogi. Jednak zamiast poczuć delikatny materiał piżamy dotknęła twardy jeans. Zerwała się z łóżka. Do jej głowy powróciły wszystkie wydarzenia z wczorajszego dnia. Ziewając wyjęła z szafy czyste ubrania i pobiegła pod prysznic. Ściągając z siebie ubrania powtarzając w myślach, że przecież tylko uratowała swojego profesora. To nic złego. Przecież to dobrze. Polała twarz ciepłą wodą.

Gdy wyszła spod prysznica poziom wątpliwości trochę spadł. W zasadzie to zastanawiała się czemu tak się denerwuje. Przeczesała dłonią mokre włosy. Potem zaklęciem je wysuszyła i splotła w warkocz.

Do wielkiej sali na śniadanie przyszła trochę spóźniona. Szybkim krokiem podeszła do stołu Ślizgonów. Wzięła kawałek bagietki i zamoczyła go w rozpuszczonym serze. Posiłek minął spokojnie. Po nim Caroline stwierdziła, że pójdzie do skrzydła szpitalnego. Wsadzając dłonie do kieszeni spodni wyszła z stołówki. Popchnęła drzwi i weszła do białej sali. Uśmiechnęła się do pierwszorocznego dzieciaka, który już od tygodnia leżał w łóżku z zapaleniem płuc.

- Cześć - przywitała się - Jak się masz? - spytała podchodząc do łóżka. Pierwszak mruknął coś pod nosem. Rzuciła zaklęcie sprawdzające temperaturę. - Gorączka ci spadła, powinno być lepiej - powiedziała.

- Głową mnie boli - szepnął.

- Ah, no tak - przywołała Snape'owski eliksir, od niedawna nazywany miodowym, przez jego kolor.

- Masz wypij to - rzekła podając mu fiolkę. Chłopczyk skrzywił się, jednak opróżnił fiolkę.

- Dzięki - mruknął. Blondynka się uśmiechnęła. Uwielbiała pomagać, szczególnie chorym. Chwila nie minęła, a drzwi otworzyły się. Do swojego królestwa weszła pani Pomfrey.

- Pacjent w izolatce - powiedziała. - Zmień opatrunki i...

- Jasne - uśmiechnęła się do chłopca, odwróciła się i po chwili zniknęła za kotarą, za którą leżał Snape.
Nadal był nieprzytomny i blady. Mniej więcej koloru bandażu na ramieniu i nodze. Skrzywiła się widząc zaczerwienioną bliznę po ranie z obojczykiem. Przywołała maść, wzięła trochę na palec i powoli zaczęła wsmarowywać w bliznę. Zdjęła stare bandaże i przyjrzała się jego klatce piersiowej. Wyglądała lepiej niż wczoraj. Użyła tego samego eliksiru co poprzedniego dnia. Następnie założyła nowe opatrunki. Rozszczepienie na ramieniu zaczęło się goić. Gorzej było z udem. Poparzenie nie zeszło, stan rozszczepienia także się nie poprawił. Wyszła z izolatki i skierowała się do składzika z lekarstwami. Musiała wsiąść kilka wywarów. Wróciła do profesora z kilkoma fiolkami pełnymi różnobarwnych płynów. Kilka dłuższych chwil zajęło jej skropienie ran eliksirami i opatrzenie go. Właśnie miała iść poinformować panią Pomfrey, gdy usłyszała za sobą ciche i nieprzyjemne warknięcie.

- Oliver - dziewczyna odwróciła się, na jej twarzy rozkwitł uśmiech, sama nie wiedziała czemu zaczęła się tak szczerzyć. Mężczyzna chciał się podnieść, jednak dziewczyna dłońmi naparła na jego ramiona - Co tu robisz? - warknął słabym głosem. Odsunęła ręce. Chciała mu mu odpowiedzieć, lecz nie zdążyła, bo mężczyzna zaczął kaszleć, prawdopodobnie krew dostała się do jego płuc. Blondynka wyciągnęła z rękawa różdżkę i czym prędzej rzuciła zaklęcie odkrztuszające. Snape wziął oddech.

- Nie potrzebuję twojej interwencji - warknął po czym opadł na poduszki.

- Wydaje mi się, że jednak pan potrzebuje - odparła odchodząc od łóżka - Pana stan nadal jest krytyczny. W ogóle szok, że pan się już obudził. Poppy podejrzewała kilkudniową śpiączkę - czarnowłosy warknął coś niezrozumiałego. Caroline wychyliła głowę za zasłonę i krzyknęła.

Kremowy chmiel |•|•| s.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz