rozdział 7 - koncert część 2

24 5 0
                                    

Nie udała mu się asertywność. Pili razem, siedząc coraz bliżej siebie na zimnej, mokrej i brudnej podłodze.

    W tle słyszeli muzykę supporta. Keith nucił pod nosem machając głową. Lance nie próbował iść w jego ślady bo nawet nie kojarzył tego zespołu. Dlaczego nie zapoznawał się z nim pod sceną, czekając na gwiazdę wieczoru? Był trochę zły. Nie podobały mu się priorytety kolegi. Dlaczego zamiast oprowadzić go po nowym miejscu i oswajać z muzyką on serwował mu tylko alkohol. No właśnie alkohol. To dzięki niemu nie zezłościł się otwarcie, a właściwie praktycznie od razu zapomniał o tym żalu. Wszystko tak śmiesznie się kręciło. Gadał od rzeczy i śmiał się co chwile upadając głową na ramieniu Keitha. Nie mógł utrzymać się pionowo. Czarnowłosy się z niego śmiał, ale sam zachowywał się tylko trochę bardziej ogarnięcie.

    - To jest życie - powiedział.

    - Taa super koncert w kiblu - zauważył Lance - Super się bawię, jeszcze nigdy nikt mnie zabrał w tak romantyczne miejsce. Ten kibel to... too... melina w melinie! Bardziej grunge być nie mogło. Jesteś tak grunge ze się kłaniam. Przy tob ie nie ma m aesthetic swojee go.

    - cO TY BREDZIZ? - zapytał rzucając niedopałek fajki do kibla. Pustą flaszkę też tam wrzucił. Nie było to zbyt mądre, zważywszy na to, że w damskiej kabinie był też śmietnik

    Nie wiedział czemu uznał to za zabawne. Dla Keitha teraz wszystko było przezabawne. Uwielbiał być w takim stanie. Kiedy robi zanim pomyśli. Mówi zanim pomyśli. Mógł nawet tańczyć i nie być przy tym skrępowany. Szczerzył się i rzucał do Lance'a kolejne żarty. A on również się śmiał, nawet kiedy nie rozumiał.

    - Idziemy pod scenę? - zaproponował w końcu.

    - No nareszcie!! Myślałem, że się nie doczekaa am - Powiedział Lance, wstając odrobinę za szybko, jak na jego stan. Ktoś zaczął się też dobijać do ich kryjówki.

    - Zeszczam się zaraz! - krzyczała dziewczyna.

    Keith przytrzymał swój obiekt westchnień i wyprowadził z kabiny. Olał wrzaski dziewczyny dotyczące tego, że łazienka jest damska i tego, że zostawili butelkę w kiblu. Pokierował ich pod scenę.

    Mijali ludzi, popijających piwo z plastikowych kubeczków. Pod sceną nie było wiele osób, ale ta garstka była tak energiczna, że nadrabiała za cały tłum.

    Lance się wyszczerzył i zaczął się ruszać do muzyki. Była to łupanka i darcie się, więc nie wymagało wysublimowanych ruchów tanecznych. Nie grał już support, a główny zespół. Lance chyba nie zauważył różnicy między jednym a drugim.

    Keith dołączył do niego i tańczyli razem, zwróceni w swoją stronę. Raz na jakiś czas pochylał się, żeby krzyknąć mu coś do ucha.

    Nie rozumiał jak to się stało, że się tu razem znaleźli, mimo że, sam bezpośrednio doprowadził do tej sytuacji. Zaprosił go, kupił bilety, przywiózł. Czy serio podobał mu się chłopak i jak na razie nie spierdolił niczego?

    Przypatrywał mu się. To miejsce na pewno nie było w jego klimacie a i tak dobrze się bawił. Lance właśnie taki się wydawał. Osoba, która wszędzie się dopasuje, którą każdy będzie lubić. Keith bardzo go lubił, miał nadzieje, że wzajemnie. Nie był jednak pewny czy daje mu się polubić. Jak na razie to szpanuje czym może. Przyznał sam sobie, że odwalił dziś popisówkę. Chciał wydawać się cool i dorosły, oraz wolny i niezależny. Chciał być ciekawy. Chciał, żeby Lance pragnął spędzać z nim czas.

    Ale czy dzisiaj to randka?

    Lance tańcząc, wodził z ciekawością oczami po sali. Bardzo lubił obserwować ludzi. Zazwyczaj rozglądał się za jakimś kto mógłby być potencjalnym materiałem na przelotnego krasza, ale dzisiaj miał go ze sobą. Bardziej interesowało go jaki typ ludzi chodzi na takie koncerty. Niektórzy kolesie wyglądali naprawdę nieprzyjemnie. Starzy z długimi włosami i tatuażami, ale rzucali krzywe spojrzenia w stronę Lance'a.

Art kids | Voltron | KlanceWhere stories live. Discover now