rozdział 4 - urodziny

39 6 1
                                    

 Lance z początku bardzo ekscytował się zaproszeniem na dziewiętnaste urodziny Keitha, jednak z czasem przychodziło coraz więcej obaw. Prawe nikogo nie będzie tam znał. Zakładał, że większość osób będzie starszych od niego. Co miał ubrać? Jak wytłumaczyć rodzicom gdzie będzie nocować, tak żeby się nie martwili? Jak wyrobi się na pociąg, kiedy spowalniało go tyle wątpliwości? Byłoby inaczej gdyby szedł razem z Hunkiem. Zupełnie inna historia. Przyjaciel jednak, po plenerze wyjechał do domu rodzinnego na cały weekend porządnie odpocząć. Nie było go więc na miejscu w internacie. Bardzo go za to przepraszał, jednocześnie namawiając żeby poszedł sam.

- Keithowi będzie przykro, jak żaden z nas nie przyjdzie! - mówił.

Lance w to wątpił. Uważał, że brunet zaprosił ich jedynie z grzeczności. Uznał dzielenie pokoju przez dwa tygodnie za zobowiązujący bonding moment.

Wahał się aż do momentu, kiedy nie było mowy, że wyrobi się na ostatni pociąg, dzięki któremu nie spóźniłby się ponad godzinę.

- Szlag.

Chwycił telefon i zadzwonił do solenizanta.

- Keith? Siema stary, słuchaj.. Obrazisz się jak nie przyjdę? Właśnie tak jakby uciekł mi ostatni pociąg. Mogę ewentualnie dojechać spóźniony, ale nie wiem czy jest sens. Hunk nie idzie i wiesz, nie chce ci się cały wieczór narzucać.

Po chwili ciszy chłopak odpowiedział.

- Mówiłeś, że będziesz na sto procent.

- No tak... ale wtedy była inna sytuacja. Kurde, naprawdę sorry.

- Szykuj się, masz pół godziny zanim podjadę. Nara.

CO.

Lance nie zrozumiał co się właśnie stało, ale nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Pobiegł pod prysznic, wysuszył włosy, układając je we fryzurę z przedziałkiem pośrodku, niczym eboy. Nałożył, na swoją rzekomo idealną od wegetarianizmu cerę, krem nawilżający i trochę korektora pod oczy. Następnie wykonał precyzyjnie małe i cienkie kreski niebieskim eyelinerem. Lubił to robić na specjalne okazje, takie jak imprezy. Podkreślało to jego kolor oczu.

Ledwo zdążył się ubrać w przemyślaną kombinacje ubrań z aliexpress i lumpeksów, kiedy pod jego dom podjechał znajomy jeep.

- Mamo, wychodzę! Kolega po mnie podjechał!

- O jak miło! Nie muszę zawiozić cię na pociąg. Kiedy wracasz?

- Jeszcze nie wiem. Pa!

Lance pomyślał, że musiał się mylić, że został zaproszony jedynie z grzeczności skoro chłopak specjalnie po niego przyjechał. Może chciał poszpanować samochodem?

Keith siedział za kierownicą, paląc papierosa i wydychając dym przez uchylone okno. Pomachał mu ręką.

Wsiadł do środka i zapiął pasy. Włosy Keitha były rozpuszczone. Wydawało mu się, że również miał na oczach eyeliner, tylko czarny. Auto śmierdziało fajkami.

- Siema. Dzięki za fatygę, serio nie musiałeś.

- Lubię jeździć autem poza miasto - chłopak wzruszył ramionami.

- Skąd miałeś adres?

- Ciągle zapominasz, że byłem tu w wakacje.

- Racja. Dobrze wyglądasz.

- To robota Allury. Jak chcesz to możemy podjechać też po Hunka.

- Zapomnij. To dwie godziny drogi.

Art kids | Voltron | KlanceWhere stories live. Discover now